- Strona pocz±tkowa
- Dale_Ruth_Jean_Warto_bylo_marzyc
- Az egyiptomi kejno Jean Pierre Montcassen
- Flori Jean Rycerstwo w średniowiecznej Francji[
- Jean Verdon_Przyjemności średniowiecza
- Le Guin Ursula K. Ekumena T. 3 Miasto Złudzeń
- Braunbeck Gary A Miasto trumien
- Arthur C. Clarke Miasto I Gwiazdy
- Hill Livingston Grace Bilżej serca 02 Dziewczyna, do której się wraca
- Biblioteczka Wabeno Apacze Zachodni
- Tryzna Tomek Panna Nikt
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odmawianie pięciu różańców dziennie do chwili, gdy usły-
189
szę dzwon opactwa Zurfenberg. Proszę się nie obawiać, to
lekka pokuta. Dni w siodle są bardzo długie. To mi skróci
czekanie.
Juliusz skinął głową bez słowa.
Wróćmy teraz do pozostałych zakończył Van Beck.
Czas na ciebie, ojcze. Oni będą się chcieli z tobą pożegnać.
Kontrast między nimi był uderzający. Gdyby nie śmier-
telnie poważny wyraz twarzy zakrystiana, można by rzec, że
biskup ciągnie z sobą błazna.
Ojcze opacie powiedział biskup Van Beck pro-
szę pozwolić przedstawić sobie pana pułkownika-majora
Sylwiusza von Pikkendorffa. Panie pułkowniku, pan pozwo-
li, że mu przedstawię ojca opata Juliusza, proboszcza Zwię-
tego Galia, Czarnego Targu, Glanoor, Birkenhead, Stoppel
i innych miejscowości...
Sylwiusza zamurowało ze zdumienia. Unosząc brwi, rzu-
cił biskupowi spojrzenie z ukosa, podejrzewając żart. Ale
nie. Biskup mówił poważnie, bez najmniejszego śladu ironii
czy tonu wyższości w głosie. Przeciwnie, zdawał się patrzeć
na tego małego człowieczka ze wzruszeniem. Trzeba zacze-
kać, pózniej dowiemy się, o co w tym chodzi... Sylwiusz
skłonił się i wyciągnął rękę, mamrocząc: Ojcze opacie...".
Potem przyszła kolej na Tancrede'a i chorążego Bazin du
Bourga, którzy strzelili przepisowo obcasami pierwszy
z obojętnością, a drugi z dobrego serca. Abaj zaś bez trudu
ukrył za swymi pomarszczonymi powiekami całą swoją nie-
ufność wobec tego zle ubranego i pokracznego szamana. Co
do kadeta, to nie uległ konwenansom, uniósł niedbale w górę
palec i powiedział tylko: Cześć, opacie".
Kadecie Yenier! rzekł biskup. Ta arogancja nie
190
-*¦»
ujdzie panu na sucho. Zechce pan przyklęknąć. I wy także.
Odrobina pokory dobrze wam zrobi. Opat Juliusz udzieli
wam błogosławieństwa.
Sam pierwszy zgiął kolano. Pikkendorff zawahał się,
szepczÄ…c biskupowi do ucha: Tym razem, Osmondzie, po-
suwasz się naprawdę za daleko!". W końcu ustąpił. Pozostali
poszli w jego ślady, w tym także kadet Venier, którego bi-
skup nie spuszczał z oczu. Juliusz zabrał się do dzieła, pomy-
lił się dwukrotnie, potykając o słowa. Wreszcie udało mu się
dobrnąć do końca: Benedicat vos omnipotens Deus, Pater, et
Filius, et Spiritus Sanctus...
Amen!" rzekł biskup z naciskiem, najwyrazniej uzna-
jąc, że oto stało się coś dobrego. Na jego twarzy malowało się
zadowolenie, za to Sylwiusz ciskał mu wściekłe spojrzenia.
Kiedy poczciwiec żegnał się z nimi, tak samo pokornie, jak
wcześniej się witał, dotarło do nich, że już go więcej nie zo-
baczą i że czeka go długa droga powrotna na piechotę. Każdy
powiedział coś krzepiącego. W gruncie rzeczy był do nich po-
dobny. Tak jak oni nie wiedział, co będzie jutro, samotny
w zdewastowanym kraju. Obdarowali go manierką jałow-
cówki, kocem, tytoniem i zapałkami. Chorąży Bazin du Bourg
przetrząsnął kwatermistrzowskie juki, by trochę dorzucić do
jego sakwy. Biedak, wyglądał tak słabo, tak bezbronnie...
%7łegnaj, księże biskupie rzekł Juliusz.
%7łegnaj, Juliuszu odparł biskup Van Beck.
Odprowadzili wzrokiem jego utykajÄ…cÄ… sylwetkÄ™, po
czym sami ruszyli w przeciwnÄ… stronÄ™, jakiÅ› czas jadÄ…c
w milczeniu. Kadet Venier galopował z przodu, by rozła-
dować rozsadzającą go energię. Pikkendorff przeżuwał
myśli, jadąc strzemię w strzemię z biskupem, który zaczął
191
cicho odmawiać pierwszą Zdrowaśkę swojej pokuty, cze-
kając spokojnie, aż jego przyjaciel Sylwiusz zdecyduje się
wyrzucić z siebie, co go gryzie. Nie musiał długo czekać.
Do licha, Osmondzie! Co cię napadło? To wyglądało
jak przedstawienie, ale przecież nie było przedstawieniem,
prawda?
Nie było, w rzeczy samej.
Czy naprawdę musiałeś zrobić z tego żałosnego
człowieczka księdza? Czy on przynajmniej w to wierzy?
Mam nadzieję odparł biskup wesoło. W każ-
dym razie, ja się do tego zmusiłem. Dziękuję, że mi po-
mogłeś. Jeden pułkownik-major, jeden biskup, dwóch ofice-
rów, jeden kadet i jeden poganin, wszyscy przed nim na
klęczkach, przyjmujący od niego błogosławieństwo... Moż-
na się pozbyć wątpliwości, prawda?
Odnoszę wrażenie, że to cię bawi!
Przyznaję. A ty przyznaj, że niezle to rozegrałem.
A ty, Osmondzie... Czy ty w to wierzysz?
Powtarzam: nie w tym rzecz. Zastanów się, pułkow-
niku-majorze.
Pikkendorff zamyślił się na chwilę. Zmęczonym gestem
odesłał kadeta, który galopując niezmordowanie w tę i z po-
wrotem, podjechał zameldować, że na horyzoncie ani żywe-
go ducha i nic im nie zagraża.
Osmondzie, znam ciÄ™ dobrze. Po co ten ksiÄ…dz? Co to
za kaprys?
Samotność, Sylwiuszu, samotność. Dookoła wrogo-
wie. Niewiadoma przyszłość... Jak się z tym mierzyć samot-
nie? Niech przynajmniej wierzą, że Bóg im pomoże...
Podjechał do nich Abaj, zatrzymując konia w pędzie
192
i potrząsając triumfalnie dwoma świeżo zabitymi zającami,
które trzymał za uszy. Kolacja, panie pułkowniku! Kola-
cja!". Co nie było bez znaczenia, zważywszy na ich niemal
puste juki.
I sądzisz nie poddawał się Sylwiusz że po-
możesz im, wysyłając do nich tego biednego Juliusza prze-
obrażonego w księdza? Powiem ci, co się stanie. On będzie
się miał za apostoła z czasów ewangelicznych i może nawet,
faktycznie, do nich wróciliśmy, ale tym razem przyparci do
muru. Będzie im pakował do głowy całą masę wzniosłych
uczuć, które się doskonale sprawdzały, gdy chrześcijaństwo
przeżywało swój przypływ. Tylko że teraz mamy odpływ.
Chrześcijaństwo jest w odwrocie. Twój biedny, tandetny
księżulek, ze Zwiętą Księgą w dłoni wkrótce przekona tego
chłopaka, Arno, który ma wszystko, by przetrwać, bo jest
okrutny, przezorny, pozbawiony skrupułów i nie znający
przebaczenia, otóż on go przekona, żeby na ewangeliczną
modłę nadstawiał drugi policzek, kiedy jego ludziom grozi
śmierć i unicestwienie! Miłosierdzie...! Widziałeś, jakie
dało skutki u Alramana, w tym kraju, który straciliśmy? Od-
prawiłeś tam dosyć prowokacyjną mszę, zgoda, ale to była
msza ariergardy, msza pokonanych. Wymietli nas. Wymietli
nas stamtąd doszczętnie. Tylko parę dziewcząt może po nas
zapłacze. Arno i jego ludzie znacząjeszcze mniej. I to będzie
wina twojego księdza i wirusa miłosierdzia, który on im za-
szczepi, i to dzięki tobie. Jest na to wystarczająco naiwny.
Miłosierdzie... To cnota, która rozbraja. Kadet Venier do-
skonale to zrozumiał.
Ja też to zrozumiałem rzekł spokojnie biskup Van
Beck ale nic nie poradzÄ™ na Boski porzÄ…dek rzeczy. Zo-
193
stałem powołany, by mu służyć. Niewykluczone, że przez
przypadek. Ale nic nie może mnie z tej drogi zawrócić.
Popatrzyli na siebie przez chwilę, świadomi, że zbliża się'
najważniejsze.
Przeraża mnie to, co mówisz rzekł Sylwiusz. To
znaczy, że Arno, Juliusz, Turmesan, Waldomir, Gracjan, Pe-
trus i kto tam jeszcze, że oni wszyscy są zgubieni?
Z pewnością.
JesteÅ› zbrodniarzem, Osmondzie.
Nie. To nie ja.
Biskup Van Beck uniósł palec ku niebu, gestem bynaj-
mniej nie oskarżyciełskim. To było tylko stwierdzenie faktu.
To tam znajduje się niepojęte powiedział.
Sylwiusz wzruszył ramionami, uspokojony. Obaj dobrze
się zrozumieli. Wiedzieli to już, kiedy jako ośmiolatki grali
razem w kulki w szkole giermków.
Może ruszymy galopem? zaproponował biskup.
To nam dobrze zrobi...
Tego wieczora, leżąc szczelnie owinięty czarnym płasz-
czem pod umocowaną na dwóch kołkach płachtą namiotu,
biskup Van Beck śnił. Obudził go dzwon opactwa Zurfen-
berg. Odwrócił się na drugi bok i zasnął ponownie, wiedząc,
że to tylko sen.
Rankiem opuścił ich porucznik Tancrede. Ilu lat będzie
potrzebował, by połączyć się z Natalią?
Woleli o tym nie myśleć.
Pięciu jezdzców..." napisał biskup Van Beck w no-
tesie.
194
VI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]