- Strona pocz±tkowa
- Raspail Jean Siedmiu jeźdźców opuściło Miasto o zmroku przez Bramę Zachodnią, której nikt już nie strzegł
- Braunbeck Gary A Miasto trumien
- Arthur C. Clarke Miasto I Gwiazdy
- Franklin W Dixon Hardy Boys Case 03 Cult of Crime
- Chang Eileen MiśÂ‚ośÂ›ć‡ jak pole bitwy
- HT061. McWilliams Judith Bez zastrześźeśÂ„
- Roberts Nora AniośÂ‚ śÂšmierci
- Diana Palmer Long Tall Texans 34 Heartbreaker
- Bogowie musza byc szaleni 2 Aneta Jadowska
- Forsythe_Patricia_ _Ksiezniczka_i_ochroniarz
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- apo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeden z mężczyzn zatrzymał się przed wejściem, a drugi wszedł do środka razem z Falkiem. - Tu
jest ubranie, jedzenie i picie. Teraz... teraz jedz, pij. Teraz... teraz proÅ›, o co chcesz.
W porządku? - Wpatrywał się w Falka uporczywie, lecz bez jakiegoś szczególnego
zainteresowania.
Na stole stał dzban z wodą i Falk przede wszystkim napił się, gdyż męczyło go pragnienie.
Rozejrzał się po dziwnym, przyjemnym pokoju, umeblowanym sprzętami z ciężkiego,
przezroczystego jak szkło plastyku, po jego pozbawionych okien, przeświecających ścianach, a
potem przyjrzał się uważnie i z ciekawością swej straży czy też świcie. Był to duży mężczyzna o
obojętnej twarzy, z bronią u pasa.
- Jak brzmi Prawo? - zapytał odruchowo. Wpatrzony w niego mężczyzna odpowiedział
posłusznie i bez zdziwienia:
- Nie zabijaj.
- Ale ty nosisz broń.
- Och, ta broń tylko obezwładnia, nie zabija - odparł strażnik i roześmiał się. Modulacja jego
głosu była dziwnie dowolna, nie powiązana ze znaczeniem wypowiadanych słów, a między
słowami i śmiechem była mała pauza. - Teraz jedz, pij, oczyść się. Tu są rzeczy. Widzisz, są
rzeczy.
- Czy jesteÅ› Wytartym?
- Nie. Jestem Kapitanem Straży Przybocznej Prawdziwych Władców i jestem podłączony do
komputera Numer Osiem. Teraz jedz, pij, oczyść się.
- Dopiero jak opuścisz pokój. Znowu pauza.
- Och, tak, dobrze, Lordzie Agad - powiedział duży mężczyzna i znowu roześmiał się jak
połaskotany. Być może łaskotało go, gdy komputer odezwał się w jego mózgu. Wycofał się. Falk
widział niewyrazne, ciężkie cienie dwóch strażników przez wewnętrzną ścianę pokoju; czekali na
korytarzu po obu stronach drzwi. Odnalazł łazienkę i wykąpał się. Czyste ubranie leżało na
wielkim łożu zajmującym cały jeden koniec pokoju; były to długie, luzne szaty ozdobione
czerwonymi, karmazynowymi i fioletowymi wymyślnymi wzorami. Falk przyjrzał im się z odrazą,
mimo to wciągnął je na siebie. Jego sponiewierany plecak leżał na stole z przezroczystego,
oblanego złotem plastyku.
Zawartość wydawała się pozornie nietknięta, jednak jego rzeczy i broń zniknęły. Stół zastawiono
jedzeniem, a on był głodny. Ile czasu minęło od chwili, kiedy przekroczył drzwi, które się za nim
zamknęły? Nie miał pojęcia, lecz głód mówił mu, że sporo, więc zabrał się do jedzenia. Jedzenie
było dziwaczne, mocno przyprawione, przetworzone, obficie polane sosem, nie do rozpoznania,
zjadł jednak wszystko, a mógłby jeszcze więcej. Ale nie było więcej, a ponieważ zrobił wszystko,
o co go proszono, uważniej rozejrzał się po pokoju. Nie widział już niewyraznych cieni strażników
za półprzezroczystymi niebieskozielonymi ścianami, zaczął więc dokładnie przeszukiwać pokój,
kiedy nagle zatrzymał się w miejscu. Ledwie widoczna szczelina drzwi zaczęła się rozwierać, a za
nimi poruszył się jakiś cień. Drzwi rozwarły się w wysoki owal i ktoś wszedł do pokoju.
Dziewczyna, pomyślał początkowo Falk, a potem zobaczył, że był to chłopiec w wieku około
szesnastu lat, ubrany w takie same jak i on luzne szaty. Nie zbliżył się do Falka, lecz zatrzymał za
progiem i wyciągnął przed siebie ręce z dłońmi skierowanymi ku górze, jednocześnie wyrzucając z
ust potok niezrozumiałego szwargotu.
- Kim jesteÅ›?
- Orry - odparł młodzieniec. - Orry! - I znowu niezrozumiałe szwargotanie. Był wątły i
podniecony, a kiedy mówił, jego głos drżał ze wzruszenia. Potem uklęknął na obu kolanach i nisko
skłonił głowę w geście, jakiego Falk nigdy przedtem nie widział, choć jego znaczenie było jasne:
była to pełna, pierwotna forma gestu stosowanego w szczątkowej postaci przez Pszczelarzy i
poddanych Księcia Kansas.
- Używaj lingalu - odezwał się gwałtownie Falk, zszokowany i zażenowany. - Kim jesteś?
- Jestem Har-Orry-Prech-Ramarren - wyszeptał chłopiec.
- Wstań. Podnieś się. Ja nie... Czy mnie znasz?
- Prech Ramarren, nie pamiętasz mxiie? Jestem Orry, syn Har Wedena...
- Jak mam na imiÄ™?
Chłopiec uniósł głowę i Falk wbił w niego wzrok - w jego oczy, które spoglądały prosto w jego
własne. Były bladobursztynowe, z wyjątkiem dużych, ciemnych zrenic; same tęczówki bez
widocznych białek, jak oczy kota lub jelenia, oczy, jakich Falk nigdy przedtem nie widział,
wyjąwszy odbicie własnych w lustrze ostatniej nocy.
- Nazywasz się Agad Ramarren - odparł chłopiec, przestraszony i posłuszny.
- SkÄ…d wiesz?
- Ja... ja zawsze to wiedziałem, prech Ramarren.
- Należysz do tej samej rasy co ja? Jesteśmy rodakami?
- Jestem synem Har Wedena, prech Ramarren! Przysięgam, że jestem!
Przez chwilę w bladożółtych oczach zabłysły łzy. Falk zawsze skłonny był reagować na stres
krótkim, oślepiającym oczy płaczem; Buckeye zganiła go kiedyś za to, że kłopotał się tą cechą,
powiedziała, że z pewnością jest to czysto fizjologiczna reakcja, prawdopodobnie właściwa jego
rasie.
Zmieszanie, oszołomienie i dezorientacja, jakie odczuwał od czasu, kiedy znalazł się w Es Toch,
spowodowały, że nie był w stanie właściwie osądzić i ocenić tego, co właśnie widział. Część jego
umysłu powiedziała: Tego właśnie chcą, chcą cię oszołomić aż do zupełnej łatwowierności. Z tego
właśnie powodu nie wiedział, czy Estrel - Estrel, którą znał tak dobrze i kochał tak wiernie - była
przyjacielem, Shingą, czy też narzędziem Shinga, czy kiedykolwiek mówiła rnu prawdę, czy
zawsze kłamała, czy została wraz z nim pochwycona, czy też zwabiła go w pułapkę. Pamiętał
śmiech. Lecz pamiętał również rozpaczliwy uścisk i szept... Cóż więc ma myśleć o tym chłopcu,
który patrzy na niego z bólem i strachem nieziemskimi oczyma, takimi samymi, jak jego własne-
czy zmieni się w plamę światła, jeśli go dotknie? Czy odpowiadając na pytania będzie mówił
prawdę, czy też będzie kłamał?
Pośród wszystkich tych złudzeń, omyłek i oszustw pozostała do obrania, jak wydawało się
Falkowi, tylko jedna droga; droga, którą podążał od Domu Zove. Jeszcze raz spojrzał na chłopca i
powiedział mu prawdę.
- Nie znam cię. Nawet jeśli powinienem, to nie mogę cię znać, ponieważ nie pamiętam niczego,
co działo się wcześniej niż cztery czy pięć lat temu. - Odchrząknął, odwrócił się i usiadł na jednym
z wysokich, wrzecionowatych krzeseł, skinąwszy na chłopca, aby zrobił to samo.
- Nie... nie pamiętasz Werel?
- Kim jest Werel?
- To nasz dom. Nasz świat.
To bolało. Falk nic nie odpowiedział.
- Nie pamiętasz... nie pamiętasz podróży, .prech Ramarren? - zapytał chłopiec, zacinając się. W
jego głosie słychać było niedowierzanie; zdawał się nie wierzyć w to, co mu Falk powiedział. Była
też tam inna, drżąca, tęskna nuta., tłumiona przez szacunek lub strach.
Falk potrząsnął głową.
Orry powtórzył pytanie, nieco je zmieniając.
- Nie pamiętasz naszej podróży na Ziemię, prech Ramarren?
- Nie. Kiedy dobiegła końca?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]