- Strona pocz±tkowa
- Raspail Jean Siedmiu jeźdźców opuściło Miasto o zmroku przez Bramę Zachodnią, której nikt już nie strzegł
- Le Guin Ursula K. Ekumena T. 3 Miasto Złudzeń
- Arthur C. Clarke Miasto I Gwiazdy
- Frances Kermeen Ghostly Encounters (v4.0) (pdf)
- Nicola Cornick 01 Cudowna przemiana
- 0910. Roe Paula Dziewczyna z prowincji
- Hickory_Dickory_Dock_ _Agatha_Christie
- A Strong Hand Catt Ford
- Anne Hampson Not Far from Heaven [MB 915] (pdf)
- Tryzna Tomek Panna Nikt
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- b1a4banapl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Christ i, inebria me. Aqua lateris Christ i, lava me.
Rozejrzał się, szukając wzrokiem ludzi zagubionych w ciasnych
przejściach między półkami sklepu, dostrzegł ciemne półksiężyce pod ich
oczami i pomyślał, jak wszyscy muszą być zmęczeni i przygnębieni, a
potem przypomniał sobie, że pod ladą ma schowane magnum kaliber 375.
Wiedział, że te dwie myśli coś łączy, ale nie potrafił tego sprecyzować i
wydobyć na światło dzienne. Może, gdy będzie wracał do domu...
31
Budynek głównej siedziby komendy policji w Cedar Hill naprawdę
wyglądał jak dom ze starego filmu grozy. Fasada z brązowej cegły i
nieużywana wieża oraz komnata na wieży skłaniały niejednego
podejrzanego do przypuszczenia, że aresztanci trafiają do laboratorium
szalonego uczonego, gdzie przeprowadza się na nich doświadczenia, albo -
tak mogli sądzić przestępcy z wykształceniem średnim - że to londyńska
Tower, gdzie kat na usługach Ryszarda III z twarzą ukrytą pod czarnym
kapturem czeka przy pieńku z toporem gotowym do ciosu. W tych oba-
wach utwierdzały solidne żelazne kraty w większości okien na górnych
piętrach, wewnętrzny plan budynku z labiryntem korytarzy, porysowane
drewniane podłogi, drzwi z soczewkowatymi szybami - na pewno po to,
by coś za nimi ukrywać. Dodajmy do tego bardzo intensywną cytrynową
woń politury, słodkawy, zatęchły zapach dymu papierosowego i gorącej
kawy, zbyt długo stojącej w dzbanku, oraz naprawdę nieprzyjemny fetor, o
którym wszyscy mówili, że pochodzi z przestarzałych rur kanalizacyjnych.
Zanim podejrzany dotarł do pokoju przesłuchań na trzecim piętrze, gotów
był przyznać się do wszystkiego od drobnej kradzieży po samodzielne
wywołanie dziury ozonowej - wszystko, byle go zabrano z tej
przerażającej, cuchnącej budowli i przeniesiono do sąsiedniego budynku
więzienia.
Ben doskonale rozumiał, dlaczego wielu skazanych na dożywotnie
siedzenie w tym budynku funkcjonariuszy komendy chciało odejść na
wcześniejszą emeryturę. Jeśli ktoś spędzał codziennie dziewięć do
dwunastu godzin zamknięty w tym gmachu albo w jednej z
przereklamowanych wnęk, mających uchodzić za pokój biurowy, to aż
dziw, że większość urzędasów czy policjantów jeszcze nie zwariowała. W
tym miejscu najbardziej zrównoważony, zdrowy i pozbawiony lęków czło-
wiek dostawał klaustrofobii. A jeszcze wszędzie te kamery - i paranoja
gotowa. To nie było kojące środowisko pracy. Przebywając tu, Ben czuł
się zwykle osaczony. A już na pewno czuł się tak teraz.
Goldstein podniósł wzrok znad transkryptu notatek głosowych Bena.
- Niech pan powtórzy.
- Na dawnym cmentarzu przy starej siedzibie władz hrabstwa po-
jawiło się piętnaście nowiuteńkich nagrobków. Znam to miejsce na pa-
mięć, często tam zaglądam, i mówię panu, przysięgam, kapitanie, tydzień
temu ich nie było. Na tym cmentarzu nikogo nie grzebie się od
sześćdziesiątego dziewiątego roku, kiedy spłonął budynek.
- Sześćdziesiąty dziewiąty to dla miasta zły rok, jeśli chodzi o po-
żary. - Goldstein oddał Benowi dyktafon. Potem zdjął okulary i poma-
sował sobie zmarszczkę między brwiami. - Czy nazwiska z nagrobków
pasują do którejś z ofiar masakry?
- Nie.
- A więc jest o sześć nagrobków więcej niż ciał i... niech pan na mnie
nie patrzy w ten sposób, dobrze? Zgadzam się, że to wygląda na coś
więcej niż zbieg okoliczności, ale burmistrz i szef będą chcieli so-
lidniejszych dowodów, nie wspominając o woznych z ratusza. Cholerna
stuknięta banda.
- A co ustalił Roth?
- Ciągle analizuje ślady z monet i teca - 9, ale badanie samej broni
jest bezcelowe. Ani numeru seryjnego, ani fragmentów skóry, ani krwi, ani
śliny, nic.
- A lekarz sÄ…dowy?
- Powiedziano mi, że wyniki będą przed dziesiątą. - Goldstein potarł
dłońmi twarz, potem oparł się łokciami o biurko. - Niech pan będzie
łaskaw zamknąć te cholerne drzwi.
Ben spełnił życzenie szefa.
- Gdzie Bill?
- Kończy pracę na miejscu zbrodni. Powinien tu wkrótce być. Mam
nadziejÄ™.
Usiadł na krześle w pobliżu biurka Goldsteina. Po dłuższej chwili
milczenia kapitan podniósł twarz znad dłoni i spojrzał na Bena.
- Co takiego? - spytał.
- Dobrze siÄ™ pan czuje?
- Czemu pan pyta? Chce mi pan powiedzieć coś przygnębiającego?
- Ja...
- Proszę na to nie zwracać uwagi. Co takiego?
- Nie chodzi o nazwiska na nagrobkach... choć to i tak mnie niezle
zdenerwowało. Ale o ich liczbę.
- Sprawdził pan nazwiska?
- Wpuściłem do systemu, zanim tu przyszedłem. Przy odrobinie
szczęścia powinienem coś dostać w ciągu godziny.
- Zakładając, że to nazwiska prawdziwych ludzi, a nie coś, co nam
podrzucił, żebyśmy tracili czas.
- Przyszło mi to do głowy... tylko że napisy wyryte w kamieniu są
zniszczone. To znaczy wyglądają tak, jakby tam były od dawna. Proszę
pana, mógłbym spytać, czy nasz termin uległ zmianie?
- Jeszcze nie, ale próbują znalezć wymówkę. Coś pan mówił na
temat liczby nagrobków.
Ben wziął głęboki oddech, wstrzymał przez chwilę powietrze, po
czym je wypuścił.
- Gdyby było tylko trzynaście nagrobków, to by odpowiadało liczbie
ciał, z jaką mamy do czynienia. Ale jest piętnaście, a to... mnie martwi.
Goldstein siadł głębiej na krześle.
- Myśli pan, że on mógł zabić jeszcze dwie osoby, o których na razie
nie wiemy?
Ben skinął głową.
- Albo to, albo chce nam w ten sposób powiedzieć, że zamierza je
zabić.
Przez chwilę Goldstein obgryzał sobie paznokieć kciuka - chyba
wszyscy, którzy pracowali w komendzie nabrali tego zwyczaju. Potem
odsunął rękę od ust i zapalił papierosa.
- Mogę zrozumieć, w jaki sposób doszedł pan do tego wniosku.
Trudno uznać za zbieg okoliczności, że coś takiego wydarzyło się akurat
teraz. Więc powiedzmy, że to nie wybryk licealistów ani nie jakieś
otrzęsiny braci studenckiej z Uniwersytetu Denisona, która usiłuje być
dowcipna. Załóżmy, że ma pan rację. Załóżmy, że zabójca jest rzeczywi-
ście odpowiedzialny za nagłe pojawienie się tych nagrobków... od razu
panu mówię, że Faceci w Garniturach ani przez sekundę w to nie
uwierzą... ale tu, między nami umówmy się, że to prawda, że zabójca chce
nas poinformować o planowanym morderstwie kolejnych dwu osób. Co
możemy zrobić poza czekaniem na pojawienie się trupów?
- Nie cierpiÄ™ tego.
- Widzi pan uśmiech na mojej twarzy? Nie znoszę myśli, że jedyne,
co możemy zrobić, to wysłać wszystkich policjantów i ludzi z biura
szeryfa, żeby jezdzili w kółko i wypatrywali podejrzanych sytuacji. Nie
szukamy igły w stogu siana, szukamy cholernego ducha w domu, w
którym straszy.
Odezwał się telefon komórkowy Goldsteina. Kapitan sprawdził, kto
dzwoni i odebrał połączenie.
- Stan, miło cię słyszeć. Właśnie... tak, wiem, wiem, ale... proszę, nie
krzycz na mnie, tylko mi powiedz... - Przygryzł dolną wargę i zamknął
oczy. Nawet ze swojego miejsca Ben słyszał wściekły i podniecony głos
Rotha.
Goldstein otworzył oczy i westchnął. Górna warga drżała mu nieco.
- Skończyłeś swoją tyradę? Co? Nie, Ben jest tutaj, Emerson nadal
na miejscu zbrodni. Nie, czytamy sobie na głos Wichrowe Wzgórza i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]