- Strona pocz±tkowa
- Bracia St Claire 01 Mortimer Carole Gwiazda z Hollywood
- Nora Roberts Tajemnicza gwiazda
- Sands Charlene ĹwiÄta z gwiazdÄ âŚ
- Arthur C. Clarke Miasto I Gwiazdy
- Jerzy Stefan StawiĹski PuĹkownik Kwiatkowski albo dziura w suficie
- Roberts Nora Gwiazdy Mitry 03 Tajemnicza gwiazda
- Chmielewska Joanna Janeczka i PaweśÂek Skarby
- Matka i córka
- Edmund Niziurski Najwieksza przygoda Babla i Syfona
- 290. Morgan Sarah Przygoda na Karaibach
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- b1a4banapl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
udrękę. Dziewczynka jak zwykle spoglądała gdzieś przed siebie, w jakąś dal.
świat jest zły, Włodzimierzu rzekł Piotr. Ciężko na nim żyć...
Chłopiec nie odpowiedział. Postawił na stole pudełko z jedzeniem, po czym cicho
wyszedł. Udał się do swojej pracowni chemicznej, aby tworzyć tam nowe związki, cieszyć
się ich kolorami, zgłębiać ich tajemnice.
Tymczasem Mieczysław Korycz i kapitan Rykałow szli ulicą w kierunku Miejskiej
Biblioteki.
O, to się siostrzyczki ucieszą, gdy nas zobaczą! zaśmiał się kapitan. Pewnie
myślały, że już o nich, i o ich książkach zapomnieliśmy. A przecież władza ludowa o
niczym nie zapomina. A ty, przyjacielu, zle wyglądasz. Za dużo kobiet, mój drogi, za
bardzo się łajdaczysz. Nie patrz tak na mnie. Wiesz przecież o tym, że moja praca polega
na tym, aby jak najwięcej wiedzieć o ludziach. Więc i o tobie...
Czy coś się stało?
Nic się nie stało. Nie bój się, bo widzę strach w twoim spojrzeniu. Ja wiem, że ty
jesteś jak wierny pies...
Nie jestem psem. Wierzę w sprawę!
Jaki drażliwy... Ja też wierzę. Tyle, że przede wszystkim wierzę w siebie... Ot co...
Kapitan umilkł. Przypomniał sobie swoją ostatnią rozmowę z proboszczem.
Uśmiechnął się pod nosem, rozkoszując się wyobrażeniem chwili, która za kilka sekund
miała nastąpić.
Siostra Elżbieta czyściła regały z kurzu, Dominika wpisywała tytuły do inwentarza,
gdy Rykałow zmierzał w ich kierunku. W bibliotece trwała cisza, ponieważ nikt ostatnio
do niej nie zaglądał. Niekiedy tylko po podłodze przeleciała mysz, przepadając szybko w
jakiejś dziurze. W powietrzu unosiły się niknącym echem monologi książkowych
światów, poustawianych na półkach. Platon mówił, że życie jest snem, lub tylko cieniem
prawdziwej rzeczywistości, gdzieś tam poza ludzmi. Wiktor Hugo pochylał się nad nędzą
ludzkiego losu z wiarą, że największy łotr może odmienić serce. Cervantes udowadniał,
że wszyscy całe życie walczą z wiatrakami. nawet jeśli wydaje im się, że tak nie jest. A
Jezus uśmiechał się nieodgadnionym uśmiechem spoza kart Nowego Testamentu i
mówił: Odwagi, ja jestem...
Tak więc w bibliotecznej ciszy unosiły się tajemne szepty. Siostry, skupione na pracy,
trwały wraz z nimi. Niekiedy Elżbieta wyciągała dzieło, które ją zainteresowało.
Przerzucała w skupieniu jego strony. Uśmiechała się pogodnie, gdy myśli zawarte w
książce były zgodne z jej myślami, a smutniała, kiedy było przeciwnie.
Szczęknęły drzwi.
Rykałow jednym spojrzeniem objął bibliotekę, zastygłe z przerażenia siostry. Wolno
podążył w stronę Dominiki, a za nim jak cień sunął Korycz. Stanął przed faustynką,
uśmiechnął się lekko.
Niech się siostra nie boi powiedział cicho. Czy ja jakiś potwór, aby mnie się
bać?...
Dominika nie odpowiedziała.
Ja tylko przychodzę wypożyczyć książkę. Chcę zostać czytelnikiem. Ot, moja
prawda...
Jaką książkę chce pan wypożyczyć? zapytała.
Niech siostra tak nie żartuje. Ze mnie tam żaden pan. Ja wiem, że u was sami
panowie. Jeden pan lepszy od drugiego. Ale u nas tak nie ma. U nas są, siostro,
towarzysze. Niech tak do mnie siostra powie: towarzyszu kapitanie.... Milczy siostra?...
Niech i tak będzie... Interesuje mnie Kapitał Marksa.
Nie mamy...
Ach, więc nie macie takiej ważnej książki? Po co w takim razie biblioteka, skoro nie
ma w niej ważnych książek. Prawda, towarzyszu Korycz?
Prawda.
Widzicie, towarzyszko siostro, towarzysz Korycz zgadza się ze mną. A to mądry
człowiek...
Rykałow zamilkł. Odwrócił się i począł krążyć pośród regałów, przyglądając się
tytułom, potem ponownie stanął przed Dominiką.
To nie biblioteka oznajmił. To śmiecie. Siostry teraz wyjdą ze mną, a książki
usuną wieczorem moi ludzie. Zrobimy tu prawdziwą bibliotekę, taką dla ludzi pracy.
Niech siostra nie płacze. Proszę dziękować losowi, że tylko tak się to kończy...
Tymczasem Salomon Goldman powoli wracał do zdrowia. Adam Brzoza nie
wypytywał go o nic, ale często zabierał ze sobą na leśne wyprawy. Wędrowali pośród
drzew obsypanych puchem śniegu. Sosny wyglądały prześlicznie zanurzone w cichej
bieli. świat zdawał się pogrążony w jakimś oczekiwaniu, potężny w sobie, nie zwracający
uwagi na ludzkie bolączki. Wieczorem Salomon przypominał sobie nic nie znaczące
chwile, które czemuś pamiętał. Na przykład trzask pękającej gałązki pod stopą. Zapach
lasu. Niknącą pośród pni sarnę.
Zaważył, że pomimo biedy, leśniczy jest szczęśliwym człowiekiem. Nie lubił dużo
mówić, ciężko było usłyszeć od niego nawet jedno słowo. Porozumiewał się gestem,
spojrzeniem. A kiedy już coś powiedział, to naraz nabierało to znaczenia.
Dobrze mi u pana, panie leśniczy rzekł pewnego wieczoru Salomon po powrocie
ze spaceru. Nabrałem dystansu do siebie, do życia...
Brzoza pokiwał ze zrozumieniem głową.
Idę przed dom posłuchać szumu drzew oznajmił Goldman. Lepiej po tym mi się
zasypia.
Były to mrozne dnie, lecz ładne, słoneczne. Często padał śnieg, co rusz przysypując
świat chłodnym całunem zapomnienia. Ludziom żyło się ciężko. Politycy wiele mówili i
obiecywali, jednak nic się nie zmieniało. Dużo osób twierdziło, iż wojska polskie po
pierwszych sukcesach doznają teraz porażek, i że wkrótce konnica Budionnego zatrzyma
się pod Warszawą.
Jednak Stefę niewiele obchodził daleki świat. Po śmierci Jakuba Dorniłowicza i
zniknięciu Marii nic już ją nie zatrzymywało w Dębołęce. Wędrowała od wsi do wsi, od
domu do domu. Nigdzie nie została na dłużej, ponieważ ludziom ciężko było ją
utrzymać. Wreszcie dotarła do Królewca i tam poczęła żebrać. Kucała pod murem,
wyciągała przed siebie dłonie, prosząc o jakiekolwiek datki.
Któregoś dnia zaczepił ją miejscowy policjant. Kazał jej zapłacić grzywnę. Patrzyła na
niego rozszerzonymi ze strachu oczyma, bo nie miała takiej sumy i błagała wzrokiem o
wyrozumiałość. Policjant pozostał niewzruszony, zagroził jej aresztem, jeśli w przez kilka
dni nie uiści należności.
Stefa tej nocy uciekła z miasta. Podobnie jak Salomon Goldman szła długo przed
siebie. Aż wreszcie trafiła na oddział czerwonoarmistów, którzy najpierw ją zgwałcili,
potem napoili wódką i nakarmili. Dalej szła z nimi. %7łołnierze ją polubili, bo dobrze
gotowała, i nie protestowała za wiele, gdy któremuś z nich przyszła ochota zaspokoić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]