- Strona pocz±tkowa
- Offutt Andrew Conan i miecz skelos
- Artur Conan Doyle Pies BaskervillĂłw
- Howard Robert E Conan ryzykant
- Howard Robert E. Conan z Cimmerii
- C Howard Robert Conan Kull
- Carpenter Leonard Conan Tom 35 Conan SobowtĂłr
- Christie Agatha Tragedia w trzech aktach
- Dan Abnett Eisenhorn 01 Xenos
- Hyde Christopher Zgromadzenie śÂšwić™tych
- Antologia Bion. Wybór radzieckich opowiadaśÂ„ fantastyczno naukowych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aramix.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Trudno. Teraz musiał temu inaczej zaradzić.
Przyklęknął przy płaskim głazie i uderzył weń kilkakrotnie kamieniem. Ciężki ciemny
kamień szybko pękł pod wpływem ciosów. Niebieskie nakrapianie było tylko na powierzchni,
całe wnętrze okazało się czarne i błyszczące. Kolejne lekkie uderzenia granitem sprawiały, że
łuszczyło się pryskającymi na boki płatkami. Krawędzie półksiężycowatych odłamków były
ostre jak dobra stal, wystarczająco cienkie, by ściąć odciski z dłoni Cymmerianina, chociaż o
wiele bardziej kruche niż znane w cywilizowanych stronach metale.
Conan uważnie, coraz słabiej uderzał w skraj kamienia, starając się naśladować zręczne
ruchy, z jakimi czynili to przodkowie z jego rodzinnej wioski. Starzy ludzie, pamiętający czasy
dawnej Cymmerii, obrabiali tak kamień, nim stal i sztuka kowalska dotarły z Akwilonii na
północ. Conan pamiętał, że starcy bez żadnego wysiłku w parę chwil przywracali ostrość
stępionym narzędziom. Potrafili też wykonać kamienne topory lub tasaki, bez trudu
przecinające kości i grube skóry.
Cymmerianin nie miał w tym wprawy i zmuszony był pracować o wiele uważniej. Chciał
zrobić kamienny toporek. Nagle kawałek krzemienia wyślizgnął się Conanowi z ręki, kalecząc
mu dłoń. Przy okazji utrąciła się połowa ostrza toporka. Mamrocząc przekleństwa pod adresem
wszystkich bogów, lecz wytrwale pracując coraz szybciej i pewniej, barbarzyńca zdołał jakoś
wygładzić powstałą szczerbę.
Gdy skończył, uniósł broń i przyjrzał się jej uważnie. Była niezgrabna i bardziej
przypominała toporek ciesielski, jednak nadawała się do użytku. Oczywiście, trzeba było
trzymać ją w garści. Cymmerianin smętnie popatrzył na leżącą obok niego pałkę. Rzemień czy
chociażby wysuszone ścięgno umożliwiłyby przywiązanie ostrego kamienia do tak dogodnego
trzonka. Przy wykorzystaniu toporka jako broni konieczne było uśmiercenie ofiary już
pierwszym ciosem, inaczej zabrudzony krwią kamień wyślizgiwałby się z dłoni.
Cymmerianin ujął w ręce toporek, pałkę i zakrzywiony odłamek krzemienia, który mógł
się przydać się jako nóż. Pozbawiony odzienia, nie mógł zabrać nic więcej. Miał jednak
nadzieję, że wkrótce coś na to poradzi.
Przemierzając bezszelestnie odkryty, porośnięty trawą stok, Conan zauważył, zew tej
okolicy jest zwierzyna. Na skraju lasu zobaczył skubiącego trawę królika. Barbarzyńca
podkradł się bliżej, a szum potoku zagłuszał jego kroki. Ze zdwój ona siłą spowodowaną
dojmującym głodem Conan cisnął pałką w królika. Mały gryzoń w szybkich podskokach
zniknął, pozostawiając po sobie jedynie kołyszącą się trawę i opadające płatki kwiatów. Ale
ptak - tłusty i z błękitnymi piórami - miał mniej szczęścia. Trafiony pałką spadł ogłuszony na
ziemię. Conan złapał go szybko, uśmiercił i wbił zęby w surowe soczyste mięso.
Nie zamierzał jednak na tym zakończyć polowania. W miejscu, gdzie rzekę można było
przejść w bród, koło skraju polany Cymmerianin zobaczył liczne ślady. Poznał, że są tu
antylopy, górskie bawoły, wilki, a nawet niedzwiedzie. Natrafił też na płytkie ślady łap
górskich kotów. Najwidoczniej tu do wodopoju schodziła się cała zwierzyna z okolicy. Conan
przebiegł to miejsce najszybciej jak umiał. Na skraju lasu, za piaszczystym rozlewiskiem
zobaczył zwierzęce świeże odchody o charakterystycznym kształcie i zapachu. Znaczyło to, że
niedawno przeszedł tędy jeleń lub łoś.
Cymmerianin kilka razy głęboko odetchnął zdrowym, leśnym powietrzem, po czym ruszył
po śladach jelenia. Biegł tak, by móc dokładniej widzieć kolejne ślady. Nie zachowywał też
większej ostrożności. Wiedział, że wytrzymały mężczyzna jest w stanie dogonić każdego
jelenia, jeśli tylko rozważnie rozkłada swoje siły. Drobna zwierzyna zwykle błyskawicznie
zrywała się do ucieczki i choć szybko traciła siły, często wystarczało to do zgubienia
prześladowcy, szczególnie na nierównym terenie. Jelenie natomiast, tropione przez dłuższy
czas, wreszcie stawały się zbyt wyczerpane, by uciekać dalej. W końcu albo padały ze
zmęczenia, albo próbowały wziąć przeciwnika na rogi. Teraz właśnie nadchodził czas próby
dla odwagi i broni myśliwego.
Na razie Conan musiał iść tropem, strzec się niebezpieczeństw, a przede wszystkim
pilnować, by nie poranić sobie stóp. Chociaż podeszwy mu stwardniały od długich wędrówek
w prostym obuwiu i stąpaniu po ostrych kamieniach brytuńskiej kopalni, nie znaczyło to, że są
wytrzymałe na wszystko. Podróż boso przez usłany gałęziami las, kępy jeżyn i zalegające na
brzegach potoków kamienie stanowiła znaczne ryzyko. Całą uwagę wykorzystywał do
przyglądania się połamanym gałązkom, zmiażdżonym zdzbłom, ciemnym wgłębieniom w
murawie i innym śladom tropionej zwierzyny. Jednocześnie musiał wybierać odpowiednie
miejsca do stawiania stóp i szukać sposobu jak najdogodniejszego wymijania pojawiających
się na jego drodze przeszkód.
Usłyszał tropione zwierzę, zanim je zobaczył. Jeleń musiał również wyczuć obecność
człowieka. Nagły chrzęst gałęzi i szelest roztrącanego listowia świadczył, że zerwał się w
panice do biegu. Gdy Conan wypadł zza kępy krzewów na niewielką polankę, jelenia już tam
nie było, jedynie kołyszące się jeszcze po przeciwległej stronie polany gałęzie. Cymmerianin
wsłuchał się w tupot kopyt. Mocne odgłosy miażdżonych korzeni i łamanych gałęzi
świadczyły, że trafił na dużą sztukę.
Conan ruszył śladem zwierzęcia. Po paru chwilach jeleń przystanął i Cymmerianin zdołał
go wreszcie dostrzec. Była to okazała sztuka o grubym karku, szerokim grzbiecie i poczwórnie
rozwidlonych rogach. Zwierzę stało pomiędzy wielkimi drzewami na skraju zalesionego stoku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]