- Strona pocz±tkowa
- Quinn Cari Miłość jest konieczna 02 Romans nie jest konieczny
- Edmund Niziurski Najwieksza przygoda Babla i Syfona
- 290. Morgan Sarah Przygoda na Karaibach
- Fiedler Arkady Nowa przygoda Gwinea
- Hardy Kate KrĂłlewska narzeczona Romans z szejkiem 22
- 380. Harlequin Romance Hart Jessica Ĺťona na jeden wieczĂłr
- Clark Lucy Podwójne szcz晜›cie
- Williams Cathy Kaprysy milionera
- Biblioteczka Wabeno Apacze Zachodni
- Anthology Sins of Spring
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- b1a4banapl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uodpornić. Okazało się, że wcale nie. I to ją niepokoiło.
- A nie boisz się, że znów ci się zakręci w głowie? Chyba nie chcesz się przewró-
cić?
- Proszę, proszę, ależ ty jesteś troskliwy!
- Cały ja. Mężczyzna na deszczowe dni. Pomogę zażegnać każdy kryzys.
- Raczej pomożesz go wywołać - odpaliła i nie czekając na jego ripostę, dorzuciła
zniecierpliwiona: - Na miłość boską, muszę ci coś powiedzieć, więc zamknij się wreszcie
i słuchaj, bo chcę mieć to już z głowy!
- Przeprosiny? To gorsze niż wizyta u dentysty - stwierdził z udawanym współczu-
ciem.
Zacisnęła zęby. Gideon absolutnie nie zasługuje, by go przepraszała, ale obiecała
sobie, że to zrobi, choćby miało ją to zabić.
- To, co mam do powiedzenia...
- Obawiam się, że możesz nie zdążyć, zanim wróci Francis.
- Nie ułatwiasz mi zadania.
- Przepraszam...
Powiedział to celowo, ale nie dała się rozśmieszyć.
- Problem w tym, że mam obsesję na punkcie kontrolowania wszystkiego i wszyst-
kich...
- Patrz, co za zbieg okoliczności. Właśnie miałem to powiedzieć - przerwał jej w
chwili, gdy nabierała powietrza, by wyrzucić z siebie nieszczęsne przepraszam".
Wytrącił ją z rytmu, ale skupiła się i mówiła dalej:
- Nie znoszę, kiedy ludzie wtrącają się w moje sprawy, próbują wpływać na moje
życie i podejmować decyzje za moimi plecami, nie dając mi wyboru.
Oczekiwała, że w tym miejscu Gideon wyrazi słowa skruchy za swoje naganne
zachowanie.
R
L
T
- To wszystko?
- Jak mówiłam, zanim brutalnie mi przerwano, chcę przeprosić za nieco zbyt
gwałtowną reakcję na twoje despotyczne postępowanie - cedziła przez zęby, a kiedy
wbrew jej oczekiwaniom nadal się nie kajał, dodała: - Jeśli mam być szczera, miałam
pełne prawo zrzucić cię z pomostu i zostawić na łasce krokodyli. - Odetchnęła głęboko i
uśmiechnęła się do siebie. - No dobra. Skończyłam.
- Cieszę się, bo już się bałem, że mam czuć się winny.
Milczała.
- Rozumiem. A teraz posłuchaj mojej wersji tak zwanych przeprosin. W firmie to
ja podejmuję decyzje i oczekuję, że wszyscy będą wykonywali moje polecenia...
- Praca dla ciebie musi być czystą rozkoszą.
- Owszem. Jestem hojnym i wyrozumiałym szefem.
- Z obsesjÄ… na punkcie kontroli?
- Wręcz przeciwnie. Chętnie deleguję obowiązki. Najlepszy dowód, że ludzie pra-
cują dla mnie latami i ani myślą odchodzić. Mój sukces przyciąga jak magnes.
- Chyba nie to miałam od ciebie usłyszeć - zauważyła z przekąsem.
- Na przyszłość będę pamiętał, że nie pracujesz dla mnie.
- Czyli zanim przemeblujesz mi życie, odbędziemy szczerą i poważną rozmowę,
tak? Nawet jeśli będziesz musiał mnie obudzić.
- Aż tak daleko bym się nie posuwał.
- Teraz rozumiem, dlaczego czujesz siÄ™ tu jak w domu.
- Zmiało. Mów, co ci leży na sercu.
Wzruszyła ramionami.
- To oczywiste. Ciągnie wilka do lasu. - Oczekiwała, że zrewanżuje się kąśliwą
uwagą, ale milczał. - Halo? Gideonie?
- Tak... - odparł z roztargnieniem, wracając myślami z sobie tylko znanych odle-
głych rewirów. - Wiesz, jak wbić pazur tak, żeby bolało.
Co takiego? Leżał ze wzrokiem wbitym w sufit, ale po chwili również odwrócił
głowę w jej stronę. Uśmiechnął się, ale był to uśmiech pozbawiony szczerości. Bardziej
maska niż wyraz prawdziwych uczuć...
R
L
T
- Czy po tym, jak powiedzieliśmy sobie parę słów prawdy, możemy spokojnie ra-
zem mieszkać? Czy jednak mam się wynieść na podłogę do biura?
- Myślałam, że moje przeprosiny zamykają tę kwestię. - Westchnęła. - Oto jak się
sprawy mają. Po pierwsze - gdyby nie trzymał jej za rękę, pokazałaby to na palcach -
wiem od Cryssie, że przyjąłeś zaproszenie na ślub, a to oznacza, że przed końcem week-
endu się stąd nie ruszysz. Więc lepiej zacznij myśleć o prezencie.
- To już załatwione. Po drugie?
- Co?
- Powiedziałaś: po pierwsze, więc zakładam, że jest jakieś po drugie", a nawet po
trzecie".
- Tak, ale... jakim cudem tak szybko zorganizowałeś prezent?
- Przekażę pieniądze na ich fundację.
- Powiedziała ci o tym? Widzę, że nie traciliście czasu na rozmowę o pogodzie.
- Jak sama napomknęłaś, Cryssie to chodząca szczerość i słodycz - odparł. - Poza
tym nie istnieje coÅ› takiego jak darmowy PR. Po drugie?
- Czekaj, co ja chciałam...? Aha, przepisy bhp obowiązują każdego, łącznie z wła-
ścicielem ośrodka. Więc czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy na siebie skazani.
Dwoje świrów z obsesją na punkcie kontroli pod jednym dachem.
- A po trzecie?
- Nie ma po trzecie.
- Szkoda. Zapowiadało się obiecująco.
- Cóż, skoro nalegasz... - syknęła, wyrywając dłoń z jego dłoni. - Po trzecie nikt nie
powiedział, że będziemy spali w jednym łóżku. - Obserwowała, jak Gideon ostrożnie
unosi się na łokciach i opiera się o ścianę. - No proszę, jak szybko ci się poprawiło. Wy-
starczyło, że postawiłeś na swoim.
- Nie powiedziałem, że w ogóle nie mogę się ruszyć.
Po prostu nie chciałem ryzykować, że znowu zawisnę na drzwiach od szafy.
- Pewnie. Lepiej było zostawić je otwarte, żebym nabiła sobie guza - warknęła,
wyjmując ubrania na zmianę. - Naprawdę wyjeżdżasz jutro rano? Chętnie cię spakuję -
dodała szybko, by przypadkiem nie wychwycił nuty rozczarowania w jej głosie.
R
L
T
- A co z zaproszeniem na ślub?
- Jeśli okażesz się hojnym darczyńcą, Cryssie na pewno ci wybaczy. Mówiłeś, że
musisz być w Patagonii?
- Pojechał tam jeden z pracowników.
- A co z obsesją na punkcie kontrolowania? Pozwolisz, żeby ktoś załatwiał za cie-
bie tak ważne sprawy?
Odkąd Josie Fowler wparowała rankiem na jego pomost odziana w szlafrok, nie
pomyślał o Patagonii ani razu. Za dobrze się bawił, dokuczając jej, w czym wcale nie
pozostawała mu dłużna. Myślał o tym, patrząc jak zamyka szafę. Dopiero teraz zauwa-
żył, że na drzwiach wisi długa biała suknia.
- Co to jest, do cholery? - warknął, zapominając o żartach.
- Suknia Cryssie.
- Domyślam się. Pytam, co tu robi?
- Jutro rano w domku państwa młodych odbędzie się pierwsza sesja zdjęciowa. No
wiesz, wspaniałe łoże, świece, płatki róż... Genialna reklama dla Leopard Tree.
- Zabierz ją stąd! - nakazał, błyskawicznie stając na nogi.
- Gideon! - Przerażona wyciągnęła rękę, by go powstrzymać.
- Nic mi nie jest! - Odtrącił ją.
- Nie chodzi tylko o zdjęcia - wykrztusiła, zszokowana jego reakcją. - Jutro po po-
łudniu przyjeżdża Tal.
- I co z tego?
- Jak to co? Pan młody nie może zobaczyć sukni, bo to zła wróżba.
Zła wróżba...
Dwa słowa złowrogo zadzwięczały mu w uszach. Oparł się o ścianę, tym razem nie
z powodu kręgosłupa. Ugięły się pod nim nogi.
- Suknia nie może tu zostać - powtórzył.
- To mój pokój! - broniła się. - Pamiętasz naszą rozmowę sprzed piętnastu minut?
Obiecałeś, że nie będziesz się wtrącał w moje sprawy. Jestem odpowiedzialna za tę su-
kienkę, dlatego zostanie tu do dnia ślubu!
R
L
T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]