- Strona pocz±tkowa
- Fielding Liz Harlequin Romans 1075 Afrykańska przygoda
- Edmund Niziurski Najwieksza przygoda Babla i Syfona
- 290. Morgan Sarah Przygoda na Karaibach
- 7 krokow do udanej sprzedazy 7ksprz
- Tryzna Tomek Panna Nikt
- Cammilleri_Rino_ _Inkwizytor
- Badanie szczegółowe układ nerwowy
- Delinsky Barbara ZśÂ‚ocisty urok
- Art 178a KK red StefaśÂ„ski 2014 wyd 10 R A StefaśÂ„ski
- Celibacy NOW Clancy Nacht &Thursday Eucl
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poszły za przykładem tamtych wytworniś i wolały mieć w każdym razie w tej porze roku
szarordzawe główki. Ale poza tym co za temperament, jakby je kto na sto koni wsadzał!
Pożyteczne stworzonka pożerały muchy i tym podobną czerń; grasowały tylko w najbliższym
sąsiedztwie ludzi, najchętniej tuż pomiędzy chatami, w brussie nie było ich wcale, a mimo to
unikały ludzi tak płochliwie, że do żadnej nie udało mi się podejść bliżej niż na trzy kroki.
Powyżej trzech kroków wszystko: przyjazń, miłość, braterstwo, solidarność, zaloty,
111
210
narody kojarzcie się poniżej trzech kroków nagły strach, zimna wojna i sauve qui peut*:
uczucia przyjazne ulatniały się i agamy także.
Dorośli ludzie na pewno sprzyjali im bez wyjątku, ale czy kury i dzieci także, to wątpliwe.
Fakt faktem, że agamy kochały ludzi, ale przezornie, na bezpieczną odległość.
Uciekając, biegły zazwyczaj błyskawicznie do najbliższego drzewa. Chowały się za pniem i
wytykały tylko główkę, by przyjaciela" nie spuszczać z oczu. Wtedy czyniły to, co
przysporzyło im rozgłośnej sławy, jeśli nie wszechświatowej, to na pewno w całym świecie
Arabów i innych mahometan. Mianowicie przednią częścią ciała i głową jaszczurki kiwały w
górę i w dół wielokrotnie, co trochę przypominało ruchy modlących się mahometan,
odprawiających poranne i wieczorne salaam: klęcząc, wykonywali oni podobne ruchy, gdy co
chwila bili czołem o ziemię.
Co żarliwsi mahometanie od wieków nie mogli tego wybaczyć agamom. Oskarżali je o
przechowywanie w sobie diabła, który szydził z pobożności wiernych i kazał piekielnym
jaszczurkom przedrzezniać ruchy modlących się zbrodnia, za którą przestępczyniom
należała się śmierć. Ale jak tu zabijać bezecne agamy, skoro wszyscy wiedzieli, że przy całej
swej podłości użytecznie niszczyły robactwo we wsiach wiernych? Jak tu odważyć ich winę,
ich zasługę? Tak oto poczciwe jaszczurki swym kiwaniem wnosiły dodatkową okrutną
rozterkę do skołatanych dusz wiernych, jak gdyby ludzie nie mieli już dość własnych trosk na
głowie.
Na szczęście dla gwinejskich agam tutejsi mahometanie nie byli fanatykami i diabła nie
dopatrywali się w byle czym. Agamy w Konokoro smyrgały co kilka kroków i, umknąwszy w
bok, ruszały głowami. Nikt ich tu nie prześladował. Były zabawne, trzpiotowate, cudaczne, aż
w pewnej chwili i ja także, jakkolwiek półżartem i pomimo żem nie mahometanin, zacząłem
patrzeć na nie trochę inaczej. Czy nie dałoby się
* llr.l Ratuj się, kto może.
211
wyczytać w tym nieustannym kołysaniu łepetynek jakiegoś przenośnego znaczenia? Na
złodzieju czapka gore, więc czy w symboliczny przewód nie można było tu włączyć
wczorajszej strzelaniny? Czy zmyślne agamy nie kiwały głowami z pogardliwym
politowaniem nad zdradzieckim judaszem?
Oczywiście takie rozumowanie było śmieszne, ale, psiakość, nie chciało mi się wcale śmiać,
gdy krótko przed południem doszedł z daleka głuchy huk mauzerowego strzału niby wyrzut
sumienia. A w chwilę potem zabrzmiał drugi, trzeci i czwarty. Omar zabijał pawiany.
SÅ‚onie
Zabił dwa pawiany. Nienasyconej wsi było tego wciąż za mało, ale teraz ja się zbuntowałem:
uprzejmie, lecz nieodwołalnie oświadczyłem podczas kolacji, że następnego dnia rano
opuścimy Konokoro, wracając do Saroyi i opuściliśmy.
Wieś żegnała nas serdecznie, nawet Kamara Keita był miły. Chciano wystawić mi
przyrzeczony cyrograf co do polowania, ale że zmarudzilibyśmy przy tym kilka godzin, a
może i cały dzień zrzekłem się pod warunkiem, że w razie potrzeby wieś dośle mi
zaświadczenie.
Ostatnie spojrzenia na Niger rzuciliśmy ze wzgórza, z którego kilka dni temu ujrzałem rzekę
po raz pierwszy. Przed godziną mgła stopniała i dzienny skwar już przytłaczał ziemię, toteż
na piaszczystym brzegu z drugiej strony rzeki wygrzewało się w słońcu kilka krokodyli.
Leżały kłodowato jak remanent zamierzchłej Afryki; widok ich odruchowo przywodził
pytanie: jak długo jeszcze?
Czy one nie szkodzą ludziom? spytałem Omara. Nie są utrapieniem?
I jakim jeszcze! odrzekł.
To czemu ich nie wytępią? Czy ta tak trudno?
112
Trudno. Ludzie wierzą, że to jakieś demony. A poza tym, czym mieliby wytępić?
Pukawkami?
212
Administracje kolonialne, nie dopuszczając nowoczesnej .broni do ludności afrykańskiej,
miały przede wszystkim własne bezpieczeństwo na oku, ale równocześnie ubijały drugą
muchę, chroniąc dzikie zwierzęta od zagłady. To przypomniało mi nasze zaniedbania w
Konokoro:
Ciekaw jestem, czy hipopotamy żyją daleko od wsi?
Mówili, że za najbliższym skrętem powyżej wsi. Nie dalej niż parę kilometrów.
Niech diabli biorą te awantury z pawianami! zgrzytnąłem z całej duszy. Poza nimi
świata nie widzieliśmy.
Ale wzbogaciliśmy nasze doświadczenie! wygłosił Omar z tak wielkim
zapałem, że łatwo było domyślić się reszty: myśliwy wzbogacił nie tylko
doświadczenie.
Odbiliśmy się od rzeki i zapadliśmy w brussę. Była, jak wszędzie w tych stronach, wielce
urozmaicona; gęsta knieja przeplatana rzadkim lasem, krzewiaste polany gołymi bo-
walami. Na ogół teren płaski i dość wytarta ścieżka ułatwiały jazdę rowerem. Ludzi nie było
tu wcale. Dwie jedyne wioski, przed kilku dniami przebyte w drodze nad Niger, leżały w
pobliżu toru kolejowego, o przeszło trzydzieści kilometrów na północ. Przed nami ciągnął się
cały pas bezludzia.
Na skraju któregoś bowalu ujrzeliśmy z dala stado kilku wielkich antylop. Miały niezwykłe
grzywy na karkach i długie włochate ogony, po czym bez trudu poznałem antylopy końskie.
Czujne, zaledwie nas zoczyły, przepadły w krzewach.
W godzinę mniej więcej po opuszczeniu brzegów Nigru przemierzaliśmy gęsty las. Rosły tu
pokazne drzewa w pełni listowia i w ich cieniu panował zielony półmrok. Naraz Omar, jadący
przede mną, zauważył coś niezwykłego. Gwałtownie zahamował, ruchem ręki dając mi znak
zatrzymania się. Cichuteńko zeskoczył z roweru, ja za nim.
Przyłożył palec do ust i szepnął do mnie ledwo dosłyszalnie:
SÅ‚onie!
Podniecony spojrzałem bacznie w las, idąc za wzrokiem Omara. Dalibóg, były!
Osłupiałem stwierdziwszy, że wpadliśmy. w sam środek stada. Szare kolosy otaczały nas z
obydwu stron.
213
Kolosy! O kilkanaście zaledwie kroków od nas wznosiła się, na pół zakryta gąszczem, jakaś
ogromna szara masa ni to cielska, ni olbrzymiego głazu. Był to fragment słoniowego tyłu,
reszta zwierza tonęła w zieleni. Ale już to, co dostrzegałem, wydało się w tych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]