- Strona pocz±tkowa
- Cabot Meg PamiÄtnik ksiÄĹźniczki 10 PoĹźegnanie ksiÄĹźniczki
- Cabot Meg Ally radzi dziewczynom 01 Przeprowadzka
- H164. Landon Juliet Kupiona narzeczona
- Jeffrey Lord Blade 21 Champion of the Gods
- Antologia SF StaśÂo sić jutro 21 Róśźni
- Dostojewski Fiodor Wspomnienia z domu umarśÂych
- Wieczna_wolnosc
- Lingas śÂoniewska Agnieszka śÂatwopalni 02 Przebudzenie(1)
- F.OSSEDOWSKI Lenin
- Leclaire Day Nie ma tego zśÂego
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninue.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i zamilowanie do plotkarstwa.
A to mu przypomnialo...
-Czy ktorys z was nie napomknal Brennie - zapytal - ze jestem markizem Stillworth?
-Zapewniam cie po raz ostatni, ze nie - burknal Pearson.
-Ale cos ja bardzo zaprzata - powiedzial Reilly. - I jesli to nie to, sam juz nie wiem, co by to
byc moglo.
-Moze nawrot zarazy - podsunal Shelley pogodnie. - Wszyscy tutejsi ludzie sa z tego
powodu nieco podenerwowani.
-Zaczela sie na mnie dasac wczesniej - powiedzial Reilly w zamysleniu. - Zaraz po moim
wypadku.
-Moze sie zorientowala, jakim trudnym jestes pacjentem, i nie chce miec z toba nic do
czynienia. Nie dziwilbym sie. Zaden z moich pacjentow nie wybrzydza tak jak ty...
-Zle sie zabrales do rzeczy, Stillworth - przerwal mu zirytowany Pearson. - Powinienes jej
powiedziec, ze masz tytul markiza. To by jej zaimponowalo.
-Nie jej - odparl Reilly z emfaza.
-Bzdura. - Pearson wyciagnal z kieszeni zegarek i przygladal mu sie w szarym swietle
mglistego poranka. - Myslelismy, ze panna King, to jest lady Ethelridge, dba bardziej o
charakter wybranego niz o jego majatek i popatrz, jak bardzo sie mylilismy. Nawet twoja
panna Donnegal powiedziala... Pearson zamilkl.
-Co powiedziala moja panna Donnegal?
Pearson zatrzasnal koperte zegarka i wsunal go do kieszeni marynarki.
-Och, nic.
Ale widac bylo, ze zaciska ukryte pod wasami wargi.
-Co powiedziala panna Donnegal, Charles? - dopytywal sie Reilly.
-Wtedy, gdy rozmawialismy o pannie King? - zapytal Shelley.
-Rozmawialiscie o pannie King?! - ryknal Reilly. - Z Brenna? Kiedy?
Shelley podskoczyl, lecz bardziej z powodu sojki w bok, ktora wymierzyl mu Pearson, niz z
powodu wybuchu Reilly'ego.
-Au! - syknal, rozmasowujac obolale miejsce. - Co z toba, Chas? Zapewniam cie, Reilly, ze
to byla zupelnie niewinna pogawedka. Kiedy usnales po laudanum. Chas i ja rozmawialismy
o tym, jak przyjales wiadomosc o Ethelridge'u i wtedy... pojawila sie ona.
-Nie wiedzielismy, ze sie juz obudzila - dodal zaklopotany Pearson.
Reilly przyjrzal sie przyjaciolom.
-I co dalej?
-A wtedy ona zapytala, czy rozmawiamy o pannie Christine King - wyjasnil Shelley. - I
powiedziala, ze wicehrabia jest lepsza zdobycza niz zwykly lekarz, a my przyznalismy jej
racje. Tak. Nie pisnelismy ani slowa o tym, ze uwazamy markiza za lepszego od nich
obydwu, co powinnismy jej byli powiedziec.
-Reilly - westchnal Pearson. - Mowie powaznie...
-Cicho. - Reilly uniosl dlon. - Musze sie zastanowic.
A wiec Brenna wie, ze Christine poslubila innego, myslal. Czy to jest przyczyna jej
lodowatych spojrzen? Ale dlaczego? Jakie znaczenie ma dla Brenny Donnegal fakt, ze
Christine King poslubila wicehrabiego Ethelridge'a?
-A moze - wykrzyknal Shelley - ma to cos wspolnego z tym, co jej powiedzielismy zaraz po
przybyciu na wyspe?! Ze przyjechalismy, zeby cie stad zabrac.
-Powiedzieliscie jej, ze przyjechaliscie mnie stad zabrac? - wychrypial Reilly. - Tak jej
powiedzieliscie? Powiedzieliscie jej, ze po to przybyliscie na Skye? Zeby mnie zabrac do
domu?
-Oczywiscie - odparl Shelley, bardzo zdziwiony pytaniami przyjaciela. - Ale i tak by sie tego
domyslila. Przyjechales tu przeciez z powodu panny King. A ona wyszla za maz. Nie ma
wiec powodu, zebys tu pozostal.
Pod Reillym ugiely sie nogi.
-Powiedzieliscie jej, ze chcecie mnie zabrac do domu i nie wspomnieliscie jej o tym, ze
odrzucilem wasza propozycje? - wybuchnal.
Jego dwaj przyjaciele, teraz juz byli przyjaciele, wymienili zaklopotane spojrzenia.
-To oczywiste, ze ja odrzuciles - odparl Shelley, smiejac sie nerwowo. - Jestes tu tylko
dlatego, ze nas odprowadzasz. Nie masz zamiaru wsiadac na prom. Wkrotce sama sie o
tym przekona.
-A wiec ona nie ma pojecia... nie ma zielonego pojecia, ze powiedzialem...
-Wcale sie tym nie przejela, Reilly - pocieszyl go Shelley. - Nawet sobie zartowala.
Pamietasz, Chas? Ze lepszy wicehrabia w garsci niz doktorek na dachu...
-Na milosc boska, Stanton - wtracil sie Pearson. - Sam nam powiedziales, ze mamy
utrzymac twoj tytul w tajemnicy. I tak sie stalo. Nie mozesz teraz...
Na szczescie w tym momencie rozleglo sie pogwizdywanie Stubena.
-No, jest nareszcie - powiedzial Reilly. - Nie miejcie mi za zle, ale zostawie was, chlopaki.
Widze, ze musze ratowac sytuacje.
-Alez, Reilly... - zaczal Pearson.
-Mozecie zostac i pomoc nam w walce z cholera - przerwal mu Reilly.
-O, nie. Bardzo dziekuje. Nie zamierzam narazac zycia, nawet jesli masz sie na mnie za to
gniewac.
-Pamietacie, czego uczono nas na studiach? To sie chyba nazywa przysiega Hipokratesa...
-Nie wyjezdzaj mi teraz z cholernymi przysiegami - przerwal mu rozzloszczony Pearson. -
Pozostanie tutaj to szalenstwo. Ci ludzie i tak umra, nawet jesli nie wyjedziesz z wyspy.
Zabieraj dziewczyne i wracaj z nami.
-Nie moge tego zrobic, stary - odparl Reilly, kladac mu dlon na ramieniu. - Jestem tutaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]