- Strona pocz±tkowa
- 046. Metcalfe Josie Daleko od domu
- Wylie Trish Witaj w domu
- Dziękuje za wspomnienia Cecelia Ahern
- Antoni Słonimski Wspomnienia warszawskie 1957
- Jack vance Tschai 2 Servants of the Wankh
- Guta lag
- Mario Acevedo [Felix Gomez 02] X Rated Blood Suckers (v5.0) (pdf)
- The Gnostic Handbook
- C.S. Lewis Opowiesci z Narnii 6 Siostrzeniec Czarodzieja
- 380. Harlequin Romance Hart Jessica śąona na jeden wieczór
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samym tylko autorytetem. Patrzył na wszystko jakoś niespodziewanie spokojnie, jak gdyby nie
było na świecie nic, co by go mogło zdziwić. I chociaż w pełni zdawał sobie sprawę, że inni
więzniowie spoglądają na niego z szacunkiem, bynajmniej się przed nimi nie popisywał. A
przecież próżność i zarozumiałość właściwe są prawie wszystkim więzniom bez wyjątku. Był
bardzo niegłupi i dziwnie szczery, chociaż ani trochę nie gadatliwy. Na moje pytania odpowiedział
mi wprost, że oczekuje wyzdrowienia, aby co rychlej odbyć resztę kary, i że z początku, przed
karą, miał wątpliwości, czy ją wytrzyma. Ale teraz - dodał mrugając do mnie - już po wszystkim.
Odbędę resztę kijów, i wnet wyślą nas do Nerczyńska, a ja z drogi dam nura! %7łeby tam nie wiem
co! Byleby tylko plecy prędzej się wygoiły! I przez całe te pięć dni czekał skwapliwie, kiedy
nareszcie będzie się mógł wypisać ze szpitala. Oczekując na to był czasami bardzo wesół i skłonny
do śmiechu. Próbowałem nagabywać go o jego dzieje i przygody. Nieco się chmurzył przy tych
pytaniach, lecz odpowiadał zawsze otwarcie. Gdy zaś zmiarkował, że się dobieram do jego
sumienia i pragnę w nim wytropić bodaj cień skruchy, popatrzył na mnie z taką pogardą i
lekceważeniem, jak gdybym się nagle przedzierzgnął w jego oczach w małego, głupiutkiego
brzdąca, z którym niepodobna rozmawiać jak z dorosłym. Ba, coś w rodzaju politowania
odmalowało się na jego twarzy. Po chwili wybuchnął jak najbardziej prostodusznym śmiechem,
zgoła bez ironii, i jestem przekonany, że zostawszy sam i wspominając moje słowa,
niejednokrotnie śmiał się ze mnie w duchu. Wreszcie wypisał się z niezupełnie jeszcze zagojonymi
plecami; ja także wypisałem się tym razem, i tak się złożyło, żeśmy wyszli ze szpitala
jednocześnie: ja do więzienia, on zaś do położonej obok kordegardy, w której i przedtem siedział.
Na pożegnanie uścisnął mi rękę, i z jego strony było to dowodem nie byle jakiego zaufania. Myślę,
że zrobił to dlatego, iż był wcale zadowolony z siebie i z owej chwili. W gruncie rzeczy nie mógł
nie gardzić mną i z pewnością musiał patrzeć na mnie jako na istotę uległą, słabą, żałosną i pod
każdym względem niższą niż on. Już nazajutrz poprowadzono go na powtórną chłostę... Gdy
zamknięto nasze koszary, od razu przybrały one jakiś szczególny wygląd-wygląd prawdziwego,
mieszkania, ogniska domowego. Dopiero teraz mogłem widzieć więzniów, moich towarzyszy,
zupełnie jak w domu. W dzień podoficerowie, wartownicy i w ogóle przełożeni mogą w każdej
chwili przybyć do więzienia, toteż wszyscy jego mieszkańcy zachowują się jakoś inaczej, jak
gdyby nie całkiem się uspokoili, jak gdyby lada moment z trwogą czegoś oczekiwali. Lecz skoro
tylko zamknięto koszary, wszyscy się niezwłocznie rozlokowali ze spokojem, każdy na swym
miejscu, i prawie każdy zabrał się do tej czy innej roboty. W koszarach zrobiło się nagle widno.
Każdy miał własną świecę i własny lichtarz, przeważnie drewniany. Jedni zasiedli do szycia butów,
drudzy do łatania odzieży. Zaduch wzmagał się w koszarach z godziny na godzinę. Gromadka
karciarzy kucnęła w kąciku przed rozesłanym dywanem. Prawie w każdych koszarach był taki
więzień, który trzymał u siebie lichutki dywanik, świecę i nieprawdopodobnie za-szargane,
zatłuszczone karty. Wszystko to razem nazywało się: majdan. Właściciel pobierał od grających
opłatę, jakieś piętnaście kopiejek za noc: był to jego handel. Karciarze grali zwykle w trzy liście ,
w górkę i tak dalej. Wszystkie gry były hazardowe.-Każdy gracz wysypywał przed sobą kupkę
miedzianych pieniędzy - wszystko, co miał w kieszeni, a wstawał z kucsk dopiero wtedy, gdy albo
sam się zgrał do nitki, albo ograł kolegów. Gra kończyła się fpóżną nocą, niekiedy zaś trwała do
świtu, do chwili otwarcia koszar. W naszej izbie, podobnie jak i we wszystkich innych koszarach,
zawsze bywali nędzarze, hołysze, co przegrali i przepili wszystko, albo po
prostu byli nędzarzami z urodzenia. Mówię: z urodzenia , i kładę na tych słowach szczególny
^nacisk. W rzeczy samej, wszędzie w naszym ludzie, w każdych bez wyjątku okolicznościach, w
każdych bez wyjątku warunkach, zawsze istniały i będą istnieć pewne jednostki, potulne i
częstokroć wcale nie-leniwe, lecz którym sam już los zapisał dozgonną nędzę. Są to zawsze
samotnicy, niechluje, zawsze wyglÄ…dajÄ… stropieni i zafrasowani, wiecznie chodzÄ… u kogoÅ› w dyszlu,
są u kogoś na posyłkach, najczęściej u hulaków albo u nagle wzbogaconych karciarzy. Wszelkie
wyróżnienie, wszelka inicjatywa - to dla ruch zgryzota i ciężar. Jak gdyby się urodzili pod
warunkiem, by nigdy nic samym nie rozpoczynać i tylko usługiwać, żyć wedle cudzej chęci,
tańczyć, jak im kto zagra; ich przeznaczeniem - pełnić cudzą wolę. Na domiar wszystkiego, żadne
okoliczności, żadne przewroty nie zdołają ich wzbogacić. Zawsze klepią nędzę. Zauważyłem, że
się takie osobniki trafiają nie tylko wśród ludu, ale też we wszystkich sferach, warstwach,
stronnictwach, w redakcjach i stowarzyszeniach. Tak również było w każdych koszarach, w
każdym więzieniu, i skoro tylko powstawał majdan, jeden z takich niezwłocznie zjawiał się na
usługi. Bo też ani jeden majdan nie mógł się obejść bez posługacza. Zazwyczaj wynajmowali go
gracze gremialnie, na całą noc, za jakieś pięć kopiejek srebrem, i główny jego obowiązek polegał
na tym, że całą noc musiał stać na warcie. Przeważnie marzł sześć czy siedem godzin po ciemku, w
sieni, na trzydziestostopniowym mrozie i nasłuchiwał lada szmeru, lada dzwięku, lada kroku na
dziedzińcu. Placmajor lub wartownicy przybywali czasem pózną nocą, wchodzili cicho,
wyłapywali i. grających, i pracujących, i nadliczbowe świece, które można było dojrzeć jeszcze z
dworu. Bądz co bądz, kiedy raptem zaczynał zgrzytać zamek w drzwiach z sieni na dziedziniec, za
pózno już było się chować, gasić świece i kłaść się na pryczach. Ponieważ jednak dyżurujący
dotkliwie obrywał potem od majdanu, więc wypadki takiego gapiostwa zdarzały się niesłychanie
rzadko. Zapewne, pięć kopiejek-to śmiesznie marna płaca, nawet w więzieniu; ale i w tym, i w
wielu innych wypadkach zawsze zdumiewała mnie surowość i bezlitosność najemców. Wziąłeś
pieniądze, więc służ! Był to argument nie znoszący żadnych sprzeciwów. Za wypłacony grosz
najemca brał wszystko, co się dało wziąć, brał nawet i więcej, jeśli tylko mógł, a na dobitkę
uważał, że wyświadcza najemnikowi łaskę. Hulaka, pijany, bez rachuby szastający pieniędzmi na
prawo i na lewo, nigdy nie omieszkał zarwać najemnika przy obrachunku, a zauważyłem to nie
tylko w więzieniu, nie tylko w majdanie. Jużem powiedział, że w koszarach prawie wszyscy
zasiedli do jakiegoś zatrudnienia: poza graczami, najwyżej pięciu ludzi nie miało zgoła nic do
roboty: ci od razu poszli spać. Moje miejsce na pryczach znajdowało się tuż przy drzwiach. Po
drugiej stronie pryczy, głowa w głowę ze mną, sypiał Akim Akimycz. Do godziny dziesiątej czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]