- Strona pocz±tkowa
- 292. Macomber Debbie Synowie Północy 01 Narzeczona dla brata
- Hardy Kate KrĂłlewska narzeczona Romans z szejkiem 22
- Herries Anne Narzeczone lorda Ravensdena(1)
- Carroll Jonathan Drewniane Morze
- A (176)
- Cooper McKenzie The Color of Sex (pdf)
- Jennifer Blake HiszpaśÂ„ska serenada
- Arthur Rimbaud Zbiór wierszy
- Kok_Auke,_Michielsen_D
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, bracie.
Spojrzał na nią bacznie spod krzaczastych brwi. Miał włosy przyprószone siwizną,
jakby bielił ścianę, i był w wieku, kiedy już nie mogła go zwieść niecodzienna potulność
Rhoese. Dalsze rady w tym duchu mijały się z celem.
- Twój mąż stoi na podwórcu. Pójdziesz się z nim przywitać?
Nietrudno było wsunąć mu do sakwy maleńki grot, owinięty w szmatkę, pod
pretekstem, że daje mu jabłko i garść orzechów na drogę. Kiedy się zbliżyła, żołnierze
cofnęli się i zostawili ją samą z Jude'em, umykając oczami z jeszcze większym
zakłopotaniem niż poprzedniego dnia. Rhoese podejrzewała, że Pierre opowiedział im o
ich kłótni i zniszczeniu jej książki, jeśli tak, to on i Els stanowili niebezpieczną
kombinacjÄ™.
- Pomyślałam sobie... - zwróciła się do Judea, upychając na dno sakwy swój pakiecik.
-Tak?
- Pomyślałam sobie, że dobrze by było, gdyby Els dzisiaj jechała za mną. Ogrzeje mi
plecy.
- To by rozwiązało dwa problemy - odparł chłodno. - Pierre byłby ci wdzięczny.
- Ach, tak? Myślałam, że ją lubi.
- W małych dawkach, pani. Jest zbyt gadatliwa.
- Rozumiem... Włożyłam ci jabłko i trochę orzechów na drogę.
- Wielkie dzięki, pani.
Podniósł ją na konia i zarzucił jej spódnicę na kolana, po czym bez słowa podszedł do
swojej sakwy, wyjął jabłko i nakarmił połową jej wierzchowca, drugą połowę dając
swojemu. Obserwowała to, gotując się z oburzenia, że jest taki podejrzliwy.
- A orzechy? - sarknęła. - Komu dasz orzechy, ptakom?
- Zależy, czyj koń padnie pierwszy - rzucił przez ramię, dosiadając swojego ogiera.
Był już w połowie dziedzińca, zanim zdążyła odpowiedzieć. Dzień zaczął się mało
obiecująco, ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Dąsy Els na przymusową zmianę miejsca nie zrobiły żadnego wrażenia na Rhoese i
Flambardzie, a ponieważ ich konwersacja nie obracała się wokół plotek, nie była dla
służki w najmniejszej mierze ciekawa. Podróż szybko zaczęła ją nużyć; widoki się
powtarzały, pogoda była coraz brzydsza, deszcz coraz uciążliwszy, a miejsce za plecami
pani o wiele mniej ekscytujące niż za Pierreem. Była pewna, że to Rhoese przyczyniła się
do rozłączenia jej z młodym giermkiem, z którym tak dobrze się dogadywali.
Zacinający deszcz uciszył w końcu nawet Flambarda; kałuże stawały się coraz głębsze,
podobnie jak wąskie strumienie, przez które musieli się co chwilę przeprawiać. Rzecz
oczywista, jeśli z któregoś wozu miało odpaść koło, musiało się to stać w najmniej
odpowiednim miejscu, czyli przy przekraczaniu rzeki. Wóz przewrócił się na bok i jego
zawartość wylądowała w spienionych, brunatnych wodach.
Flambard z godną podziwu przytomnością umysłu pochwycił wodze Rhoese,
powściągając konia przed wjechaniem w górę kufrów zsuwających przed nimi do
spienionych nurtów. Els krzyknęła, kiedy koń gwałtownie skręcił i chwyciła Rhoese za
ramiona, żeby nie spaść. Ale Rhoese widziała tylko, jak jej własna skrzynia spada z
pluskiem, wieko się otwiera i zawartość wypływa, porwana prądem w kierunku
porośniętych rukwią wodną brzegów.
- Och, tylko nie to! - krzyknęła. - Puść mnie, Els. Tam jest moja księga! Niech ktoś ją
ratuje!
Szykowała się już, żeby samej skoczyć do wody, ale Flambard chwycił ją za ramię i
przytrzymał.
- Nie! - sprzeciwił się. - Zostań na koniu, pani. Ja ją wydobędę.
Nie spodziewała się po nim takiego poświęcenia, bo chociaż był już przemoczony, akty
heroizmu powodujące zniszczenie stroju z pewnością nie leżały w jego naturze.
Jej koń zatańczył na śliskich kamieniach, rozbijając fontannę wody, a Els odchyliła się
gwałtownie do tyłu, wciąż ściskając kurczowo swoją panią jedną ręką. To wystarczyło,
by wysadzić Rhoese z siodła i obie wylądowały w wodzie, podczas gdy wierzchowiec
skoczył rączo w kierunku mulistego brzegu.
Przejęta bardziej losem cennego ewangeliarza, zawiniętego w płótno, niż wrzaskami
służebnej, Rhoese wygramoliła się na nogi, walcząc z ciężką spódnicą, która
przygważdżała ją do dna niczym kotwica. Zdążyła jeszcze pochwycić tonącą paczkę,
zanim dosięgły ją usłużne ręce Flambarda.
- Proszę pomóc mojej słudze - wykrztusiła. - Zdaje się, że jest w tarapatach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]