- Strona pocz±tkowa
- Jerzy Stefan Stawiński Pułkownik Kwiatkowski albo dziura w suficie
- Ficowski Jerzy Galazka z drzewa slonca baśnie cygnskie(1)
- Broszkiewicz Jerzy 01 Ci z Dziesiatego Tysiaca
- PS19 Pan Samochodzik I Złoto Inków t.2 Szumski Jerzy
- Edigey Jerzy Najgorszy jest poniedzialek
- Ficowski Jerzy Cyganie w Polsce
- BIOLOGICZNE I MEDYCZNE PODSTAWY ROZWOJU I WYCHOWANIA cz. I Andrzej Jaczewski
- Andrzej Lisowski MÄ‚Å‚j pierwszy pies [PL] [pdf]
- Fleming Ian Diamenty są wieczne
- Nicola Cornick 01 Cudowna przemiana
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninue.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kilkanaście osób. Hanka Lewicka, która tańczyła liedawno na stole
kankana, śmiała się pijacko i powyżej kolan odniósłszy swoją długą
wieczorową suknię, naśladowała murzyński taniec. Otaczający ją
mężczyzni - Zwiecki, Puciatycki i Paw-icki - przyklaskiwali
rytmicznie ruchom jej nóg i bioder. Weychert s cygarem w zębach
bełkotał coś do ucha Róży Puciatyckiej. Ta, s ceglastymi wypiekami
na swej wydłużonej, końskiej twarzy, słu-;hała go z uwagą,
wybuchając co chwila krótkim, urywanym śmiechem.
Staniewiczowa i Kochańska przytulały się zgodnie do ra-nion
przystojnego doktora Drozdowskiego. Natomiast zaniedbanÄ… przez
niego platynową blondynką, całkiem już zresztą nieprzytomną,
zajmował się mecenas Krajewski. Kędzierzawą Liii Hańską
obejmował Seiffert. Miał na sobie jasne, nienagannie zaprasowa-le
spodnie i również jasną, w ramionach wywatowaną, luzną ma-
rynarkÄ™.
Stojący na środku parkietu Kotowicz potrząsnął bujną czupryną i
szerokim gestem rozkrzyżował ramiona:
- Proszę państwa!
210
Wszyscy siÄ™ zatrzymali, zaskoczeni i jak gdyby trochÄ™ zanie-
pokojeni. Nawet Hanka Lewicka znieruchomiała z podniesioną
sukienką. Ale już po chwili rozległy się szmery. Nadzwyczajny
Kotowicz natychmiast je uciszył.
- Ani słowa! - wykonał rękoma kilka magicznych ruchów. -Un
moment. Proszę bliżej.
Stłoczeni w ciasną gromadę, posłuszni i już w zupełnym mil-
czeniu przysunęli się do parkietu. W tej części sali mroczno było, więc
gdy się zatrzymali wśród cienia i zastygli w bezruchu, wydawali się
jednym ciałem o wielu dziwacznych i poplątanych członkach. Za
oknami słychać było ranny świergot ptaków. Przez szpary w kotarach
padały w głębi na salę nikłe smugi światła.
Ośmielone pomywaczki wysuwały się jedna po drugiej z ku-
chennego korytarza. Wyjrzał i kucharz w białej czapeczce. Za nim
wychyliła się stara Jurgeluszka. Mały boy znowu wdrapał się na stolik.
Tym razem nikt go nie spędził.
Przez dłuższą chwilę Kotowicz nasycał się wywołanym na-
strojem. Czuł się teraz samą doskonałością. Zachwyt w nim grał jak
organy. Wyprostował się, wyogromniał dzięki temu i naraz nowym,
jeszcze nie użytym gestem wyciągnął przed siebie ramiona.
- Wspaniale! Nadzwyczajnie! A teraz wielkie odkrycie. Une
grandę decouverte. Olśniewający finał. Powitanie dnia. Panie i pa-
nowie! Genialny pomysł. Poprowadzimy poloneza. Voila\
Wśród stłoczonych wszczął się ruch. Pomysł się spodobał.
- Sama wielkość! - podniósł gromko głos Kotowicz. - Ani słowa.
Polonez parami. Gigantyczny korowód. Narodowa feeria. Kto się
sprzeciwia? Nikt się nie sprzeciwia. Ogłaszam jednomyślną zgodę.
Niech żyje zgoda!
- Brawo! Brawo! - zabrzmiały oklaski.
Kotowicz kilkoma gwałtownymi półobrotami całego ciała wy-
cofał się na skraj parkietu. Spojrzał na muzykantów. Byli gotowi.
Młody pianista patrzył na niego z zachwytem.
Jedna Hanka Lewicka nie bardzo wiedziała, o co chodzi. Chciała
dalej tańczyć. Ciągle, z poddartą suknią, przebierała niespokojnie
nogami i przeginała się w półobrotach. Jej dziewczęca twarzyczka
napięta była tym pragnieniem tańca aż do bólu.
- Dlaczego nie klaskacie? - spojrzała nieprzytomnymi oczami na
towarzyszy. - Klaskajcie, do cholery! Puciatycki objął ją wpół.
211
- Przy polonezie, moja dziecinko - przeciÄ…gnÄ…Å‚ nosowo - nie
klaszcze siÄ™.
- A co siÄ™ robi?
- Zobaczysz.
- Ja chcę tańczyć - poskarżyła się dziecinnie. Zwiecki począł jej
szeptać do ucha.
- Naprawdę? - ucieszyła się. - I płyty masz?
-Tss!
- A zatem zaczynamy! - wykrzyknął Kotowicz. - Kurtyna do góry.
Wspaniale, znakomicie. Mistrza Seifferta proszÄ™ do siebie!
Tamten niezupełnie pewnym, lecz tanecznym krokiem wybiegł na
parkiet. Rozległy się oklaski. Począł się kłaniać jak przed występem.
- Mistrz Seiffert i ja - podniósł głos Kotowicz - poprowadzimy
poloneza. Mistrzu, proszę do mnie. Wspaniale! A teraz będę
wywoływać pary. Un moment. Panie i panowie! Nieprawdopodobne,
olśniewające błyski. Błyskawice natchnienia. Pierwsza para:
pan minister Zwiecki, pani hrabina Róża Puciatycka.
- Z Chwalibogi! - wykrzyknął Weychert. Stojąca w głębi sali
Stefka weszła na krzesło.
- Chodz - skinęła na towarzyszkę - trzeba zobaczyć tę hrabinę. To
ci heca! Popatrz, popatrz, jaka gidia...
Gdy wywołani ukazali się na parkiecie, reszta towarzystwa
powitała ich brawami. Słomka też z zapałem klaskał. Zwiecki złożył
przed Puciatycka dworski ukłon:
- Pani, jestem zaszczycony...
- Następna para! - wołał Kotowicz. - Pan hrabia Puciatycki,
królowa piosenki, pani Hanka Lewicka.
- Lodę trzeba było - wybełkotał Seiffert.
- Trzecia para: pan wiceprezydent Weychert, najznakomitsza z
tancerek, Loda Kochańska.
Wywołani, chichocząc i zataczając się, wstępowali na parkiet
wśród braw tych, którzy oczekiwali swojej kolejki.
- Następna: pan major Wrona...
- Nie ma go! - rozległy się głosy. - Został.
Rzeczywiście, Wrona i Teleżyński byli jedynymi, którzy nie
przyłączyli się do towarzystwa i pozostali w barze. | Wrona podniósł
kieliszek:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]