- Strona pocz±tkowa
- Ian Rankin [Jack Harvey 01] Witch Hunt (v4.0) (pdf)
- Ian Rankin [Jack Harvey 02] Bleeding Hearts (v4.0) (pdf)
- Ian Douglas Inheritance Trilogy 1 Star Strike
- 04 Wieczna milosc 2 (Arnold Judith )
- Wieczna_wolnosc
- Andrzejewski Jerzy Popiół i diament
- Fleming, Ian Bond 07 (1959) Goldfinger
- Flemming, Ian James Bond 12 You Only Live Twice By Ian Fleming
- śÂšwiadectwo (ksić…śźka), Kard. StanisśÂ‚aw Dziwisz
- DeFee, Ann Bei dir kann ich nicht Nein sagen
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- apo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
facet w purpurowym frotowym szlafroku kąpielowym, o twarzy obłożonej gorącymi
ręcznikami. Jego zwisająca z oparcia prawa dłoń była obiektem zabiegów ładniutkiej
manikiurzystki. Dziewczyna miała białoróżową buzię lalki i szopę złocistych włosów;
siedziała na niskim stołeczku, a miska z instrumentami balansowała na jej kolanach.
Bond, spoglądając w swoje lustro, obserwował z zainteresowaniem, jak mistrz
fryzjerski uchyla najpierw jeden róg parującego ręcznika, a potem drugi i z bezgraniczna
ostrożnością usuwa maleńkimi nożyczkami włosy z uszu klienta. Przed ponownym
opuszczeniem ręcznika na drugie ucho pochylił się i rzekł doń z uszanowaniem: - A nosek,
sir?
Spod okładu rozległo się przyzwalające mruknięcie i fryzjer przystąpił do otwierania
okienka w okolicach nosa mężczyzny. Potem wziął się ostrożnie za swe cienkie nożyczki.
Po tej ceremonii w wyłożonym białą glazurą salonie zapadła cisza zakłócana tylko
szczękiem nożyc wokół głowy Bonda i stukiem instrumentów odkładanych przez
manikiurzystkę do emaliowanej miski. Pózniej rozległ się cichy zgrzyt, fryzjer bowiem
podniósł oparcie fotela swojego klienta do pozycji pionowej.
- Czy jest pan zadowolony, sir? - zapytał fryzjer Bonda przytrzymując lusterko za jego
głową.
Stało się to w chwili, gdy Bond przyglądał się swej potylicy.
Może z powodu manipulacji krzesłem ręka dziewczyny obsunęła się i przy wtórze
zduszonego ryku mężczyzna w purpurowym szlafroku zerwał się z fotela, zdarł ręczniki z
twarzy i wraził palec w usta. Potem go wyjął i wymierzył dziewczynie tak silny policzek, że
spadła ze stołka, a instrumenty rozleciały się po całej sali. Mężczyzna wyprostował się i
zwrócił ku fryzjerowi swą wściekłą twarz.
- Wywalić tę dziwkę! - warknął. Na powrót wsadził palec do ust, jego pantofle zaś
zaskrzypiały na rozsypanych instrumentach, gdy na oślep pomaszerował ku drzwiom i znikł.
- Tak jest, panie Spang - oszołomionym głosem powiedział fryzjer i zaczął wrzeszczeć
na płaczącą dziewczynę. Bond odwrócił głowę i powiedział cicho: - Przestań.
Wstał z fotela i zdjął z szyi ręcznik.
Fryzjer posłał mu zdumione spojrzenie.
- Tak jest, proszę pana - powiedział i pochylił się, by pomóc dziewczynie zbierać
instrumenty.
Płacąc za strzyżenie Bond usłyszał, jak klęcząca dziewczyna mówi tonem
usprawiedliwienia: - To nie była moja wina, panie Lucian. Był dzisiaj nerwowy. Drżały mu
dłonie. Słowo daję, że drżały. Nigdy go w takim stanie nie widziałam. Cały spięty.
I Bond doświadczył uciechy na myśl o dręczących pana Spanga napięciach.
W jego rozmyślania wdarł się ostro głos Erniego Cureo.
- Mamy ogon, proszę pana - powiedział taksówkarz półgębkiem. - Podwójny. Z
przodu i z tyłu. Niech się pan nie ogląda. Widzi pan przed nami tego czarnego Chevroleta? Z
dwoma facetami. Mają dwa lusterka; obserwują nas i dotrzymują nam kroku już ładny kawał
czasu. Z tyłu jest taki mały czerwony pierdolniczek. Stary sportowy model Jaguara. I dwóch
następnych facetów. Z kijami do golfa za siedzeniem. Ale tak się składa, że ich znam. Purple
Mob z Detroit. Parka twardzieli.
...kapuje pan, pędzie. Golf to nie ich specjalność. Jedyne kije, jakimi umieją się
posługiwać, są z żelaza i tkwią w ich kieszeniach. Rzuć pan dokoła wzrokiem, jakbyś
podziwiał pan pejzaż. I uważaj pan na ich prawe dłonie, a ja zrobię małą próbę. Gotów?
Bond uczynił, co mu kazano. Kierowca przycisnął do deski pedał gazu i jednocześnie
wyłączył zapłon. Spaliny eksplodowały z rury jak 88-milimetrowe działo i Bond ujrzał dwie
prawe dłonie tonące pod jaskrawymi sportowymi kurtkami. Spokojnie odwrócił głowę.
- Miałeś rację - powiedział i po chwili dodał: - Lepiej mnie wysadz, Ernie. Nie chcę
cię wciągać w kłopoty.
- Chrzanienie - odrzekł taksówkarz z niesmakiem. - Nic mi nie mogą zrobić.
Pokrywasz szkody w wózku, a ja ich spróbuję strząsnąć. Stoi?
Bond wyjÄ…Å‚ z portfela banknot tysiÄ…cdolarowy i przechyliwszy siÄ™ przez oparcie
wetknął go w kieszeń koszuli taksówkarza.
- Tu masz na początek tysiaka - powiedział. - I dzięki, Ernie. Zobaczymy, co potrafisz.
Wysunął z kabury Berettę i ważył ją w dłoni. To jest coś, mówił sobie, na co tak długo
czekał.
- Okay, brachu - rzekł taksówkarz radośnie. - Dawno czekałem na szansę
poszturchania gangu. Nie lubię, jak mi się włazi na łeb, a już zbyt długo włazili na łeb mnie i
moim kumplom. Trzymaj siÄ™ mocno. Zasuwamy.
Byli na prostym odcinku drogi o niezbyt wielkim ruchu. Odległe szczyty gór lśniły
żółto w promieniach zachodzącego słońca, a ulice poczynały szarzeć, wchodząc w ów
piętnastominutowy okres przed zmierzchem, kiedy kierowcy nie wiedzą, czy należy już
włączyć światła.
Robili spokojne czterdzieści mil na godzinę - mając nisko zawieszonego Jaguara z
tyłu, czarnego zaś Chevroleta o przecznicę z przodu. Nagle, i to tak nagle, że Bonda rzuciło w
przód, Ernie Cureo przydepnął hamulec i w pisku zablokowanych kół zatrzymał wóz. Jaguar
z trzaskiem gniecionego metalu i brzękiem tłuczonego szkła siadł na ich tylnym zderzaku.
Taksówka szarpnęła w przód, a wtedy kierowca wrzucił bieg i wśród zgrzytu rozrywanego
żelastwa wyswobodził się od uczepionego z tyłu samochodu, by nabierając szybkości ruszyć
przed siebie.
- To ich nielicho pojebało - oświadczył Ernie Cureo z satysfakcją. - Co tam z nimi?
- Rozwalona krata chłodnicy - odparł Bond wyglądając przez tylną szybę. - Oba
błotniki rozpłaszczone. Zderzak wisi. Szyba popękana albo stłuczona. - Jaguar rozmył się w
półmroku i Bond odwrócił głowę. - Próbowali odgiąć błotniki z opon. Może niedługo zdołają
ruszyć, ale początek był niezły. Masz więcej takich numerów?
- Teraz nie pójdzie tak łatwo - mruknął taksówkarz. - Wojna została wypowiedziana.
Uważaj. Lepiej się pochyl. Chevvy zaparkował przy krawężniku. Mogą urządzić strzelaninę.
Suniemy.
Bond odczuł gwałtowne przyspieszenie. Ernie Cureo półleżał na przednim siedzeniu
prowadząc jedną ręką i ledwie wystawiając czubek głowy nad tablicę rozdzielczą.
Kiedy przemykali obok Chevroleta rozległ się brzęk i dwa krótkie trzaski. Wokół
Bonda posypały się drobiny szkła. Ernie Cureo zaklął, wóz odbił w bok, a potem powrócił na
dawnÄ… trasÄ™.
Bond ukląkł na siedzeniu i rękojeścią pistoletu rozbił tylną szybę. Chevrolet, z
rozjarzonymi ślepiami reflektorów, pędził za nimi.
- Poczekaj - powiedział Ernie Cureo dziwnie zdławionym głosem. - Ostro zakręcę i
stanę w najbliższej przecznicy. Będziesz miał czysty strzał, kiedy pogonią za nami.
Bond naprężył się, kiedy z piskiem opon samochód wziął wiraż na dwóch kołach,
potem opadł na cztery i stanął - wtedy wypadł na zewnątrz i stojąc na przygiętych nogach
wyciągnął przed siebie broń. Zwiatła Chevroleta wdarły się w przecznicę, kiedy w pisku
dręczonej gumy czarny samochód brał zbyt obszerny zakręt, żeby zmieścić się na prawej
jezdni. Teraz, pomyślał Bond, zanim się wyprostuje.
Trzask... pauza. Trzask, trzask. Trzask. Cztery kule. Z dwudziestu jardów, wprost w
cel.
Chevrolet wyprostował się. Wpadł na krawężnik po drugiej stronie ulicy, zahaczył o
drzewo, odbity odeń rąbnął wprost w słup latarni, odwrócił się o pełne trzysta sześćdziesiąt
stopni i powoli upadł na bok.
I kiedy Bond nań spoglądał, czekając aż przestaną mu dzwonić w uszach odgłosy
gniecionego metalu, spod chromowanej osłony chłodnicy jęły się sączyć płomienie. Ktoś
próbował wydostać się przez okno. Lada chwila płomienie znajdą pompę paliwową i po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]