- Strona pocz±tkowa
- Cartland_Barbara_ _PowrĂłt_syna_marnotrawnego
- Cartland_Barbara_Lucyfer_i_aniol
- Cartland Barbara Lucyfer i anioł
- Boswell Barbara za wszelka cene #
- McMahon Barbara Odnaleziona rodzina
- Cartland_Barbara_ _Spragniona_milosci
- McMahon Barbara Bezcenny czas
- Barbara Hannay Muzyka duszy
- McMahon_Barbara_ _Wakacje_z_szejkiem
- Barbara Hannay Przeznaczenie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
parodiując minę mężczyzny. - Ona jeszcze przez kilka lat nie będzie
jezdzić konno, Quist.
Umilkł, lecz Lily krótko cieszyła się swym zwycięstwem.
Musiała ubrać dziecko, a to okazało się trudniejszym zadaniem niż
przewinięcie. Nim skończyła, była cała mokra od potu, a lewa dłoń
paliła ją żywym ogniem.
- Co teraz? - spytał Quist. Siedział bez ruchu, z łokciami
wspartymi na stole.
- Idę spać - odparła Lily. Nie wiedziała, co z sobą począć. W
głębi serca obawiała się, że miał rację, chcąc jej opatrzyć rękę, ale
jednocześnie drażniła ją jego bierność. Bała się, że śnieżyca
przybierze na sile i że na wiele długich dni zostaną uwięzieni w
chacie. A przede wszystkim była ogromnie znużona. Poprzedniej nocy
drzemała zaledwie kilkanaście minut.
99
RS
Musiała jeszcze zawinąć Nicki w kocyk i umieścić w śpiworze.
Poszło jej o tyle łatwiej, że zrobiła to już w zaimprowizowanym
łóżeczku. Z trudem powstrzymywała się od łez. Jedynie widok
dziecka ratował ją przed załamaniem.
- Jesteś całą moją miłością - szepnęła. Pochyliła głowę i
pocałowała córkę w policzek. Przez chwilę siedziała z twarzą
przytuloną do jej buzi. Pózniej zaczęła zastanawiać się, czy powinna
spędzić noc na podłodze. Chciała być jak najbliżej Nicki.
Ręka bolała ją coraz mocniej. Wzięła głęboki oddech i wstała.
Nie patrzyła na Quista.
- Muszę iść do toalety. Gdzie to jest? Mężczyzna zamknął
powieki. Dlaczego, u licha, jest taka uparta? Pozorny spokój, z jakim
obserwował jej wysiłki podczas pielęgnacji dziecka, kosztował go
dużo samozaparcia. Teraz chciała wyjść na dwór, a to oznaczało, że
będzie musiała włożyć i zdjąć buty oraz palto. Nie był tak pozbawiony
serca, by przeciągać tę grę w nieskończoność.
- Chodz. - Wstał i sięgnął po kurtkę.
Lily spojrzała na niego z nagłym przestrachem.
- Nie musisz ze mną iść. Po prostu powiedz, czy to w lewo, czy
w prawo, jak daleko...
- Nie słyszysz, co się dzieje na dworze? Słyszała. Wiatr wył
przenikliwie i łomotał w ściany chaty. Mimo to chciała iść sama.
Krępowała ją obecność Quista.
- ZaprowadzÄ™ ciÄ™.
- To niepotrzebne.
100
RS
- Myślę, że nie masz racji - rzucił oschle. Przyklęknął i podsunął
jej but.
Lily patrzyła przez chwilę na pochyloną sylwetkę mężczyzny.
Doszła do wniosku, że podobnie jak przy zmianie spodni, dalsza
sprzeczka była niepotrzebna. Wsparła dłoń na ramieniu kowboja i
uniosła stopę. Gdy włożyła buty, Quist przytrzymał jej palto.
Cierpliwie czekał, aż naciągnęła rękaw na obolałą rękę.
Gdy ruszył do drzwi, jeszcze raz próbowała go przekonać, by
został.
- Będę dużo spokojniejsza, wiedząc, że zostałeś z Nicki.
Mężczyzna rzucił przelotne spojrzenie na niewielkie zawiniątko
leżące w szufladzie.
- Obawiasz się, że może wstać i uciec?
- Nie, ale...
- więc o co ci chodzi? Boisz się kidnaperów? Nie porywają
dzieci w takÄ… pogodÄ™.
- A jeśli wypadnie iskra z paleniska?
- Do tej pory nie wypadła ani jedna.
- Mimo wszystko...
- Spróbuj spojrzeć na to z innej strony. - Westchnął ciężko. -
Masz większe szanse, by ulec wypadkowi na zewnątrz, niż Nicki,
która na kilka chwil zostanie sama w chacie. Chyba że zamierzasz
spędzić tam dwie godziny. W takim przypadku z chęcią tu zostanę.
- To zajmie mi tylko minutÄ™.
101
RS
- Tak myślałem. Idziemy. - Wcisnął kapelusz na głowę, zabrał
lampę, ujął Lily pod ramię i skierował się do wyjścia.
Szalała zamieć. Gęsty śnieg wirował w świetle lampy z
oszałamiającą prędkością. Płomień chybotał na wietrze. Lily pochyliła
głowę, by uchronić policzki przed zimnem i pozwoliła prowadzić się
mężczyznie. Wydawało jej się, że Quist zaklął kilkakrotnie, choć nie
była tego całkiem pewna, gdyż kaptur zakrywał jej uszy. Dziękowała
opatrzności, że kowboj nie uległ jej namowom i nie został w domu.
Nie chciała być sama w tej przerażającej, mroznej ciemności.
Wygódka stała kilkanaście metrów za chatą, na zasypanym
śniegiem pagórku. Po przejściu paru kroków Lily stwierdziła, że nie
miałaby nic przeciwko temu, by Quist towarzyszył jej do samego
końca, lecz on wcisnął jej do ręki latarnię, krzyknął: Zpiesz się!" i
zamknÄ…Å‚ drzwi.
Zpieszyła się, jak mogła. Niemal natychmiast wyszła na
zewnątrz. Musiała jeszcze chwilę poczekać na Quista, który
postanowił także skorzystać z okazji i nie włóczyć się samotnie w
nocy. Powrót był nieco łatwiejszy, gdyż szli po własnych śladach.
Zaraz po wejściu do chaty Lily podbiegła do Nicki. Dziecko
spało spokojnie. Quist nic nie powiedział. Pomógł jej się rozebrać i
ułożył ubrania na krześle.
Lily wyjęła z szafy poduszkę i jeszcze jeden koc, po czym
zaczęła sobie mościć posłanie na materacu, w pobliżu niemowlęcia.
Położyła się i zamknęła oczy. Dygotała z zimna i ze zmęczenia.
Chciała czym prędzej zasnąć, lecz sen nie nadchodził. Bolała ją ręka.
102
RS
Wierciła się z boku na bok, układała na brzuchu. Nic nie pomagało.
Ból wciąż narastał, stawał się niemal nie do wytrzymania. W uszach
wciąż dzwięczały jej słowa Quista: Złamałaś nadgarstek... Czułem
wyraznie, że kość się porusza... Zobacz, masz spuchniętą dłoń...
Powinnaś mieć całkowicie unieruchomioną rękę."
Przekrzywiła głowę i usiłowała ułożyć jedną dłoń na drugiej.
Wiedziała już, że nie zaśnie. Pulsujący ból niemal paraliżował jej całe
ramiÄ™.
Złamana... Narażasz się na większe ryzyko... Jeśli kości się zle
zrosnÄ…..."
Usiadła i spojrzała na spuchniętą rękę takim wzrokiem, jakby
patrzyła na starego przyjaciela, który nieoczekiwanie okazał się
zdrajcą. Przegub wyglądał istotnie na winnego - był gruby i paskudny.
Złamany. Musiała w końcu to przyznać. Lecz szczerość w niczym nie
złagodziła bólu.
Zerknęła przez ramię na Quista. Kowboj siedział na krześle z
wyciągniętymi przed siebie nogami. W pierwszej chwili myślała, że
zasnął, lecz zaraz zobaczyła przelotny błysk w na wpół przymkniętych
oczach. Patrzył na nią.
- Możesz coś zrobić? - spytała zrezygnowanym tonem.
- Z czym?
- Z moją ręką.
- Naciągnięcia nie można nastawić - powiedział, siląc się na
obojętność, lecz w jego głosie zabrzmiał ton wyzwania.
Opuściła głowę.
103
RS
- Nie mogę spać. Boli. Myślę, że miałeś rację. Kość jest
złamana. Nie chciałam w to wierzyć, lecz jak zwykle moje
oczekiwania nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. - Skierowała
na niego zbolałe spojrzenie. - Proszę.
Quist niemal natychmiast się podniósł, przeklął pod nosem upór
i głupotę kobiet. Nie chciał, by patrzyła na niego tak błagalnym
wzrokiem. To nie było w porządku. Lily miała w sobie dużo sprytu i
inteligencji, lecz cechował ją beznadziejny upór, zmieszany z pewną
dozą naiwności.
- Siadaj przy stole - powiedział krótko. Poszedł w odległy kąt
chaty, gdzie leżał stos wysuszonych kawałków drewna opałowego.
Lily była bardzo ciekawa, czego tam szuka, lecz bez sprzeciwu
zajęła miejsce na ławie i cierpliwie czekała na powrót mężczyzny.
Quist coś tam znalazł, pogmerał w obu torbach, wyciągnął parę
czystych rajstop i jedną ze swoich koszul. Zledziła go z coraz
większym niepokojem, więc uznał, że powinna otrzymać jakieś
wyjaśnienie.
- To są kawałki gontu. Zauważyłem je, gdy nosiłem drewno. W
[ Pobierz całość w formacie PDF ]