- Strona pocz±tkowa
- Rardin Jennifer Jaz Parks 03 Biting the Bullet
- Jennifer Estep Elemental Assassin 02 Web of Lies
- 017. Greene Jennifer Slub po latach
- 021. Jennifer Greene Kobieta z wyspy
- Lewis Jennifer Cenniejsze niż złoto
- Jennifer Quiles MÄ‚Ä„s que Amigas
- M287. Taylor Jennifer Przebudzenie
- 0974. Blake Ally Imperium rodzinne 04 Największe wyzwanie
- Blake Jennifer Z dala od zgiełku
- Hiszpańska serenada
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- apo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chcesz wiedzieć, czy to przeminie, kiedy przestaną mnie nękać myśli o lsabel? - Głos Refugia
nabraÅ‚ Å‚agod¬noÅ›ci.
- Tak, chyba tak.
- Więc odpowiedz brzmi: nie. Nie przeminą. I me o tym myślałem, kiedy jechaliśmy.
- A o czym?
PrzysunÄ…Å‚ siÄ™ do niej.
- Ach, Pilar, przy tobie wszystko staje siÄ™ takie proste ¬powiedziaÅ‚ zdÅ‚awionym, nieco drżącym
głosem. - Co ty robisz, że tak na mnie działasz?
- Nie rozumiem?
Wyciągnął rękę i przesunął opuszkami palców po jej policzku, powiódł nimi po jej szyi i zatrzymał
dłoń na
wzniesieniu piersi.
- Dla mnie jesteÅ› kwintesencjÄ… życia. W tobie jest si¬Å‚a. ZazdroszczÄ™ ci, bo ja jej nie mam.
Pozwolisz mi czer¬pać z siebie energiÄ™? Udzielisz mi swojej siÅ‚y?
- Czy to znaczy, że ... mnie pragniesz?
- Właśnie to próbuję ukryć pod potokiem słów, bo boję się odmowy.
- Jestem tylko kobietÄ….
- Tak, kobietą. Ale dla mnie niezwykłą. Tęsknię, żeby cię zamknąć w ramionach, abyś ty mnie
zamknęła w so-
bie. PragnÄ™ ciebie teraz, tutaj, w tej chwili, jak nigdy ni¬kogo przedtem. Nie sÄ…dziÅ‚em, że może mi
jeszcze na tym zależeć. Kochaj mnie albo zabij. Nie, nie słuchaj tych bzdur szaleńca,
doprowadzonego do ostatecznoÅ›ci. Od¬rzuciÅ‚em litość, nieprawdaż? A wiÄ™c kochaj mnie, aby
cieszyć siÄ™ nocÄ…, a ja obiecujÄ™, że postaram siÄ™, żeby trwa¬Å‚a dÅ‚ugo.
Jak mogÅ‚a odmówić? Szczerze mówiÄ…c, wcale nie mia¬Å‚a ochoty siÄ™ wzbraniać. Czyż nie po to
właśnie przyszła tu za nim? Nie szukał współczucia ani rozgrzeszenia, lecz przecież nie tylko słowa
niosÄ… ulgÄ™.
Nie czuli, że ziemia pod derką jest twarda i pełno na niej drobnych kamieni. Nie ziębiło ich nocne
powietrze. N ic się nie liczyło, nic im nie przeszkadzało. Byli sami na świecie pod niebem
obsypanym gwiazdami z księży¬cem jak melon. Pieszczotami delikatnymi jak nić poro¬zumienia
między nimi budzili zmysły, by zanurzyć się w studni namiętności aż po samo dno zapomnienia.
Z ustami złączonymi w długim, głębokim pocałunku, ściągali z siebie ubrania. Nagie ciała - jego
muskularne i twarde, jej delikatne i miÄ™kkie - splotÅ‚y siÄ™ w harmo¬nijnym uÅ›cisku, godnym dÅ‚uta
antycznych mistrzów. Szorstkie włosy na jego piersi łaskotały jej usta i kłuły w język, kiedy
pieszcząc płaskie sutki, zmieniła je w twarde wzgórki. Mięśnie jego pleców poruszały się pod jej
dÅ‚oÅ„mi jak powrozy obciÄ…gniÄ™te satynÄ…. Zachwy¬caÅ‚a jÄ… gÅ‚adkość muskularnych ud, obejmujÄ…cych
jej no¬gi. CiepÅ‚a wilgoć jego oddechu przyprawiaÅ‚a jÄ… o dresz¬cze rozkosznego oczekiwania.
Wspólnie odnalezli rytm, który rozciÄ…gnÄ…Å‚ czas w nie¬skoÅ„czoność i wyniósÅ‚ ich na granicÄ™
wytrzymaÅ‚oÅ›ci. Re¬fugio splótÅ‚ palce z jej palcami i caÅ‚owaÅ‚ pulsujÄ…ce miej¬sce we wgÅ‚Ä™bieniu jej
szyi. Stwardniałymi od szpady dłońmi pieścił jej piersi, gładził brzuch i błądząc coraz niżej,
rozpalał płomień gdzieś w głębi jej ciała.
Kiedy w niÄ… wniknÄ…Å‚, eksplozja namiÄ™tnoÅ›ci wywoÅ‚a¬Å‚a w niej gwaÅ‚townÄ… tÄ™sknotÄ™ za
zaspokojeniem. UnosiÅ‚a biodra i wstrzÄ…sana siÅ‚Ä… jego pchnięć, wychodziÅ‚a na¬przeciw jego ruchom,
aż razem, nieważcy i zachwyceni, stopieni w jedno, poszybowali ku szczytom ekstazy.
Rozdział XX
Do misji San Juan dotarli o zmierzchu. Wygrzane słońcem, obrośnięte winoroślą jasne mury kolonii
oto¬czyÅ‚y ich jak życzliwe ramiona. Sylwetka koÅ›cioÅ‚a z da¬chem dzwonnicy poÅ‚yskujÄ…cym w
ostatnich promie¬niach sÅ‚oÅ„ca, widok ksiÄ™dza w przykurzonej sutannie, idÄ…cego im na powitanie,
oraz chóralny śpiew Indian, niosący się w cichym wieczornym powietrzu, napełniły ich serca
otuchÄ… i nadziejÄ…. Po raz pierwszy od wielu tygo¬dni poczuli siÄ™ bezpieczni.
Nie pojechali do miasta San Antonio de Bexar ani nie zatrzymali się w żadnej z misji, które na
podobieństwo korali nanizanych na wstążkę rozmieszczone były jedna przy drugiej wzdłuż brzegu
rzeki San Antonio. Na ostat¬ni przystanek przed powrotem do rodzinnej hacjendy Charro wybraÅ‚
San Juan. Jego matka darzyła to miejsce szczególnym sentymentem. To tu jako dziecko nauczyła
się katechizmu. To właśnie do tej, najbardziej oddalonej od miasta misji zajeżdżali czasami jej
rodzice, potomko¬wie osadników z Wysp Kanaryjskich. Dobrotliwy padre nakarmi ich i
przenocuje, zapewniał ich Charro, a jeżeli wyruszą w drogę z samego rana, szybko powinni dotrzeć
do hacjendy jego ojca.
KoÅ›ciół otaczaÅ‚o kilka budynków z wypalanej na sÅ‚oÅ„¬cu cegÅ‚y: plebania, w której mieszkaÅ‚ ksiÄ…dz
wraz z po¬magajÄ…cym mu zakonnikiem, spichrz, stajnia, kuznia oraz warsztat tkacki. WzdÅ‚uż muru
stały chaty Indian, tu i ówdzie widać było kurniki, a także ceglane paleniska do gotowania strawy.
N ad misjÄ… dominowaÅ‚ koÅ›ciół, dziÄ™ki któremu powstaÅ‚a. KsiÄ…dz zaproponowaÅ‚ przyby¬szom, by
zaszli do środka i zmówili dziękczynną modlitwę za szczęśliwą podróż. Poszli za nim posłusznie,
po części przez szacunek dla kapłana, ale także z potrzeby serca. Niektórzy z nich przestąpili próg
świątyni po raz pierwszy od wielu lat.
Kościół był skromny i niezbyt duży, lecz ascetyczność stylu i surowy wygląd kamiennych łuków
zsyłały spokój i budziły szacunek. Stacje Męki Pańskiej, podobnie jak ołtarz, wyrzezbił w tutejszym
drewnie jakiś zdolny snycerz. Gdzieniegdzie widać było nawet oszczędne złocenia. Jedyny barwny
akcent stanowiła figura Matki Boskiej, starannie pómalowana jaskrawymi farbami. Z prostych
obrazów emanowała siła i energia charakterystyczna dla sztuki Nowego Zwiata. Tylko dwa olejne
płótna wyglądały na przywiezione z Hiszpanii. Nietrudno było zrozumieć, dlaczego matka Charro
upodobała sobie to właśnie miejsce.
Widok Indian, poruszających się spokojnie po misji, sprawiał dziwne wrażenie. Większość ich
pochodziła z okolic Mexico City. Ich przodkowie, nawróceni na wiarę chrześcijańską,
przywędrowali do misji z południa, aby pomagać pierwszym hiszpańskim księżom. Pozostali
należeli do licznych plemion zamieszkujących pobliskie tereny. Byli wśród nich Indianie Borrado,
Takame, a nawet kilku Apaczów-Lipanów, którzy przyjęli naukę kościoła. Według słów Charro
Apacze dzielili się na bardzo wiele szczepów i choć większość ich toczyła niekończące się wojny,
zdarzały się także pokojowo nastawione szczepy.
Zgodnie z przewidywaniami Charro padre zaproponował gościnę. Charro, jako syn starego
przyjaciela kościoła, a także dona Luisa zostali zaproszeni na kolację do
plebana. Refugia i Pilar spotkał taki sam zaszczyt, bo ojczulek był bardzo ciekawy sprawozdania z
długiej podróży lądem. Jednak Refugio wymówił się od wspólnego posiłku, a Pilar poszła w jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]