- Strona pocz±tkowa
- Graham Heather Za wszelką cenę 01 Za wszelką cenę
- 180. Graham Lynne Grecki biznesmen
- 310.Graham Lynne Ślub w Petersburgu
- Heather Graham Nawiedzony dom
- Swift Graham Kraina wĂłd
- Jeffrey Lord Blade 27 Master of the Hashomi
- Gordon Dickson The Last Master (v1.1) (lit)
- Rob McGregor Indiana Jones i dziedzictwo jednoroĹźca
- James Susanne Dziedzic z Kornwalii(1)
- Graham Masterton Studnie Piekieł
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiegokolwiek działania w tej sprawie. Nie mogę panu pomóc.
Te instrukcje, które pan Grant zostawił panu& one nie stanowią legalnego
testamentu, a poza tym, nigdzie nie zapisano, że to krzesło należy do mnie.
Nie ma też żadnej wzmianki, żeby należało do kogoś innego.
Co pan próbuje mi tu wciskać?! krzyknąłem. Wywalono mi przed dom cały
ten szmelc, a pan chce powiedzieć, że nie zabierze tego z powrotem?
Dokładnie tak rzekł Eckstein. Ale chciałbym wysłać panu czek na pokrycie
wydatków związanych z przenosinami i sprzedażą mebli.
Zaskarżę was! zagroziłem.
Kogo pan zaskarży? Granta? A może jego firmę, która wkrótce zostanie
zamknięta? I za co? Za nie chciany prezent? Kłopot z paroma antykami? Ośmieszy się pan w
sądzie, nawet jeśli znajdzie pan adwokata, który przyjmie taką sprawę.
Wywalę to wszystko na pański próg!
Cóż& stwierdził Eckstein. Może pan spróbować.
Co to ma znaczyć? Czy to ma być grozba, co?
Nie wiem. A jak pan sÄ…dzi?
Sądzę, że jest pan po prostu jeszcze jednym oszustem z licencją prawnika.
Rzuciłem słuchawką i usiadłem na łóżku z założonymi rękoma, kipiąc ze złości. Sara
obserwowała mnie w lustrze i czesała włosy coraz wolniej, aż w końcu odłożyła grzebień.
Nie zabrzmiało to obiecująco powiedziała.
Grant nie żyje wyjaśniłem. Rozmawiałem z jego pełnomocnikiem. Wygląda
na to, że facet miał wypadek na autostradzie Santa Ana w drodze do domu. Ciężarówka
zapaliła się i nie zdołał się wydostać.
Ricky, to straszne&
Gorzej niż straszne. Prawnik Granta powiedział, że nie zabierze krzesła z
powrotem. Podobno Grant zostawił mu jakiś list, w którym napisał, żeby w żadnym wypadku
nie przyjmowano tego mebla z powrotem.
Sara zmarszczyła brwi.
Mówił poważnie?
Wystałem i podszedłem do okna sypialni.
Załóż się powiedziałem. Coś mi się wydaje, że Grant miał tyle samo
kłopotów z tym krzesłem, co my zeszłej nocy. Po prostu jezdził po okolicy, szukając jakiegoś
frajera, którego mógł nim obdarować. Westchnąłem. Takie moje szczęście, że
pierwszym naiwnym, na którego trafił, byłem ja.
Nie możesz zawiezć tego krzesła po prostu z powrotem do Santa Barbara i
zostawić go temu pełnomocnikowi przed domem? spytała Sara.
To jest jedna możliwość. Inna to po prostu zabrać je z biblioteki, porąbać i spalić.
Oczywiście mogę również wystawić je w oknie sklepu i spróbować sprzedać.
Ale to mogłoby oznaczać, że cokolwiek& no, jakikolwiek duch znajduje się
wewnątrz tego krzesła& to może oznaczać, że przekażesz go komuś innemu. A nie chciałbyś
tego zrobić, prawda?
Nie wiem. Myślę, że wolałbym zrobić właśnie to, niż zatrzymać je tutaj.
Naprawdę, Saro. To krzesło jest najwyrazniej zaczarowane.
Usłyszałem jakiś szeleszczący, bezładny dzwięk, który kazał mi spojrzeć jeszcze raz
w okno. W pierwszej chwili, nie byłem zupełnie pewny tego, co zobaczyłem. Potem
podszedłem bliżej i wyjrzałem do ogrodu i to, co tam ujrzałem, sprawiło, iż poczułem się, jak
gdybym włożył palce w elektryczny kontakt. Po całym ciele przebiegł mi dreszcz potężnego
strachu i ogarnęło mnie poczucie nierzeczywistości.
Co się stało? spytała Sara, wstając. Kochanie, co się dzieje?
Jesień stwierdziłem cicho. Saro, jest jesień!
Wszędzie wokół domu wirując, opadały z drzew eukaliptusowych strumienie liści
brązowych, zwiniętych i poskręcanych. Nawet liście bougainvilli zbrązowiały, a starannie
pielęgnowana trawa obok podjazdu była wyschnięta. Liście unosiły się w powiewach
porannego wietrzyku, którego podmuchy falowały, jak gdyby żyły własnym życiem.
Cały ogród obumierał i nietrudno było domyślić się, dlaczego.
3. POWROTY
Wyszliśmy na podwórze. Zwitało. Oszołomieni, trzymaliśmy się za ręce jak
przestraszone dzieci. Wokół domu z gałęzi drzew eukaliptusowych wciąż opadały liście, a
nasze stopy szeleściły na suchym listowiu. Czuliśmy się jak duchy stąpające po dawno
wymarłym świecie. Tu, w Rancho Santa Fe zawsze było cicho, ale dzisiaj powietrze
wydawało się szczególnie chłodne i szczególnie spokojne. Doszliśmy aż do parkanu, dokąd w
zasadzie sięgały skutki działania krzesła Samuela Jessopa. Nawet liście pobliskich drzewek
cytrynowych zwinęły się, a owoce pokryły się zieloną pleśnią. Jednakże drzewa rosnące
trochę dalej nadal kwitły, a eukaliptusy, które dostrzegliśmy w oddali, były całkiem zdrowe.
Sięgnąłem ręką za płot i zerwałem z drzewa jedną ze zgniłych cytryn. Kiedy
ścisnąłem ją w ręku, przeleciała mi między palcami, zmieniając się w proszek. Sara stała w
odległości kilku kroków i obserwowała mnie, obejmując się rękami za ramiona, jakby było jej
zimno.
Ricky zauważyła musimy wyrzucić z domu to krzesło.
Otrzepałem z rąk pył i pokiwałem głową.
Wstawię je do furgonu i pojadę nad tamę Lake Hodges. Jak spadnie z wysokości
stu stóp do zbiornika, to się na pewno roztrzaska.
Pojadę z tobą powiedziała. Poczekaj tylko, aż przygotuję Jonathana.
Sara poszła na górę, obudziła Jonathana i ubrała go o w kraciastą, kowbojską koszulę
i dżinsy, a ja w tym czasie wróciłem do biblioteki z kluczem zaciśniętym w dłoni,
zdenerwowany i podejrzliwy jak dozorca z domu wariatów. Stałem przed drzwiami biblioteki
przez ponad minutę, zanim udało mi się uspokoić nerwy na tyle, żeby włożyć klucz do zamka
i przekręcić go. Delikatnie trąciłem drzwi pięścią. Krzesło stało nadal na środku pokoju,
oświetlone przez snop słonecznego światła, który padał na dywan przez na wpół zaciągniętą
zasłonę. Mahoń mebla połyskiwał tak samo mrocznie i drogocennie jak przedtem. Twarz
człowieka węża z koroną pełzających żmij ciągle uśmiechała się do mnie ustami z drewna,
ciągle drwiła sobie ze mnie niewidzącymi oczyma. Wszedłem do pokoju i patrzyłem na
krzesło, walcząc z uczuciem duszności spowodowanym strachem.
Bywałem już w życiu przerażony. Raz w czasie wypadku samochodowego, kiedy
myślałem, że umrę i raz w Nowym Jorku, gdy zostałem napadnięty na Dziesiątej Alei przez
trzech punków z nożami i anteną samochodową w rękach. Jednak tamten strach pojawił się
nagle zaskakujÄ…ca fala wydzielonej adrenaliny i uruchomiony instynkt samoobrony.
Natomiast strach, który ogarnął mnie teraz, był zupełnie inny. Zalewał mnie powoli i
wydawał się raczej powstrzymywać niż mobilizować do działania. Wypływał z mrocznej,
starej jak świat pewności, że cokolwiek zrobię, ten mebel i tak mnie pokona.
Przypomniałem sobie, co czytałem na temat reakcji dwustu pasażerów samolotu,
kiedy ich boeing zapalił się i wiedzieli, że nie mają już żadnych szans na ratunek.
Siedzieli na swoich miejscach, całkowicie sparaliżowani. Podobna sytuacja wydarzyła
się w Anglii, kiedy na skutek pożaru, który wybuchnął w klubie hazardowym, w ogniu
zostało uwięzionych trzydziestu graczy. Pozostali przy swoich stolikach, krzyczeli, lecz nie
byli zdolni się ruszyć.
Patrząc na krzesło, nagle pożałowałem, że czytywałem nieraz o rzeczach strasznych i
przerażających, ponieważ to krzesło napawało mnie obezwładniającym, panicznym strachem.
Sprawiało, że czułem się przygniatająco bezradny.
Obróciłem się. Wciąż czułem, jak poręcze nieomal okręciły się wokół moich rąk
niczym prawdziwe węże. Nie miałem ochoty ponownie doświadczyć tego odrażającego
uczucia. Dotknąłem szybko czubkami palców górnej ramy, lecz nic się nie zdarzyło. Przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]