- Strona pocz±tkowa
- Graham Heather Za wszelką cenę 01 Za wszelką cenę
- 180. Graham Lynne Grecki biznesmen
- 310.Graham Lynne Ślub w Petersburgu
- Heather Graham Nawiedzony dom
- Swift Graham Kraina wĂłd
- Jeffrey Lord Blade 27 Master of the Hashomi
- Gordon Dickson The Last Master (v1.1) (lit)
- Graham Masterton Dziedzictwo
- Jackson Braun Lilian 24 Kot, którego nurtowal strumien
- Connie Mason A Taste of Sin
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wilkesa. Drogę blokowały dwa radiowozy, karetka pogotowia oraz samochód do holowania,
a na wszystkich pojazdach migały koguty. Dwóch policjantów zatrzymywało ciekawskich,
natomiast Carter z trzema zastępcami oraz dwoma sanitariuszami zgromadzili się wokół
czerwonego chevroleta impala, który stał przechylony w rowie. Dan i Rheta przyglądali się
wszystkiemu z boku, oboje byli bladzi i bardzo przejęci. Zaparkowałem volkswagena i
podszedłem do nich.
- Co się tu stało? - spytałem.
Rheta mocniej zacisnęła usta, jakby starała się powstrzymać krzyk, wymioty lub
wybuch histerycznego śmiechu. Dan zaś skinął w kierunku czerwonego samochodu i
powiedział:
- Znów do tego doszło. Może to Jim i Alison. Może ktoś inny. Może ich jest nawet
więcej.
- Ktoś został zabity?
Dan głęboko zaczerpnął powietrza, by się uspokoić.
- Tak. Lepiej zapytaj Cartera. On zna wszystkie szczegóły.
- Jak się czujesz? - zwróciłem się do Rhety. - Może pójdziesz do samochodu
posiedzieć z Shelleyem?
Pokręciła przecząco głową.
- Zaraz mi przejdzie. To chwilowe. Minie za parÄ™ minut.
- Jasne.
Ruszyłem w kierunku grupki policjantów i sanitariuszy.
Gdy znalazłem się bliżej, dostrzegłem otwór w dachu samochodu jakby go ktoś wyciął
gigantycznym kluczem do konserw. Jeden z sanitariuszy zaglądał do wnętrza przez przednią
szybę z bardzo nieszczęśliwym wyrazem twarzy.
- Carter - zaczÄ…Å‚em podchodzÄ…c do szeryfa. - I jak ci leci?
Wilkes popatrzył na mnie z namysłem.
- Cześć, Mason. A jak może lecieć w takich okolicznościach?
Przysłoniłem oczy przed ostrym światłem dziennym. Nie byłem pewien, ale
najwyrazniej okna samochodu pomalowano na czerwono pod kolor maski. Wtem przyszło mi
do głowy, że to może nie jest farba. Przecież nikt nie maluje okien. To musi być krew.
Odwróciłem się do Cartera, ale nie wiedziałem, o co pytać. On zaś pocierał dłonią
podbródek, jakby nie wiedział, co mi powiedzieć.
- Ktoś tam jest w środku? - wykrztusiłem w końcu.
- Wedle naszego rozeznania cała rodzina. Ojciec, matka i dwoje małych dzieci.
- Carter... co się stało?
- Nie wiem. Zawieziemy cały samochód prosto na posterunek. Oni wszyscy nie żyją.
Wygląda na to, że coś rozcięło dach, wtargnęło do środka i rozerwało pasażerów na strzępy.
- Coś? A niby co? Co może zrobić coś takiego? Co, u diabła, potrafi rozerwać dach
samochodu i zabić wszystkich znajdujących się wewnątrz?
- Nie wiem. - Szeryf spuścił oczy. - Może koparka mechaniczna?
- Albo stworzenie krabopodobne? WzdrygnÄ…Å‚ siÄ™.
- Widziałeś te krabopodobne stwory na własne oczy. Twierdziłeś, że są wielkości
człowieka, tak? Te miały być przynajmniej czterokrotnie większe od istoty ludzkiej.
Rozcięły dach, rozumiesz moje słowa? Rozcięły dach, sięgnęły do środka i rozerwały
wszystkich na strzępy.
Był bardzo przejęty, wręcz bliski płaczu. Wyjął chusteczkę i wytarł nos trąbiąc
niczym na fagocie.
W tym momencie tylne drzwi samochodu zakołysały się i uchyliły szerzej, zerknąłem
więc do wnętrza. Poczułem przerażenie i mdłości, ale nie potrafiłem oderwać wzroku. W
ułamku sekundy sanitariusz zatrzasnął drzwi, by nie narazić na straszny widok nikogo z
gapiów, ale mimo wszystko zrobił to zbyt wolno, bo ja już swoje widziałem. Zamarłem na
drodze niczym żona Lota.
Dostrzegłem odrzuconą do tyłu głowę kobiety z jasnymi włosami spływającymi z
oparcia przedniego siedzenia i oczy patrzące prosto na mnie przez otwarte drzwi. Dzięki
Bogu nie widziałem całego ciała, ale i tak w rozerwanej szyi dojrzałem błękitne poszarpane
żyły. Tylne siedzenia pokrywała krew i śluz, z pasów bezpieczeństwa zwisały wątroby i inne
wnętrzności, wszystko w ciemnoczerwonym kolorze. Cuchnęło świeżą krwią i psującą się
rybą. Wiedziałem równie dobrze jak Carter, kto to zrobił.
- Dzieci - odezwał się szeryf zduszonym głosem. - Dwoje niewinnych dzieciaczków,
przed którymi życie dopiero stawało otworem.
- Jakieś ślady? Tropy? - spytałem.
- Jak dotąd nic. Puściliśmy psy. Mówię ci, że złapię tych sukinsynów. Nie obchodzi
mnie, czy to potwory, ludzie czy coś innego. Złapię ich i drogo zapłacą za te zbrodnie.
- Wygląda na to, że są więksi? Może rosną? Przytaknął.
- Nie wiem jakim sposobem i w tej chwili nic mnie to nie obchodzi. Ta historia od
samego początku zupełnie przeczy prawom logiki, więc mam zamiar wierzyć we wszystko,
co słyszę, w każdy idiotyzm, bo w innym razie znacznie więcej niewinnych ludzi zostanie
rozerwanych na strzępy tak jak ci tutaj. I przysięgam, Mason, nie pozwolę, by się to jeszcze
raz zdarzyło.
Położyłem dłoń na jego ramieniu.
- Wiem, Carter, wiem, że ich dopadniesz. Głęboko odetchnął.
- O to się nie martw, już ja im się dobiorę do skóry. Dziś po południu mamy zamiar
rozwiercić studnię Bodine'ów i obejrzeć to przeklęte zródło. Chcesz przyjść?
- Dan już mnie zaprosił.
- Dobrze, wpadnij. Zobaczysz, jak im zadamy bobu.
- Jasne, szeryfie.
Wróciłem do Dana i Rhety. Gdy zobaczyli moją minę, nie pytali o samochód i jego
zawartość. Mechanicy zakładali łańcuchy na tylny zderzak i jeden powiedział:
- Musimy go zdjąć z biegu. Może ktoś to zrobi? Któryś z sanitariuszy otworzył
przednie drzwi i szybkim ruchem wrzucił luz. Kiedy się wyprostował, był blady jak ściana, a
dłonie miał umazane krwią. Mechanicy popatrzyli po sobie. Nieraz widzieli straszne wypadki,
ale tu była prawdziwa masakra.
- Kraby znacznie urosły - zwróciłem się do Dana. - Inaczej nie zdołałyby rozciąć
dachu szczypcami i sięgnąć do wnętrza pojazdu.
- Jedno wiemy na pewno, są krwiożercze - odparł. Rheta odwróciła wzrok i
powiedziała cicho:
- Jeśli są tak wielkie, że potrafią rozerwać samochód, to policja szybko je znajdzie.
Nie mogły uciec zbyt daleko.
- Kto wie? Jak szybko porusza się krab w porównaniu z człowiekiem? - spytałem.
- Bardzo szybko - odparł Dan. - Może prześcignąć konia wyścigowego nawet na
długim dystansie.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu, niemal czułem, jak ziemia wiruje mi pod stopami.
- A jak idą badania? - odezwałem się w końcu. - Sprawdziliście już nowe próbki?
- Zrobiłem wstępne testy - potaknął Dan. - W wodzie mnóstwo organizmów tego
samego typu. Tak na oko to jest ich nawet więcej.
- O czym to świadczy?
- Skąd mam wiedzieć? Nie rozumiem nic z tego, co się dzieje. Nie mogę uwierzyć, że
to się dzieje naprawdę. Zakończyliśmy badanie myszy, ustaliliśmy ostatecznie, że uległa
przemianie po wypiciu wody ze studni Bodine'ów. Ale nadal nie wiemy dlaczego i w jaki
sposób.
- Czy Newsom wspominał coś o wynikach sekcji Olivera Bodine'a?
- Tylko nieoficjalnie - wtrąciła Rheta. - Nie chciał mówić nic konkretnego, póki nie
skończą w Nowym Jorku specjalnych testów. Po przyjacielsku dorzucił, że wie tyle co my,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]