- Strona pocz±tkowa
- Roberts Nora Gwiazdy Mitry 03 Tajemnicza gwiazda
- Alfred Szklarski Tajemnicza Wyprawa Tomka
- Linda Farstein AC 07 Entombed
- Cajio_Linda_Jak_czysty_jedwab_RPP38
- Howard Linda Mackenzie 04 Sunny
- Nora Roberts Tajemnicza gwiazda
- McPhee Margaret Tajemnica księcia
- Linda Cajio Jak czysty jedwab
- Margit Sandemo Tajemnica Władcy Lasu
- Howard Linda Naznaczeni
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszyscy się na nią gapili. Cóż, najpierw przez pół godziny pisała mejle, a potem
z niezrozumiałych do końca powodów postanowiła się wykąpać i umyć włosy.
Z jadalni dochodził szczęk widelców i szmer głosów, a także smakowity
zapach ciasta. Poczuła, że jest potwornie głodna.
41
R S
Wygładziła spódnicę i weszła do środka. Chociaż rozmowy nie umilkły,
w jej stronę zwróciło się kilka zaciekawionych twarzy. Jej pewność siebie
natychmiast prysła.
Luc również na nią patrzył. Poczuła miłe ciepło, lecz złożyła to na karb
niezwykle apetycznego pieczonego indyka, który królował pośród długiego
stołu. Uwielbiała soczyste mięso i chrupiącą skórkę.
Ruszyła w kierunku wolnego miejsca pomiędzy Tiną Osborne i księciem.
Kątem oka zauważyła co prawda duży kaktus w doniczce, niestety nie
dostrzegła, że zaczepiła spódnicą o jedną z odnóg. Roślina zachwiała się
niebezpiecznie.
Carly próbowała się uwolnić, ale przeklęty kaktus chwiał się z boku na
bok. Wystarczył jeden fałszywy ruch, by runął z łoskotem i poranił jej nogi.
Ledwie zdołała pomyśleć, że znów zrobi z siebie idiotkę, gdy czyjaś dłoń
przytrzymała donicę.
- Mało brakowało. - Luc uśmiechnął się czarująco.
- Dzięki, jestem twoją dłużniczką - westchnęła z ulgą.
Skłonił głowę, ale Carly zdołała zobaczyć błysk rozbawienia w jego
oczach. Zrobiło jej się przykro. A zatem uważał ją za idiotkę, nieporadną i
śmieszną. Pechową Carly pozbawioną wdzięku. Obiekt wiecznych kpin.
Zwietnie, ostatecznie była do tego przyzwyczajona. To był jej życiowy bagaż,
przekleństwo, od którego nie zdoła się uwolnić.
Dlaczego zatem tym razem zabolało tak mocno?
Gdy Luc odsunął dla niej krzesło, umknęła spojrzeniem. Wystarczy jak na
jeden dzień. Jej duma została już dostatecznie zadraśnięta. Jeśli Luc zacznie z
niej kpić, chyba się rozpłacze. Hm, a to dla odmiany byłoby coś zupełnie
nowego.
- Dziękuję - powiedziała sztywno. - Przepraszam za spóznienie.
Carson Benedict mruknął trochę nieprzyjaznie, ale Teddi zaszczebiotała:
42
R S
- Nic się nie stało, przecież jesteś na wakacjach. - Podała jej półmisek z
puree z zielonego groszku.
Carly nienawidziła groszku, ale nie chciała robić sceny, dlatego nałożyła
na talerz solidnÄ… porcjÄ™.
Zauważyła, że na ranczu pojawili się nowi goście, matka i córka z
Marylandu, drobne, ładne blondynki. Carly poczuła się przy tych zwiewnych
istotach równie zgrabna jak cielna krowa.
Młodsza z pań, Pammie, skoncentrowała całą uwagę na Lucu i
zasypywała go opowieściami o sukcesach odnoszonych w ujeżdżaniu. Chwaliła
się, że jest rezerwową w kadrze olimpijskiej. Zdobyła też kilka pucharów w
ważnych zawodach i była właścicielką czempiona.
Luc słuchał jej z zainteresowaniem, wtrącając od czasu do czasu celne
komentarze. Kilkakrotnie próbował też wciągnąć pozostałych gości do
konwersacji. Niestety Carly nie miała nic inteligentnego do powiedzenia na ten
temat.
Wiele razy żałowała, że nie może rozprawiać o swoim hobby, ale któż
chciałby słuchać o tym, jak całą noc stała za drzewem i śledziła niewiernego
męża klientki. Rzadko też ktoś chciał rozmawiać o programach obejrzanych na
kanale przyrodniczym.
Gdy usłyszała ponury i chrapliwy głos Carsona Benedicta, niemal
zadławiła się ciasteczkiem.
- Panno Carpenter, czy widziała już pani Sky Bluff? Potrząsnęła głową,
przełknęła i odparła:
- Nie. Nawet nie wiem, o czym pan mówi.
- To trzeba zobaczyć. Mam rację, Luc?
Luc odwrócił się od blond piękności i uśmiechnął do Carly, która
powitała to z satysfakcją.
- Oczywiście. Najpiękniej jest tam o zachodzie słońca.
43
R S
- Powinniście się tam kiedyś wybrać. Carly mogłaby tam zrobić kilka
zdjęć.
Aż zamrugała ze zdziwienia. Co to, noc cudów? Mrukliwy Carson był
dzisiaj nadzwyczaj rozmowny.
- Z przyjemnością - zgodził się Luc. - Możemy pojechać dżipem albo
konno. Jak wolisz?
Oczywiście wolałaby pojechać dżipem, ale skoro Pammie mogła jezdzić
konno, ona też.
- WolÄ™ konno.
- Zwietny wybór. Z siodła lepiej widać krajobraz. Jest tam nawet orle
gniazdo.
- Orły? - wykrzyknęła afektowanie Pammie. - Cóż za wspaniałe,
majestatyczne zwierzęta. Zawsze chciałam zobaczyć je na wolności.
Jak zwykle grzeczny Luc zaprosił na wyprawę wszystkich obecnych przy
stole. Pammie z zadowoleniem przyjęła zaproszenie, obdarzając Carly
triumfującym uśmiechem.
Jasne, tak jakby pechowa Carly mogła stanowić dla kogoś wyzwanie. Tak
jakby miała szansę olśnić następcę tronu.
Luc zaproponował jej wycieczkę, by zrobić przyjemność Carsonowi. Był
urodzonym dyplomatą, traktował każdego z równym szacunkiem. Tak, to
kwestia dyplomacji i taktu. Rozmawiał z nią miło, bo był dobrze wychowany.
To oczywiste, że wolał łaciną Pammie. Który mężczyzna by nie wolał?
Skoncentruje się na śledztwie, to jest w tej chwili najważniejsze. Dzięki
temu znów będzie szczęśliwa.
Tak, będzie szczęśliwa, nawet gdyby to ją miało zabić.
Carly leżała na łóżku. Bose stopy oparła na wezgłowiu, przy uchu
trzymała słuchawkę. Na brzuchu miała laptopa, notatnik i ołówek.
Usłyszała już trzy sygnały. Liczyła, że Meg i Eric nie odbiorą.
44
R S
[ Pobierz całość w formacie PDF ]