- Strona pocz±tkowa
- Charon Daria Siostrzenica markizy
- Debian
- Leigh Lora PośÂ›wiecenie
- Krystyna Siesicka Cykl ZapaśÂ‚ka na zakrć™cie (2) Pejzaśź sentymentalny
- Eagle Kathleen Ksi晜źniczka i kowboj
- Carpenter Leonard Conan Tom 35 Conan Sobowtór
- Andre Norton and Mercedes Lackey Halfblood Chronicles 01 The Elvenbane
- Grzesiuk Stanislaw Boso,ale w ostrogach
- 279. Grady Robyn Noc w rezydencji
- Burrows Annie Niemoralna propozycja
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fotoexpress.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Medycyna dla Ciebie"? Proszę przyjąć zamówienie z osiedla willowego
Aożkino, mamy tu chorego, atak epilepsji...
Diegtiariow zbladł.
- Masz, wypij. - Maruśka krzątała się, podsuwając pułkownikowi do ust wodę
mineralną Perrier. - Zaraz ci ulży.
Nie wiadomo dlaczego po kilku spazmatycznych łykach, które Aleksander
Michajłowicz zdołał posłusznie przełknąć, zaczął jeszcze silniej toczyć pianę z
ust.
- Połóżcie go na kanapie - polecił Kiesza.
- Nie wolno, udławi się językiem! - krzyknęła Kicia. - Przecież to epilepsja!
- Skąd to przypuszczenie? - zapytałam.
- Pracowała u nas dziewczyna - wyjaśniała Olga - która kiedyś też tak padła w
drgawkach i toczyła pianę z ust... Strach było na to patrzeć.
- Ale pułkownik nie ma drgawek - zaoponowała Mania. -Siedzi sztywny, jakby kij
połknął.
- Po stadium drgawek następuje odrętwienie - oświadczyła autorytatywnie
Kiciusia.
- Jak u trupa - wymamrotał Kiesza.
Aleksander Michajłowicz był już w kolorze ściany, ale nawet nie drgnął.
Kolejnych dziesięć minut bezładnie kręciliśmy się wokół niego, wlewając w
nieszczęśnika po kolei: wodę mineralną, zwykłą wodę, sok jabłkowy. Z każdym
kolejnym łykiem płynu piany przybywało.
W końcu zjawił się lekarz, spojrzał na stół i zapytał:
- Co to?
- Gdzie? - obróciła głowę Maruśka.
- No tam.
- Pułkownik Diegtiariow, jest chory, ma atak epilepsji - jednym tchem wypaliła
Kicia.
Lekarz obrzucił spojrzeniem Aleksandra Michajłowicza i odparł z przekonaniem:
- A skąd! Co on zjadł?
- Sałatkę - zaczęłam wyliczać - schabowego z ziemniakami, chciał jeszcze
ciastko spałaszować, ale nie zdążył, chwycił go atak padaczki. Proszę
powiedzieć, można to wyleczyć, czy tak już mu zostanie na zawsze?
Aleksander Michajłowicz zajęczał i zamknął oczy.
- Niechże pan coś zrobi! - oburzyła się Kicia. - Człowiek zle się czuje. Może
zaraz umrze, a pan wypytuje o jedzenie.
- Skąd pani przyszła do głowy epilepsja? - zapytał doktor, badając pułkownika.
- To kompletna bzdura! Co on połknął?
- Przecież już mówiłam - oburzyłam się - sałatkę, kotlet...
- Ależ tu nie o to chodzi - skrzywił się doktor - przecież od razu pytałem: co
to?
Jego palec wskazujący z krótko obciętym paznokciem wycelowany był w paczkę
tabletek leżącą na stole obok nakrycia Diegtiariowa.
- Lekarstwo na kaszel.
- Jakie?
- No, nie pamiętam nazwy, najzwyklejsze, absolutnie nieszkodliwe...
- Aha - żywo zareagował lekarz, obrócił opakowanie w dłoni i oświadczył: -
Wszystko jasne! Aazienka w domu jest?
- Cztery - odparła Kicia. - Chciałby pan skorzystać z prysznica? Sądzę, że nie
czas na to.
- Dobra, Oleg, przygotuj wszystko do płukania żołądka -spokojnym głosem polecił
sanitariuszowi eskulap.
- Po co? - zapiszczała Mania. - Wujek Sasza ma epilepsję, a wiem, że na
przykład małpy leczy się zupełnie innymi metodami!
Pułkownik otworzył oczy, natychmiast je zamknął i wydał z siebie tak straszny
dzwięk, coś między jękiem a krzykiem, że Hootchuś, który do tej pory spokojnie
spał na kanapie, usiadł i zawył jak wilk podczas pełni księżyca.
- Masz ci los - teatralnym szeptem ozwała się Irka, upuszczając ręcznik
kuchenny - a to dopiero! Psy zawsze czują nadchodzącą śmierć!
I zaczęła się żegnać znakiem krzyża.
- Ale z ciebie mądrala - z niezadowoleniem skrzywił się doktor, patrząc na
Manię - wiesz wszystko o małpach i epilepsji. No to jeszcze przeczytaj, co jest
napisane na opakowaniu.
Maruśka chwyciła paczuszkę.
- Hydroperit, tylko do użytku zewnętrznego".
- Suchy nadtlenek wodoru! - krzyknęła Kicia. - No, to niezle!
- I dlatego tworzy się piana - załapał Kiesza - a tyś już postawiła diagnozę:
epilepsja, epilepsja!
- No i dlaczego podała mu pani doustnie środek, którym kobiety rozjaśniają
sobie włosy? - złośliwie zainteresował się terapeuta. - Oczywiście, nie da się
człowieka czymś takim uśmiercić, ale płukanie żołądka to też wątpliwa
przyjemność.
- Chcieliśmy ulżyć pułkownikowi w kaszlu - bąknęłam.
- Jak mogłaś się tak pomylić?! - zaatakowała mnie Kicia. Rozłożyłam ręce.
- To przypadek, opakowania sÄ… podobne.
- Zwariować można - nie mogła się uspokoić Olga - jak to, nie przeczytałaś
nazwy lekarstwa?
- Nie - odparłam zgnębiona.
- Co za potworny brak odpowiedzialności. - Kicia aż kipiała z oburzenia,
widząc, jak prowadzą pułkownika do łazienki. -A jakbyś mu tak wcisnęła cyjanek
potasu, to co wtedy?
- Nie trzymam czegoś takiego w domu - pisnęłam ledwo dosłyszalnie.
- Spodziewam się, że w naszej apteczce nie ma też strychniny - nie ustępował
Kiesza - oraz trutki na szczury.
- Odczepcie się od mamuśki - stanęła w mojej obronie Mania - przecież chciała
jak najlepiej.
- A wyszło jak zawsze - natychmiast ucięła sprawę Olga.
- Mogłabyś się w końcu zamknąć! - wściekła się Maruśka. -Kto zimą wpakował
Mitinej zamiast suprastinu koci specyfik na obniżenie libido?
Starałam się nie roześmiać. Rzeczywiście, parę miesięcy temu przyszła do nas
właścicielka sąsiedniej willi i poprosiła o tabletkę przeciw alergii. Kicia, jak
zawsze, śpieszyła się do pracy i podała Lenie Mitinej środek, jakim częstujemy
Fifinę i Kleopatrę, żeby nasze kotki nie szwendały się po osiedlu w poszukiwaniu
kawalerów. Najciekawsze, że Lena połknęła tabletkę i prawie od razu wyleczyła
się z łzawienia oczu, kaszlu i innych oznak kataru siennego. Tak więc Kiciusia
nie miała żadnego prawa demonstrować teraz świętego oburzenia.
- Ale przecież Diegtiariow przestał kasłać! - niechcący wyrwało mi się z ust.
Kicia fuknęła i wybiegła, Mania poleciała za nią.
- No, niezły z ciebie numer - rzekł z oburzeniem Kiesza.
Obawiając się, że zaraz zacznie mi prawić morały, postanowiłam szybko zmienić
temat rozmowy i odwróciłam się do nieznajomego mężczyzny, mówiąc:
- Przepraszam bardzo, ale nie znam pańskiego imienia. Ja nazywam się Dasza.
Facet, który do tej pory siedział cicho, dosłownie jak myszka, jeśli na miejscu
jest porównanie mężczyzny stukilogramowej i dwumetrowej tuszy z drobnym
gryzoniem, odparł głębokim basem:
- Dzieńdoberek. Kowrow. Grigorij Kowrow, może pani mówić po prostu Grisza.
I wyciągnął do mnie ogromną, jak łopata, dłoń. Uścisnęłam
ją ostrożnie i wtedy dopiero jego słowa dotarły do mojego mózgu. Kowrow!
- Chwileczkę - zagadnęłam - to właśnie pan... eee... zakosił te spodenki w
Zwiecie Dziecka"?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]