- Strona pocz±tkowa
- C.S. Lewis Opowiesci z Narnii 6 Siostrzeniec Czarodzieja
- Daria Doncowa Zupa ze złotej rybki
- May Karol WyśÂ›cig z czasem
- Kyle Susan pseud. Palmer Diana Skazani na miśÂ‚ośÂ›ć‡
- Tindal Robertson Timothy Fatima, Rosja i Jan PaweśÂ‚ II
- Morton Józef Wielkie kochanie
- Borgia, A. Life in the World Unseen
- Jedrzejczyk Janusz Konrad Autohipnoza. Alchemia wewnetrznej przemiany
- Studies in the Psychology of Sex, Volume 2 by Havelock Ellis
- Jackson Braun Lilian Kot_ który‌25 Kot_ który sić™ publicznośÂ›ci nie kśÂ‚aniaśÂ‚
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poprzedniego. Tris zobaczył, jak Marie razem z innymi jechała na
wozach na wschodnie zbocze. On sam jechał na koniu z drugą grupą
ludzi na południowe. Zbiory szły dobrze, a on był zadowolony, że
wysiłek fizyczny odciągnie go od innych myśli.
Wczesnym popołudniem od Pirenejów zaczęły nadciągać czarne
chmury, w ciągu minut niebo otworzyło wszystkie swoje śluzy. Na
poczerniałym nagle niebie pojawiły się błyskawice, a tuż po nich
głuche grzmoty. Pracownicy w pośpiechu wrócili do Mimozy, chociaż
zdenerwowane konie kilkukrotnie się płoszyły i nawet Tris z trudem
opanował swojego ogiera.
W połowie drogi spotkali wozy wracające ze wschodniego
zbocza. Trisa naszło niewytłumaczalne przeczucie i zaczął szukać
Marie. Nie mógł jej jednak nigdzie znalezć. Na swoje pytania
otrzymywał tylko przeczące odpowiedzi.
Złe przeczucie się pogłębiło. Zawrócił więc i pogalopował na
wschodnie zbocze. W międzyczasie zrobiło się tak ciemno i deszcz
padał tak mocno, że mężczyzna nie widział przed sobą nawet własnej
ręki. Burza smagała coraz zimniejszymi strumieniami deszczu.
- Marie! - burza tłumiła jego głos, nieważne, ile razy w ciągu
nawałnicy krzyczał to imię. Z głową przyłożoną do szyi konia pędził
przez rzędy winorośli. Wyschnięta ziemia nie mogła przyjąć ogromnej
ilości wody, deszcz spływał więc strugami ze wzgórza.
Serce Trisa waliło jak młotem. Znalezienie Marie pośród
szalejących sił natury równało się próbie odnalezienia igły w stogu
siania. Dlaczego nie pojechała ze wszystkimi do domu?
Nagle błyskawica przecięła niebo i jego ogier stanął na dwóch
nogach. Z pewnym wysiłkiem udało się Trisowi postawić konia, gdy
błysnęło po raz drugi. W trwającej sekundę jasności ujrzał Marie. Z
wyciągniętymi ramionami stała na końcu pola, jej twarz była
wystawiona na deszcz. Odgarnął mokre włosy z twarzy z
niedowierzaniem. Co ona tam, do diabła, robiła?
Podjechał bliżej, aż stanął przed nią.
- Marie, chodz, wracamy do domu. Odwróciła ku niemu głowę,
nie zmieniajÄ…c pozycji.
- Pada - powiedziała, jak gdyby miała to być odpowiedz na
wszystkie pytania.
- Tak, i powinnaś wrócić do domu, zanim piorun cię zabije.
- Boisz się o zwolnienie z podatków, Tris? - rzuciła do niego
przez ramię i zaczęła się kręcić. Coraz szybciej i szybciej. Jej mokre
włosy fruwały dookoła głowy, rozpryskując krople, mokra spódnica
nadęła się jak odwrócony kielich. Był to obrazek równie fascynujący
co przerażający.
- Chodz, Marie, zostanie tutaj jest zbyt niebezpieczne - krzyknÄ…Å‚
przez burzÄ™.
- To idz. Mnie tutaj dobrze. Jest cudownie. Cudownie.
Cudownie.
- Marie, bądz rozsądna, my... - piorun uderzył w ziemię
bezpośrednio przed nimi. Walnęło głucho, zaśmierdziało siarką, a koń
Trisa znowu przerażony stanął na dwóch nogach. Tym razem, mimo
wszelkich starań, nie mógł go opanować.
Nagle ogier szarpnął się do tyłu, Tris poleciał przez głowę i
wylądował na twardej, błotnistej ziemi. Siła uderzenia pozbawiła go
tchu, a gdy znowu zaczął jasno myśleć, koń już dawno był za górami.
Marie, pogrążona w rozmyślaniach, wciąż kręciła się dookoła
własnej osi i nie zwracała na niego uwagi. Wstał, zignorował swoje
obolałe biodra i złapał Marie za ramiona.
- Przeklęta idiotko - zaklął - następny piorun może nas zabić, koń
uciekł, a ty zachowujesz się, jakbyś postradała rozum!
- Czy to oznacza, że rzeczywiście wierzycie w istnienie mojego
rozumu, kawalerze de Rossac? - odparła drwiąco i odgarnęła z twarzy
mokre włosy.
- W tej chwili nie wiem - wysyczał przez zęby. - Musimy znalezć
jakieś schronienie, nie damy rady dojść do domu.
- Mnie się tutaj podoba. Lubię deszcz, błyskawice i grzmoty.
Tutaj wreszcie czuję, że żyję. %7łyję! %7łyję! - krzyknęła w deszcz.
Spróbowała wydostać się z jego uścisku, udało jej się to, pobiegła
przez pola.
Tris zaczął ją gonić. Mokra łąka nie była dobrym miejscem do
biegania i - w przeciwieństwie do Marie - kilkukrotnie się poślizgnął.
Jej jasny śmiech doprowadzał go do skraju szaleństwa. Przeklinając,
biegł dalej, w końcu udało mu się złapać ją za ociekającą wodą
spódnicę i przytrzymać.
Zmiała mu się w twarz. Woda spływała po jej nagich ramionach i
gwałtownie opuszczających się i podnoszących piersiach. Przez
mokry materiał jej koszuli prześwitywały twarde sutki. Energia, która
się z niej wydobywała, była tak samo silna jak energia nawałnicy. -
Mogłabyś pozbawić rozsądku nawet świętego - warknął i przyciągnął
jÄ… do siebie.
- Ach, więc teraz jesteś świętym - wciąż się śmiała, a on nie mógł
już słuchać tego śmiechu. Zamknął jej usta swoimi. Brutalnie.
Namiętnie. Z rozpaczliwym już pożądaniem.
Mocno ją do siebie przycisnął. Głęboko zanurkował językiem w
jej gorących, słodkich, aksamitnych ustach. Chciał ją ukarać za to, że
przez nią ogarnął go strach, i za żądzę, którą odczuwał, gdy tylko ją
ujrzał. Jednak ona nie dała się ukarać i nie przerywając pocałunku,
wydostała ręce z jego objęć. Jej palce wślizgnęły się w jego mokre
włosy, szarpały je, chcąc jeszcze bardziej się z nim połączyć.
Gdy w końcu podniósł głowę i spojrzał w wielkie, ciemne oczy,
wiedział, że przegrał. Da jej to, czego pragnie od tygodni.
- Musimy stąd iść. Tu jest niebezpiecznie.
Skinęła głową, jednak on nie wiedział, czy rzeczywiście go
zrozumiała. Wziął jej rękę, splótł jej palce ze swoimi i pobiegli dalej.
Błyskawice oświetlały znajdujący się w oddali stary, kamienny
dom, w którym od czasu do czasu nocowali strażnicy, by pilnować
zbiorów przed złodziejami. Drzwi się zacięły, Tris musiał więc puścić
Marie i pchnąć je całym ciężarem swojego ciała. Ku jego uldze
dziewczyna stała tak, jak ją zostawił i nie zaczęła biegać po deszczu
niczym kura bez Å‚ba.
W końcu drzwi ustąpiły i Tris wpadł do środka. Kamienna
budowla zatrzymała upał dnia, co sprawiło, że powietrze w środku
było gorące i suche jak w piecu. Było zbyt ciemno, by coś zobaczyć.
Mężczyzna był przekonany, że gdzieś musiały leżeć świece i
krzemienie.
Posuwał się wzdłuż ściany. Drzwi obok niego się zamknęły. Po
omacku wyciągnął rękę, by się upewnić, że Marie rzeczywiście
podążyła za nim do kryjówki. Jego palce dotknęły mokrego materiału,
ześlizgnęły się po miękkiej, ciepłej skórze, aż jego ruch został
przerwany przez stłumiony krzyk. Jego ramię zostało złapane przez
jakąś rękę, która przyciągnęła go bliżej, druga ręka złapała go za
głowę i nagle znowu jego usta znalazły się na jej.
Upojenie sprawiło, że zakręciło mu się w głowie, w jego uszach
dudniła krew. Uczepił się jej, jak gdyby była jedynym stałym punktem
w jego migoczącym wszechświecie.
- Tris - wyszeptała prawie bezdzwięcznie, a jego imię słyszane z
jej ust odebrało mu resztki rozsądku. Jego dłonie gorączkowo
wędrowały po jej ciele, na którym wciąż znajdowało się dużo
mokrych ubrań. Dopiero, gdy usłyszał trzask rozrywanego materiału
uświadomił sobie, że właśnie zrywa z dziewczyny odzież.
Znieruchomiał.
- Kontynuuj - wymruczała przy jego ustach.
Przez jej ciało przebiegł dreszcz, gdy pogłaskał jej nagie plecy.
Tris brutalnie szarpał sznurek od spódnicy, która w końcu spadła
na podłogę. Przycisnął się do niej. Ponownie odwzajemniła jego
pocałunek z nieskrywaną namiętnością, jeszcze bardziej wzmagającą
jego podniecenie. Złapał ręką za jej pośladki i ugniatał je, przyciskając
jej miednicę do swego nabrzmiałego członka. Jęknęła cicho i z ochotą
rozsunęła nogi.
Przycisnął ją do drzwi, wyjął swojego członka i podniósł Marie.
Owinęła nogami jego biodra i już był w niej. Przyjemność, jaką
poczuł podczas wchodzenia, zaparła mu dech w piersiach. Sapiąc,
próbował się pohamować, jednak jego ciało go nie słuchało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]