- Strona pocz±tkowa
- MacDonald Laura Nasze marzenia duże i małe
- Małżeństwo z milionerem Mortimer Carole
- Dickson Helen Małżeństwo z wyrachowania
- Rice Anne Wyzwolenie Spiącej Królewny
- Lisa Marie Rice M
- Dancing Moon Ranch 10 Forb
- Chiwn Stefan ZśÂ‚oty pelikan
- Brewer Gene_Prot 01_K PAX
- A. MacLean Ostatnia granica
- Delacorte Shawna Kawaler na sprzedaśź
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pochylił w dół swój łeb i rzucił się na zaskoczonego
młodzieńca.
Na szczęście Tarzanowi przy upadku z drzewa nic
się nie stało, spadł jak kot na czworaki, na
rozpostarte ręce. W mig był na nogach i dawszy skok
ze zwinnością małpy, co było dla niego rzeczą
zwykłą, uczepił się niskiej gałęzi, i oddalił się, a
Horta, dzik, przeleciał próżno dołem.
W ten sposób Tarzan z doświadczenia poznał, czego
można dokonać i czego można się obawiać przy
rzucaniu swej dziwnej broni.
Utracił długą linę przy tej okazji, lecz ujrzał przy
tym, że gdyby to Sabora zrzuciła go z siedzenia,
rezultat mógłby być zupełnie inny, gdyż utraciłby
zapewne i życie w tym wypadku.
Plecenie nowej liny zabrało mu wiele dni.
Ukończywszy ją, wyszedł umyślnie na łowy i zaczaił
się w gęstej listwie wielkiej gałęzi ponad bardzo
uczęszczanym szlakiem prowadzącym do Wody.
Rozmaite drobne zwierzęta przeszły nie zaczepione.
Nie potrzebował tak nieznacznej zwierzyny.
Chodziło mu o jakieś silne zwierzę, aby wypróbować
plan.
W końcu zjawiła się ta, na którą Tarzan czatował.
Gibkie muskuły przebijały pod skórą. Nadeszła
Sabora, lwica, dobrze wykarmiona, lśniąca.
Jej wielkie, grube łapy stąpały delikatnie bez hałasu
po wąskiej drodze. Głowę nosiła wzniesioną, czujną
na wszystko, ogon poruszał się z wolna w zgrabnych
skrętach.
Podchodziła coraz bliżej do miejsca, nad którym
przykucnął na gałęzi Tarzan z plemienia małp,
unosząc w ręku zwoje długiej liny.
Jak postać wykuta z brązu siedział Tarzan
nieruchomo. Sabora nadeszła pod drzewo. Zrobiła
jeden krok dalej, drugi, trzeci, wtem milczÄ…ce zwoje
rozwinęły się nad nią.
Na chwilę węzeł zawisnął nad jej głową jak wielki
wąż, a kiedy lwica spojrzała ku górze, by dojrzeć, co
było powodem szumu, linka spadła na jej kark.
Szybkim ruchem Tarzan zakręcił pętlę na
połyskującą szyję, spuścił linkę i przyszykował się do
ciągnienia jej całą siłą.
Sabora wpadła w matnię.
Zaniepokojone zwierzę rzuciło się w bok, lecz
Tarzan pomyślał o tym, aby nie stracić ponownie
linki dla tej samej, co i przedtem przyczyny.
Doświadczenie go nauczyło. Lwica już w połowie
drugiego skoku poczuła, że linka sztywnieje na jej
szyi, wywinęła koziołka w powietrzu i upadła z
wielkim hałasem grzbietem ku dołowi. Tarzan
umocował koniec liny silnie do pnia drzewa, na
którym siedział.
Plan jego dotychczas udał się doskonale. Kiedy
jednak pochwycił linę, opierając się o widlaste
rozchodzące się potężne gałęzie, zobaczył, że
pociągnienie w górę na drzewo wielkiego,
walczÄ…cego, szarpiÄ…cego, kÄ…sajÄ…cego, rzucajÄ…cego siÄ™
cielska furii, posiadającej żelazne muskuły, i
powieszenie go, było rzeczą trudniejszą, niż sądził.
Ciężar starej lwicy był ogromny, a gdy rozparła swe
potężne łapy, chyba tylko sam Tantor, słoń, mógłby
ją z miejsca poruszyć.
Lwica była znów na ścieżce, skąd mogła dojrzeć
winowajcę swego pohańbienia. Wyjąc z wściekłości
skoczyła wysoko w górę ku Tarzanowi, lecz gdy jej
wielkie cielsko uderzyło się o konar, gdzie znajdował
się Tarzan, Tarzana już tam nie było.
Usiadł on już na mniejszej gałęzi o dwadzieścia stóp
powyżej rozwścieczonego swego jeńca. Na chwilę
lwica zawisła wpół na gałęzi, a Tarzan szydził z niej,
rzucając jej na nie osłonięty łeb pręty i gałęzie.
Zwierzę spadło znów na ziemię. Tarzan spuścił się
szybko, by pochwycić za linkę, lecz Sabora już
spostrzegła, że przytrzymywała ją tylko cienka
linka; chwyciwszy ją swymi potężnymi szczękami
rozerwała ją od razu, zanim Tarzan miał czas
naprężyć węzeł ponownie.
Tarzan doznał wielkiego zawodu. Jego dobrze
obmyślany plan spełzł na niczym. Zaczął
wykrzykiwać na ryczące pod nim zwierzę i robić nań
miny.
Sabora godzin kilka chodziła naokoło drzewa.
Czterokrotnie przykucnęła i skoczyła na uwijającego
się nad nią urwisa, pochwycić go nie mogła, jak nie
mogłaby pochwycić zwodniczego wiatru, który
szumiał wśród drzew.
W końcu zmęczony zabawą Tarzan wydając ostatni
okrzyk zwycięski rzucił celnie dojrzały owoc, który
się rozlał i przywarł do wyszczerzonego pyska swego
wroga, i pochwyciwszy za gałęzie drzew szybko się
oddalił, przebywając drogę w górze na sto stóp od
ziemi. Wkrótce znalazł się wśród swoich.
Tu opowiedział szczegóły swej przygody. Jego
buńczuczne i chełpliwe opowiadanie zrobiło
wrażenie nawet na najgorszych jego wrogach, a Kala
tańczyła w podskokach z radości i dumy.
ROZDZIAA IX
SPOTKANIE Z CZAOWIEKIEM
Kilka dalszych lat upłynęło. %7łycie Tarzana w dzikiej
dżungli nie uległo w tym czasie większym zmianom,
rósł tylko wciąż i dowiadywał się z książek coraz
nowych rzeczy o dziwnych światach, które
znajdowały się gdzieś poza jego pierwotnym lasem.
%7łycie nie wydawało mu się nigdy jednostajnym i
nudnym. Były zawsze ryby, które można było łapać
w strumieniach i małych jeziorkach, była Sabora i
jej dzicy krewniacy, których zawsze należało się
strzec. Na każdą chwilę było zawsze coś do
spełnienia.
Często się zdarzało, że one polowały na niego,
częściej on na nie. Chociaż nie dostał się ani razu w
ich okrutne, ostre łapy, jednakże było nieraz tak, że
ich pazury oddzielała od jego gładkiej skóry
przestrzeń nie większa, jak szerokość grubego liścia.
Szybkie były ruchy Sabory, lwicy, szybkim był
Numa i Szita, lecz Tarzan był jak błyskawica.
Z Tantorem, słoniem, zawarł przyjazń. Jak to się
stało, nie pytajcie. Było jednak wiadomym
mieszkańcom dżungli, że niejednej nocy, gdy księżyc
opromieniał ziemię, Tarzan z plemienia małp i słoń
chodzili razem, a w miejscach, gdzie droga była
dogodna, Tarzan jezdził na słoniu, siedząc na jego
wysokim grzbiecie.
Wszystkie inne istoty dżungli były jego wrogami,
prócz własnego plemienia, wśród którego miał teraz
wielu przyjaciół.
Wiele dni w tych latach spędził w chacie ojca, gdzie
wciąż leżały nie ruszone kości rodziców i mały
szkielet dziecka Kali. Gdy miał lat osiemnaście,
swobodnie czytał ze zrozumieniem prawie wszystko
w licznych i rozmaitych tomach książek
znajdujących się na półkach.
Nauczył się również pisać drukowanymi literami,
szybko i wyraznie, pisanego pisma jednakże nauczyć
się nie mógł. Chociaż wśród posiadanych skarbów
była duża ilość kajetów, rzeczy pisanych w
angielskim języku było tak mało, że uznał za próżną
stratę czasu męczyć się nad tą inną formą pisma.
Doszedł jednak do tego, że mógł i pisane czytać, choć
z trudnością i wysiłkiem.
W osiemnastym tedy roku życia ten potomek
angielskich lordów nie umiał mówić po angielsku, ale
mógł czytać i pisać w swym rodowitym języku. W
życiu swym nie widział ani razu żadnej innej
ludzkiej postaci, prócz siebie samego, gdyż niewielka
przestrzeń, którą przebywało jego plemię, nie miała
żadnej większej rzeki, która mogłaby sprowadzić w
te okolice kogo z ludzi, zamieszkujących dalej w głąb
kraju.
Wysokie pagórki odcinały się z trzech stron, a ocean
stanowił brzeg czwarty. W tej okolicy pełno było
[ Pobierz całość w formacie PDF ]