- Strona pocz±tkowa
- Gordon Dickson Childe 08 The Chantry Guild
- Gordon R.Dickson Cykl Childe (3) Żołnierzu nie pytaj
- Gordon Dickson The Last Master (v1.1) (lit)
- Anderson & Dickson Hokas Pokas
- Gordon Dickson The Stranger
- MacDonald Laura Nasze marzenia duże i małe
- Burroughs Edgar Rice Tarzan wśród małp
- Małżeństwo z milionerem Mortimer Carole
- Alpha Billionaire 3 Helen Cooper
- Mniszkówna Helena Magnesy serc
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzierżawę pani ojcu. Nie mogłem temu zapobiec.
- A gdyby pan o tym wiedział, to by pan zapobiegł?
- Na pewno.
- Rozumiem. To był dla pana cios. - Kopalnia reprezentowała to wszystko, o co z takim trudem
walczył jego dziadek. Była symbolem ciężkiej pracy. Nic więc dziwnego, że Marcus chciał ją
odzyskać. - Miał pan żal do mojego ojca, że zabrał panu kopalnię?
- Niby z jakiego powodu? Transakcja przeprowadzona została bez zarzutu, jak wszystkie, w
których uczestniczył sir John. Jak pani wiadomo, ogromnie się zaprzyjazniliśmy i pani ojciec
bardzo mi pomagał, gdy zająłem się górnictwem. Nauczył mnie wszystkiego i będę mu za to
dozgonnie wdzięczny. Podziwiałem go i będzie mi go zawsze brakowało. - Jego słowa płynęły
prosto z serca.
Eve wiedziała, ze ta przyjazń z obu stron była szczera i bez najmniejszej choćby skazy. W
obliczu tego wszystkiego zazdrość, a także żal, jaki żywiła do Marcusa, wydały się jej po prostu
błahe, a może nawet głupie.
Przypomniała sobie moment, kiedy po raz pierwszy poczuła się o niego zazdrosna. Była wtedy
jeszcze dzieckiem, a Marcus Fitzalan, po śmierci swojego ojca, zainteresował się górnictwem.
Sir John, dostrzegłszy w nim żyłkę do biznesu, wziął go pod swoje skrzydła. Podziwiał sposób,
w jaki Marcus daje sobie radę w górnictwie, podziwiał jego chęć uczenia się i wielką ambicję.
Pretensje i żale Eve pochodziły więc z czasów znacznie poprzedzających ich spotkanie na
jarmarku. Z czasów, kiedy ojciec zaczął traktować Marcusa prawie jak syna, którego nigdy nie
miał. Ojciec często z zapałem opowiadał o Marcusie, o jego dokonaniach, a ona zaczęła się
zastanawiać, czy myśli w ogóle o kimkolwiek innym... czy myśli o niej.
- %7łałuję, że nie poznaliśmy się dużo wcześniej. - Marcus, nieświadom jej myśli, które
wprawiłyby go w szok, uśmiechnął się miło. - Bo może wtedy byśmy się zaprzyjaznili.
Eve korciło, by stwierdzić, że to mało prawdopodobne, powstrzymała się jednak.
- Ja pana kiedyś widziałam. Przyjechał pan do Burntwood Hall razem z ojcem. Miałam wtedy
czternaście lat. Wraz z Emmą Parkinson z podestu pierwszego piętra patrzyłyśmy, jak
wychodzicie.
- O! I jakie zrobiłem na pani wrażenie?
- %7ładne - odrzekła chłodno, reagując w ten sposób na kpinę w jego głosie. - Powiedziałam
Emmie, że nie rozumiem, skąd całe to zamieszanie. Bo widzi pan, pańska reputacja kobieciarza
wyprzedziła pana.
- Moja reputacja?
- Być może będzie pan zdziwiony, ale z Atwood dochodziły nas plotki o pańskich romansach i
podbojach. Można by z tego ułożyć wielce pikantną powieść.
- A zatem... sądzi pani, że wie o mnie wszystko? Jestem słynnym kobieciarzem, hazardzistą i
wszystkim co najgorsze, czy tak? No, no... - Uśmiechnął się kpiąco na jej wahanie. -Musimy być
ze sobÄ… szczerzy, Eve.
- A więc dobrze, potwierdzam pańskie słowa. Krążyły o panu równie ekscytujące, co
skandaliczne plotki. - Zachichotała. - Natomiast Emma stwierdziła, że jest pan najprzy-
stojniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek chodziło na dwóch nogach.
- A to mi się podoba! Już ją za to polubiłem. Musi pani nas kiedyś sobie przedstawić. A pani?
Proszę mi powiedzieć, co pani o mnie myślała?
Wzruszyła ramionami.
- Nie tracę głowy tak łatwo jak moja przyjaciółka. Emma, przekonawszy się, że nie zrobił pan na
mnie wrażenia, stwierdziła, że wkrótce pan mnie pożre.
-I co pani na to odrzekła?
- %7łe wskutek tego dostanie pan niestrawności. - Spojrzała na niego z rozbrajającą szczerością.
Marcus z trudem powstrzymał wybuch śmiechu. Pomyślał przy tym, że Eve, choć mądra i
bystra, jest jeszcze bardzo młoda i rozbrajająco niewinna. W ustach innej kobiety jej słowa
brzmiałyby jak wielce zachęcający flirt, ona jednak kompletnie nie zdawała sobie z tego sprawy.
Ot, miła, lekka, towarzyska rozmowa...
To prawda, Marcus był kobieciarzem. Panie nie potrafiły oprzeć się jego męskiej urodzie i
arogancji, a także temu, że bardzo chętnie korzystał z ich wdzięków. Jednak Eve Somerville nie
przypominała żadnej z nich. Stanowiło to dla niego odświeżającą odmianę.
- No cóż, sądzę, że miała pani rację. - Zmierzył ją bezczelnym, taksującym spojrzeniem, co
wywołało jej rumieniec. -Tylko przedtem musiałbym panią trochę utuczyć. - Spoważniał nagle. -
Nie ukrywa pani, że wielu rzeczy we mnie nie lubi. Skąd jednak bierze się ta niechęć, skoro tak
naprawdÄ™ nic pani o mnie nie wie.
- Z tego, co ludzie mówią...
- Czyli z plotek, chciała pani powiedzieć.
- Niech będzie. Z tego, co ludzie mówią, wynika, że wystarczy, by pan się pojawił, a kobiety już
za panem szaleją. Dla pana miłość to swoista gra, w której jest pan mistrzem i przywykł do
zwycięstw. - Spojrzała na niego bez uśmiechu. - Proszę mi wybaczyć szczerość, panie Fitzalan,
ale sam pan o nią nalegał. Poza tym, skoro rozważamy nasze małżeństwo, to powinnam wiedzieć
o panu wszystko. Czy to, co myślą o panu inni, rozczarowuje pana?
- Już dawno przestałem przejmować się opiniami innych ludzi o mojej osobie. Mimo to
pochlebia mi, że przez całe lata budziłem tak wielkie zainteresowanie pani.
Jego ton sprawił, że Eve zarumieniła się i zjeżyła wewnętrznie.
- Jest... jest pan zarozumiały...
- To mi zarzucano od czasu, gdy byłem chłopcem. - Oczywiście uśmiechnął się irytująco.
- Nadal posiada pan tÄ™ cechÄ™.
- Więc nie podobają się pani moja arogancja i zarozumiałość?
- Nie... raczej nie za bardzo.
- Ale przecież wie pani o mnie tak mało.
- Wiem tyle, ile chcę wiedzieć, a wiedza, jaką posiadam, nie zachęca mnie do tego, bym chciała
zdobyć większą.
- Szkoda. Ale wie pani... niepełna wiedza bywa bardzo niebezpieczna... - Zawiesił znacząco
głos.
- Och, potrafię unikać niebezpieczeństw.
- Jest pani pewna?
- Oczywiście.
- Proszę mi powiedzieć, panno Somerville, czy boi się pani wyjść za mnie?
- Nie, panie Fitzalan. - Podejmując wyzwanie, spojrzała mu w oczy. - Nie boję się żadnego
mężczyzny.
- Może pani temu zaprzeczać, ale czuję, że wyprowadzam panią z równowagi.
- Nawet w najmniejszym stopniu, panie Fitzalan. - Mimo buńczucznego tonu, ta rozmowa, jak i
spojrzenie oraz zmysłowy kpiący uśmieszek Marcusa zaczynały ją niepokoić.
- Chyba jednak wyprowadzam. Pani siÄ™ rumieni.
- Wcale nie! - Zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Ależ tak. Proszę się jednak nie martwić, w tych kolorach wygląda pani czarująco, niczym te
róże. - Wskazał dzikie róże rosnące wzdłuż ścieżki, a jego głos podziałał na Eve jak pieszczota.
Jedzie stanowczo zbyt blisko, pomyślała i poczuła, że jego męski urok czyni ją coraz bardziej
bezbronnÄ….
Marcus uśmiechnął się szelmowsko, wiedział bowiem doskonale, jak bardzo na nią działa.
Zatrzymali się na chwilę. Marcus spojrzał w pełne odwagi, ogniste oczy Eve, popatrzył na jej
piękne rysy. Był człowiekiem silnym i dumnym, zawsze wiedział, czego pragnie, i przeważnie to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]