- Strona pocz±tkowa
- (05) Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i ... Niesamowity dwĂłr
- PS19 Pan Samochodzik I Złoto Inków t.2 Szumski Jerzy
- Zbrojni 01 Zamek Laghortow Thorhall EM
- Błękitny zamek Montgomery Lucy Maud
- Cykl Pan Samochodzik (55) Relikwia KrzyĹźowca Sebastian Miernicki
- 78 Pan Samochodzik i Szyfr Profesora Kraka Miernicki Sebastian
- Golding William Wieśźa
- Kraszewski Józef Ignacy Banita
- Hadśźi Murat Mugujew Pan ze StambuśÂ‚u
- D376. Browning Dixie M晜źczyzna z bagien
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
osobnik obejrzał się. Najpierw zauważył Mariusza. W ułamku sekundy głębiej nasunął
kaptur, zza pazuchy wyjął pistolet. Wypolerowana stal błysnęła złowrogo.
- Padnij! - krzyknÄ…Å‚em.
Tym krzykiem zdezorientowałem przeciwnika. Spojrzał w moją stronę. Mariusz
zaryzykował i rzucił się do przodu. Człowiek z pistoletem wycelował w niego i nacisnął
spust. Mariusz uskoczył w krzaki. Gdy broń została skierowana w moją stronę, nie
grałem bohatera, tylko skryłem się za pniem drzewa. I tak usłyszałem huk kolejnego
wystrzału i odgłos rykoszetującego pocisku. To trochę mnie zdziwiło, ale nie
wyglądałem, bo przeciwnik wciąż do nas prażył, tyle że z coraz większej odległości.
Wyjrzałem. Wróg uciekał i mijał już pałac. Mariusz też zorientował się w sytuacji i
jednocześnie zerwaliśmy się z miejsc i rzuciliśmy się w pogoń.
Uciekający miał już około dwustu metrów przewagi i niespodzianie zniknął nam za
skarpą. Wkrótce usłyszeliśmy dzwięk wyłączanego alarmu samochodowego, warkot
uruchomionego silnika i ryk koni mechanicznych zmuszonych do zrywu gwałtownym
wciśnięciem pedała gazu. Przebiegliśmy sto metrów, gdy nagle w lesie pojawiła się
brunatna chmura dymu.
- Zwieca dymna z gazem duszącym - rozpoznałem broń stopowaną przez hiszpańskich
policjantów do tłumienia demonstracji.
Działanie gazu powoduje krótkotrwały, niegrozny dla zdrowego człowieka,
dokuczliwy kaszel. Stanęliśmy, a potem zaczęliśmy cofać się przed kłębami wirującej
trucizny. Słyszeliśmy, jak samochód odjechał, ale po lesie poniósł się łoskot uderzenia.
- Walnął w drzewo - stwierdził Mariusz.
- Nie, zarzuciło mu tył, uderzył w drzewo i ma lekko wgniecioną karoserię - oceniłem.
Gdy ciemna chmura rozeszła się i można było przez nią bezpiecznie przejść, okazało
się, że to ja miałem rację. Na leśnej drodze widać było głębokie ślady kół. Ciemny łuk
zbliżał się do brzozy, na której białej korze odnalezliśmy łuski ciemnogranatowego
lakieru samochodowego.
- Izabela? - zasugerował Mariusz.
- Torquemada - odparłem. - Jego mercedes ma podobną barwę.
- Jak nazwałeś tego Hiszpana? Torquemada?
- To nazwisko hiszpańskiego inkwizytora - wyjaśniłem.
- Pasuje do niego - przyznał Mariusz. - Zobaczysz na parkingu przed zamkiem, kto ma
wgnieciony bok. Chodzmy do środka.
Wróciliśmy do kuchni i usiedliśmy przy stole. Mariusz zaparzył świeżą herbatę.
- Ciekawe, czemu ktoś cię obserwuje? - zadał pytanie.
- Bo przyjechałem do ciebie, a ty widocznie posiadasz jakąś ważną informację, które
wartości może nawet nie znasz.
- O co może chodzić?
- O skarby z zamku.
- To dziwna historia - roześmiał się. - Wiele osób ją zna. Dokumenty w tej sprawie już
opublikowano. Po wojnie rozpruto zamkowy skarbiec. W grupie rabusiów byli:
burmistrz Leśnej, zamkowa bibliotekarka, komendant posterunku Milicji Obywatelskiej i
jego zastępca. Im udało się uciec do Niemiec z jedną ciężarówką pełną skarbów. Druga
wpadła w ręce Rosjan i została przekazana polskim władzom. Do końca lat
czterdziestych zrabowane skarby przechowywano w Jeleniej Górze. Według protokołów
zdawczo-odbiorczych z tamtych czasów, były tam 132 ikony okryte srebrnymi
43
koszulkami zdobionymi kamieniami szlachetnymi. Część kamieni była odłupana.
Kolejnych 41 pozycji to części srebrnej zastawy: naczynia i sztućce. Potem były: rękopis
z XI lub XII wieku, srebrna monstrancja, dziesięć popiersi carów wykonanych z brązu,
kosz platerowy ze srebrnym wnętrzem, tryptyk i 195 naczyń z porcelany i kryształu.
- Co się z tym wszystkim stało?
- Rozeszło się po muzeach, chociaż są i tacy, którzy twierdzą, że rozkradli to ludzie
związani z ówczesnymi władzami. Najciekawsze, że na zamku miała pozostać trzecia
część skarbu, w co osobiście nie wierzę.
- Czemu?
- Z zamku wyjechały dwie ciężarówki wywożące skarby. Nie mogło być trzeciej, o
której nikt nie wiedział?
- Mogło tak być - przyznałem. - A ten sejf, skarbiec na zamku, gdzie był?
- Nie pokazano ci?
- Nie.
- Co robisz dziÅ› wieczorem?
- Jeszcze nie mam planów.
- Spotkajmy się o dziewiętnastej przy dolnej bramie.
Wstałem i podałem dłoń Mariuszowi.
- Dziękuję - powiedziałem.
- To powiesz mi, kim jesteÅ›?
- Dziś wieczorem - odparłem.
Wyszedłem przed pałac i wróciłem tą samą drogą do zaniku. Byłem bardzo ciekaw,
kto będzie miał stłuczony bok samochodu. Gdy po godzinie - wracałem pod górkę -
wjechałem na podjazd, nie było tam jeszcze żadnego samochodu gości hotelowych. Po
kamiennym moście wychodziła grupka młodzieży licealnej. Wziąłem z recepcji klucz do
piwniczki z rowerami i odprowadziłem rower do magazynku. Potem poszedłem do
swojego pokoju.
Postanowiłem sprawdzić piwnice zamkowe. Wziąłem latarki, wytrych i krętymi
schodami zszedłem do poziomu, gdzie było wejście do kawiarenki. Przeskoczyłem niską
balustradę i schodziłem pod ziemię, a właściwie do wnętrza skały, na której stał zamek.
Spodziewałem się, że drzwi do piwnicy będą zamknięte przynajmniej na kłódkę, ale one
były otwarte.
Włączyłem czołówkę i znalazłem się w miejscu, gdzie czas cofnął się o pół wieku.
Przypomniała mi się scena z filmu Gdzie jest generał... z piwnicą pełną beczek z
winami. Tak było właśnie tu. Wielkie beczki trwały w swych leżach puste, o czym
przekonałem się stukając w nie. Byłem pewien, że wojsko, które tu gospodarowało, nie
odpuściłoby takiemu skarbowi. Były tu inne ciekawe znaleziska - pamiątki socrealizmu:
rzezby, obrazy, czerwone flagi. Patrzyłem z ciekawością na te zabytki, które mogłyby
zainteresować muzeum w Kozłówce.
Czułem się dziwnie w tych podziemiach przypominających bardziej jaskinie niż
spiżarnie. Najpierw skręciłem w prawo i znalazłem się w małym labiryncie niewielkich
pomieszczeń - wielkim składowisku rzeczy przeróżnych, które przez lata kolejni
gospodarze i konserwatorzy uznali za mogące się przydać . Rury, kaloryfery, zwoje
drutów, deski, stare wiadra, puszki z zaschniętymi farbami, worki z wapnem, nawet
butelki i słoiki, o starych meblach z płyt wiórowych nie wspominając. Wróciłem do
winiarni i po otwarciu ciężkich metalowych, skrzypiących drzwi znalazłem się w
44
kotłowni, dawniej węglowej, o czym świadczyły okopcenia na ścianach. Teraz dumnie
prężyły się jaskrawe zbiorniki na olej opałowy, a elektroniczny mózg urządzenia cicho
szumiał analizując dane. Wychodząc z kotłowni znalazłem się w rozwidleniu, w fosie
wokół wysokiego zamku, gdzie dotarłem podczas pierwszej wycieczki z Michałem.
Nagle zamarłem w pół kroku i zadzierając głowę przywarłem plecami do ściany.
Błyskawicznie zgasiłem latarkę i wstrzymałem oddech. Nade mną, na tarasie, gdzie
odbywał się Wieczór rycerski siedziała Izabela i rozmawiała z... Małgosią.
- Zauważyłam, że świetnie zajmował się Michałem - mówiła Izabela. - Chłopiec ani
razu przy nim nie płakał.
- Bo nie jestem beksą! - z dumą oświadczył Michał.
- Paweł mnie cały czas zaskakuje - powiedziała Małgosia.
Wyobrażałem je sobie, jak siedzą popijając z filigranowych filiżanek kawę i zakładając
nogę na nogę rozmawiają o mnie jak o niesfornym chłopcu.
- Jest bardzo tajemniczym człowiekiem - odparła Małgosia. - Wiesz, że on czasami
wyjeżdża gdzieś na długie tygodnie. Sąsiadka mówiła mi, że niekiedy wraca taki
umorusany, jakby rękoma w ziemi kopał. Przyjazni się z jakiś staruszkiem, podobno
tamten to stary kawaler. Z tego co widziałam, Paweł też wcześniej się z nikim nie
spotykał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]