- Strona pocz±tkowa
- Korolec Bujakowska Halina Mój chłopiec motor i ja
- Swietłana Aleksijewicz Cynkowi chłopcy
- Artur Conan Doyle Pies Baskervillów
- 295. Anderson Caroline Nie tylko w Âświęta
- Kendrick Sharon Jak róśźa w peni lata
- Carolyn Faulkner Forever in Love (pdf)
- JasieśÂ„ski Bruno PieśÂ›śÂ„ o gśÂ‚odzie
- Gordon Eklund Serving in Time
- Depresja Paul Hauck
- Kretz Jayne Ann Zapomniane marzenia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninue.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wszyscy mi to powiedają... juści, ino tej pokorności mam już po grdykę, że więcej nie ścierpię!
Choćby i zbój, choćby i ukrzywdziciel, ale że ojciec rodzony, to już mu wolno wszystko, a dzieciom nie
wolno dochodzić swojej krzywdy! Laboga, takie urządzenie na świecie, że ino plunąć a iść, gdzie oczy
poniesÄ…...
- A idz, któż cię trzyma? - rzucił porywczo ksiądz.
- Może i pójdę, bo co mi tutaj robić, co? - szeptał ciszej, łzawo jakoś.
- Bajesz i tyle. Drudzy i jednego zagona nie mają, a siedzą, pracują i jeszcze Panu Bogu dziękują.
Wziąłbyś się do roboty, a nie wyrzekał jak baba. Zdrowy jesteś, mocny, masz o co ręce zaczepić...
- Przeciech, całe trzy morgi! - rzucił urągliwie.
- %7łonę i dzieci masz, toś o tym pamiętać powinien.
- Baczę ja dobrze, baczę... - mruknął przez zęby.
Wyszli przed karczmę, świeciło się w oknach i jakieś głosy wydzierały się aż na drogę.
- Co to, znowu pijatyka, co?
- Rekruty, te, co ich do wojska latoÅ› wzieni, pijÄ… se la uciechy... W niedzielÄ™ ich pognajÄ… w tylachny
świat, to się cieszą.:.
- Karczma prawie pełna! - szepnął ksiądz przystając przy topoli, skąd było dobrze widać przez okno
całe wnętrze zapchane ludzmi:
- Bo się zejść miały dzisiaj i uredzić... względem tego lasu, co go dziedzic sprzedał %7łydom na porębę...
- Przecież niecały sprzedał, jeszcze tyle zostało!
- Póki z nami się nie ugodzi, to ani chojaka ruszyć nie damy ! .
- Jak to?... - zapytał wystraszonym nieco głosem.
- A nie damy i tyla! Ociec chce się prawować, ale Kłąb i te, co z nim trzymają, powiedają, że sądu nie
chcą, a rąbać nie pozwolą i choćby całą wsią iść przyszło, to pójdą, a i z siekierami, i z widłami, jak
wypadnie, a swojego nie dadzÄ…...
- Jezus Maria! To by się bez bitki i jakiego nieszczęścia nie obyło !
- Pewnie! Jak się parę łbów dworskich siekierami rozwali, to zaraz będzie sprawiedliwość!
- Antek! Rozum ci się ze złości pomieszał czy co? Głupstwa pleciesz, mój drogi!
Ale Antek już nie słuchał, rzucił się nieco w bok i zginął w ciemnościach, a ksiądz poszedł spiesznie ku
plebani, bo usłyszał turkot kół i ciche, żałosne rżenie kobyły...
Antek zaś poszedł w dół wsi, ku młynowi, a drugą stroną stawu, żeby nie przechodzić koło chałupy
Jagny.
Jak zadra tkwiła mu ona pod sercem, jak zła zadra, że jej nie wyciągnąć ni uciec od niej.
A bystre światło biło z jej chałupy, jasne i wesołe jakieś... przystanął, aby spojrzeć ino ten jeden razik,
aby choć zakląć ze złości - ale go wnet cosik poderwało z miejsca, że pognał jako ten wicher, ni się
obejrzał za się.
- Ojcowa ona już, ojcowa!
Do szwagra bieżał, do kowala - rady i on nijakiej nie da, ale między ludzmi nieco posiedzi, a nie tam, w
chałupie ojcowej...Albo i ten ksiądz! Do roboty go będzie zaganiał! Hale, sam nic nie robi, frasunku
nijakiego ni turbacji żadnej nie ma, to łatwo mu drugich poganiać. Kobietę mu wypomniał i dzieci...
baczy on ją dobrze, baczy! Już mu dość obmierzły jej płakania i ta jej pokorność, i te jej psie, skamlące
oczy... i gdyby nie ona!... %7łeby to byt sam! Jezus mój! - jęknął ciężko i porwał go dziki, szalony gniew,
że chciało mu się chycić kogo za gardziel, dusić, rozdzierać i bić aż do śmierci!...
Ale kogo?... Nie, nie wiedział, i złość ustąpiła nagle, jak była przyszła, a on patrzył pustym wzrokiem w
noc i nasłuchiwał szamotań wichury, co się przewalała po sadach i tak ciepała drzewami, aż kładły się
na płoty i chlastały go gałęziami po twarzy... i wlókł się wolno, ociężale, że ledwie się mógł poruszać,
bo na duszę jęły mu się zwalać zmory smutku, umęczenia, niemocy, iż rychło zapomniał, gdzie idzie i z
czym?..
- Ojcowa jest Jagna, ojcowa! - przerzekał raz po raz a coraz ciszej - jako ten pacierz, bych go nie
zapomnąć.
W kuzni czerwono było od ogniska, chłopak dymał miechem zapamiętale, aż rozżarzone węgle warczały
i buchały krwawym płomieniem; kowal stał przy kowadle, czapkę miał na tyle głowy, ręce nagie,
skórzany fartuch, twarz usmoloną tak, że mu ino oczy świeciły się jako te wągliki, a kuł żelazo
czerwone mocno, aż huczało, i deszcz iskier rozpryskiwał się spod młota i z sykiem topił się w błotnistej
ziemi.
- A co? - zapytał po chwili.
- I... cóż by zaś! - odparł cicho Antek, wsparł się o wasąg, których kilka stało do okucia, i zapatrzył się
w ogień.
Kowal pracował tęgo, nagrzewał żelazo raz po raz i kuł, dzwonił do taktu młotem, to pomagał
chłopakowi dymać miechem, gdy mocniejszego ognia było potrzeba, a ukradkiem poglądał na Antka i
uśmiech złośliwy wił mu się pod rudymi wąsami.
- Byłeś pono u dobrodzieja? No i co?
- A cóż by, nic! W kościele bym to samo usłyszał.
- A chciałeś co innego? - zaśmiał się ironicznie.
- Ksiądz przecie, uczony... - mówił usprawiedliwiająco Antek.
- Uczony, jak wziąć trzeba, ale nie, kiej co dać komu...
Ale Antkowi już się odechciało sprzeciwiać.
- Pójdę do izby - rzekł po chwili:
- Idz, wójt wstąpi do mnie, to tam przyjdziemy! A machorka jest na szafce, zapal se...
Nie słyszał nawet, tylko wszedł do mieszkania, co po drugiej stronie drogi było.
Siostra rozpalała ogień, a najstarszy chłopak uczył się na elementarzu przy stole... Przywitali się w
milczeniu.
- Uczy się to? - zauważył, bo chłopak sylabizował głośno i wodził zastruganym patykiem po literach.
- Już od kopania panienka z młyna mu pokazują, bo mój czasu nie ma.
- Roch też uczy już od wczoraj w ojcowej izbie.
- Chciałam i ja tam słać Jaśka, ale mój nie da, że to u ojca i że panienka więcej uczona, bo w szkołach
była we Warszawie...
- Pewnie, pewnie... - powiedział, byle coś rzec.
- A Jasiek taki zmyślny do lementarza, aż się panienka dziwuje.
- Jakże... kowalowe nasienie przecież... syn takiego mądrali...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]