- Strona pocz±tkowa
- W niebie na agrafce Iwona Grodzka Gornik
- Ann Roberts Beacon of Love
- Christine Rimmer Ksić…śźć™ jednej nocy
- Naomi Kritzer Dead Rivers 03 Freedom's Sisters
- Heather Killough Walden The Chosen Soul (pdf)
- Clayton Alice Nie dajesz mi spać‡
- Jackson Braun Lilian 24 Kot, którego nurtowal strumien
- Specjalna Przesyłka Steel Danielle
- 295. Anderson Caroline Nie tylko w Âświęta
- Zopa Rinpoche, Lama Virtue And Reality (Buddhanet 1998, Buddhism, English)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ry ginęli i ledwo ich widać, co powoduje, że ruch drogowy jest
w nieazjatycki sposób zorganizowany i płynie spokojnie. Można
się włóczyć po prawie zupełnie wyludnionych, ogromnych cen-
trach handlowych, w których spotyka się tylko sprzedawczynie,
wyglądające tak, jakby resztę dnia nie robiły nic, tylko znudzone
tkwiły w grupkach. Wszystkie czekają na przyszłego klienta Pomi-
mo bliskości pustyni, lato nie jest tu zbyt ciepłe, a jednak dziwi to,
te kobiety mają tak szczelnie osłonięte ciała. Na początku przypi-
sujemy to wpływom muzułmańskim (mieszka tu wielu muzułma-
nów i stoi przeogromny meczet), ale okazuje się, że ma to zwią -
zek że słońcem. Brązowy odcień skóry świadczy tu o niskiej pozycji
w hierarchii społecznej. dużo w tym racji że względów zdrowotnych,
tylko że mieszkańcy Yinchuan podchodzą do tego w taki jakiś ty-
powy dla siebie sposób. Jadąc na rowerze, kobiety mają twarze za-
słonięte szalami aż po nasadę nosa, jak gangsterzy na dwukółkach.
albo kryjÄ… twarze za czymÅ›, co przypomina maskÄ™ spawacza. Pra-
wie wszystkie noszą rękawiczki, także - albo właśnie - w letnie dni.
Całą podróż udało nam się nie używać takich słów, ale w Yinchuan
nie potrafimy się oprzeć: dziwni ludzie, ci Chińczycy".
Przewodniczka, która się nami opiekuje w tym komiksowym
mieście, sprawia wrażenie, jakby była wyłoniona na castingu. Jest
w stosowny sposób blada i wygląda bardzo młodo, nosi długie wło-
sy i okulary w metalowych oprawkach. Betty, jak siÄ™ przedstawia,
idzie przed nami, wyprowadzajÄ…c nas z lotniska Yinchuan. Dziew-
czynki patrzą z zadowoleniem na swoją nową ofiarę, którą w ciągu
najbliższych dni uczyć będą holenderskiego i tradycyjnych holen-
derskich zabaw z klaskaniem w dłonie. Wszyscy dzielnie podążamy
za nią na zewnątrz, choć nie rozumiemy ani słowa z tego, co mówi,
a mówi niesłychanie dużo. Po paru minutach Betty kieruje nas z po-
wrotem w stronę lotniska. Tutaj mamy zjeść lunch. Podśmiewując
się z lekka, zasiadamy do dużego okrągłego stołu, któregoś z ko-
lei w czasie tej podróży, a ciekawskie dzieci tymczasem podnoszą
w bufecie pokrywki, by obejrzeć dzisiejszą zdobycz. Wtedy nagle -
ni stąd, ni zowąd - pojawia się Betty z głośnym " Nie!, Nie!, Nie!:
Tłumaczy nam, że dania zostaną podane do stołu i nie wolno nam
brać z bufetu. Osłupiała Lisa odkłada talerz.
Nieco pózniej Betty kieruje nas do mikrobusu, zadowolonych, że
możemy już jechać. Od tego momentu jest szefem programu. Osta-
tecznie jest przewodniczką, co może pójść nie tak, jak trzeba? Jej dłu-
gie rękawiczki sięgają aż za łokcie, wygląda tak, jakby udawała się
do opery, a nie tkwiła w autobusie, aby oprowadzić dwie zniecierpli-
wione rodziny. Nie służy jej słonce, mówi, po czym niespodziewanie
wspiera swoje stwierdzenie faktami, które najwidoczniej gruntownie
wbiła sobie do głowy, by nas nimi zalać bez większego składu i ładu.
Betty, z jej wyuczonym słowotokiem, naturalnie nie liczyła na krzyżo-
wy ogień pytań, w jaki biorą ją dzieci z dalekiego kraju. Biedna Betty.
-Jak brzmi twoje chińskie imię?", "Gdzie mieszkasz?: Czy jesteś mę-
żatką?", "ile masz Lat?" , ,,Gdzie jest twoja szkoła?", Czy masz psa?". Naj-
pewniej zbija ją to z pantałyku, bo wszystkie dane mieszają się jej
159
w głowie I w Pewnym mo-
mencie woła zrozpaczona
przez mikrofon: _Przepra-
szam, ale jestem taaakaka
zdenerwowana!". Dzieci
opuszcza zainteresowa-
nie Betty. Nie odpowiada
ich obrazowi młodych ko-
biet, z którymi mogłyby
się utożsamić. Próbujemy trochę uspokoić tę biedną owieczkę,
ale czy nam się to udaje, to już inna para kaloszy.
Wiolki Mur
W końcu ruszamy do kolejnego kulturalnego punktu kulmi-
nacyjnego naszej podróży. Mur! Dobrze świadczy o uczynno-
ści Betty, że bez wahania chce nas tam zabrać. Tak naprawdę
nie ma tam żadnego muru. Tego jednak jeszcze nie wiemy Po-
za tym to nie jest jej wina, że jedziemy do nieistniejącego mu-
ru. Dzieje siÄ™ to za sprawÄ… Mars:Alin \finer Marplijn raz jeszcze
wiosną potwierdziła swoją reputację naszego administracyjne-
go pasterza, gdy z plątaniny programów wycieczkowych uch wa-
riantów wybrała dokładnie te odpowiednie - mianowicie najbar-
dziej praktyczne. Połączenie turystyki z odwiedzinami w domach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]