- Strona pocz±tkowa
- DANIEL MC CARTHY, ON THE SHAPE OF THE INSULAR TONSURE
- Brittainy C. Cherry Kochając pana Danielsa
- 19.Daniels_B_J_Przyjaciel_czy_wrog
- Daniel_Defoe Robinson_Crusoe
- czego nie wie 90% katolików
- 01 Kiedy nadcić…ga ciemnośÂ›ć‡
- A.J.Quinnell Reporter
- Wędrowcy Âświatów prawdziwych Dwodziestoletnierelacje z podróży
- Charlotte Stein The Horizon (pdf)
- Janny Wurts That way lies Camelot
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- b1a4banapl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, żeby dziecko przeżyło. Nie chciał, żeby ją to spotkało. Zbyt wiele przeszła. Ich syn
musiał, po prostu musiał przyjść na świat. Lecz operacja wlokła się w nieskończoność. Z jego
czoła spływały krople potu, jego łzy mieszały się z jej łzami. Czekali. W sali coś bezustannie
tykało. I nagle zapadła martwa cisza. Amanda zapłakała głośniej. Jakby wiedziała, jakby
przeczuwała, że za chwilę stanie się coś strasznego, tymczasem on mógł ją tylko całować i
mówić, jak bardzo ją kocha. A gdyby dziecko zmarło? Czy byłby w stanie kiedykolwiek jej to
wynagrodzić? Wiedział, że nie, bez względu na to, jak bardzo by się starał. Patrzył na nią,
nakazując synowi posłuszeństwo, każąc mu żyć, i raptem usłyszeli... cichutkie kwilenie.
Zdziwiona Amanda otworzyła oczy.
- Co z nim? - Nie chciała wiedzieć nic więcej, była zupełnie wyczerpana.
- Wszystko w porządku - spiesznie zapewnił ją lekarz.
Odcięli pępowinę i położyli niemowlę na wadze. Jack zerknął na skalę. Cztery
czterdzieści dwa. Niemal cztery i pół kilo. Ciężko walczył, żeby do nich zawitać. Miał
wielkie niebieskie oczy i wyraz zdumienia na twarzy, jakby przybył wcześniej, niż zamierzał.
I tak było. Urodził się niemal trzy tygodnie przed terminem.
Wytarli go, owinęli w kocyk i położyli przy matce, ale ręce miała wciąż przywiązane i
nie mogła go przytulić. Jack pokazał go jej i ze łzami w oczach patrzył, jak Amanda ogląda
syna pierwszy raz w życiu, jak muska go policzkiem. Nigdy dotąd nic nie wzruszyło go
bardziej niż ta kobieta, którą tak bardzo kochał, i to dziecko, którego nie oczekiwali. Było
niczym małe, rodzące się marzenie, niczym wielka nadzieja na przyszłość, niczym specjalna
przesyłka z niebios. I nagle, patrząc na nich, Jack odmłodniał. Otrzymali czarodziejski dar,
dar na przyszłość. Niczym okno wychodzące na słoneczny świat.
- Jest taki piękny - wyszeptała, podnosząc wzrok na Jacka. - Podobny do ciebie.
- Mam nadzieję, że nie - odrzekł, nie zważając na łzy spływające mu po policzkach.
Pocałował ją. - Dziękuję ci. Dziękuję, że go nie oddałaś. %7łe chciałaś go, gdy ja go
odrzuciłem.
- Kocham cię - szepnęła sennie. Była ósma rano. Ich syn kończył pierwsze dziesięć
minut życia.
- A ja ciebie - odrzekł, patrząc, jak Amanda zasypia.
Dziecko odniesiono na oddział noworodków. Podczas gdy lekarze wykonywali
ostatnie czynności pozabiegowe, Jack siedział przy żonie. Był też przy niej, wciąż śpiącej,
gdy z sali pooperacyjnej przewożono ją do separatki.
Jan, Paul, Louise i Jerry czekali na nich przed drzwiami uśmiechnięci, znali już
bowiem dobrÄ… nowinÄ™.
- Gratulacje! - Pierwsza odezwała się Louise i tym razem mówiła szczerze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]