- Strona pocz±tkowa
- Lowell Elizabeth Donovanowie 04 Rubinowe bagna
- Elizabeth Lowell Don 04 Rubinowe bagna
- Adler Elizabeth WczeĹniej czy później
- Elizabeth Ann Scarborough Last Refuge
- Elizabeth Mayne Lion's Lady
- Komentarz praktyczny do Nowego Testamentu EWANGELIA WEDĹUG ĹWIÄÂTEGO JANA
- Bohaterowie wiary Nowego Testamentu
- Grisham John Testament
- Szarada Hawksley Elizabeth
- Jeffrey Lord Blade 21 Champion of the Gods
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aramix.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czy tęskni pani za Londynem, panno Hartfield?
- Tęsknię za moimi rodzicami, za szczęśliwym życiem, jakie pędziliśmy razem. - Merab spojrzała na jezioro i
poczuła nagle, jak do oczu napływają jej łzy. - I chyba rzeczywiście brakuje mi trochę atmosfery wielkomiejskiego
życia. Mój ojciec zachęcał mnie do czytania gazet i do wyrabiania sobie poglądów na bieżące sprawy. Teraz czuję,
że mi tego brak.
- Rzeczywiście zachęcał panią do tego? - Rowland był szczerze zdumiony.
- Papa uważał, że kobiety mają rozum i powinny też mieć prawo do tego, by się nim posługiwać - odparła Merab
z nutką złośliwości. - Dyskutowaliśmy na przykład o wojnie na półwyspie. Papa uważał, że należy udzielić
wsparcia lordowi Wellingtonowi.
- A pani tak nie uważała?
- Och, zgadzałam się z papą - uśmiechnęła się Merab. - Ale on uwielbiał się spierać, więc próbowałam być dla
niego godnym przeciwnikiem.
- Czy pani dziadek kiedykolwiek wspominał przy pani o moich poglądach politycznych? - spytał Rowland z
wahaniem. A potem, jakby uznał, że powiedział nieco za dużo, wykrzyknął; - Ach, oto i pagoda.
Merab spojrzała przelotnie na pagodę, a potem nieco baczniej na Rowlanda. Ich rozmowa wkraczała na śliski
grunt, a ona nie miała najmniejszej ochoty wywoływać kolejnej kłótni. Kiedy jednak odważyła się spojrzeć mu w
oczy, dojrzała tam iskierki humoru.
Roześmiała się.
- Oczywiście. Musi pan chyba wiedzieć, że to bzdury, duby smalone i zupełnie idiotyczne pomysły, które mogły
przyjść do głowy tylko radykałom.
- A gdyby zdecydowano się wcielić je w życie, kraj zszedłby na psy?
- Naturalnie. Dziadek nie uznawał żadnych półśrodków. Nie zgodził się nawet na wybudowanie szkoły we wsi.
Uważał, że nie należy uczyć prostych ludzi czytania i pisania. Jego zdaniem doprowadziłoby to do buntu.
- A co pani sądzi na ten temat? - spytał Rowland z zaciekawieniem.
- Ja? Ja jestem tylko kobietą, panie Sandiford, jakież znaczenie może mieć moja opinia? - Jej głos przepełniony
był ironią.
- Ale pani ojciec miał wielkie poważanie dla pani poglądów, więc może i ja mógłbym je poznać?
- Dziadek oczywiście miał rację. Gdyby tylko dać prostym ludziom dostęp do szerszej wiedzy, na pewno
chcieliby zmian. Czy należy to uznać za bunt, czy też nie, zależy już od pańskiego punktu widzenia.
- A jakie jest pani zdanie? - naciskał Rowland.
- Uważam, że potrzebujemy zmian - odparła Merab cicho. - Oddanie zbyt wielkiej władzy w ręce oligarchii
prowadzi do stagnacji i korupcji.
Oligarchia, pomyślał Rowland. Nie wyobrażał sobie, by Kitty w ogóle znała to słowo. Wbrew samemu sobie
zaczął darzyć swą kuzynkę coraz większym szacunkiem.
Doszli już do brzegu jeziora i przez chwilę stali tam w milczeniu, wpatrując się w swoje odbicia w wodzie. Ich
postacie zwrócone były ku sobie, Rowland pochylał się lekko, by lepiej słyszeć wypowiadane przez Merab słowa.
Oboje poczuli się nagle zakłopotani i jakby na komendę zawrócili w stronę domu.
Gdy już tam wrócili, ujrzeli nowo przybyłych gości, między innymi Kitty i lorda Claydona. Kitty prezentowała
się cudownie w delikatnej różowej sukni i z kilkoma różyczkami wpiętymi we włosy. Na lewej ręce nosiła piękny
pierścionek z szafirem. Od czasu do czasu wyciągała rękę tak, by każdy mógł podziwiać ten cudowny klejnot.
- Będziemy mieli dom w najlepszej dzielnicy Londynu, prawda Claydon? - powiedziała Kitty.
Lord Claydon uśmiechał się głupawo. Wyglądało na to, że zupełnie stracił głowę dla swej narzeczonej.
- Będę chodziła na wszystkie bale i będę tańczyła przez całą noc, a na każdy bal będę wkładać nową suknię.
Merab zastanawiała się, co też Rowland mógł widzieć w tej kreaturze. Zauważyła, że jej kuzyn wycofał się pod
okno i stamtąd spoglądał na jezioro, znad którego właśnie wrócili.
- Och, pan Sandiford, nie zauważyłam pana - szczebiotała Kitty.
Rowland wyprostował ramiona i podszedł się przywitać.
- Zna pan lorda Claydona? - Kitty doskonale się bawiła spoglądając na przemian na swego obecnego, to znów na
byłego narzeczonego. Rowland miał ponurą minę, a lord Claydon był uprzejmy, lecz najwyrazniej nie rozumiał, co
się wokół niego dzieje. - To jest Rowland Sandiford, kochanie. Stary przyjaciel, a niegdyś i adorator. Bo chyba
mogę tak pana nazywać, prawda, panie Sandiford? Nasze posiadłości graniczą ze sobą i znamy się z panem
39
Sandifordem od wczesnego dzieciństwa.
Lord Claydon ukłonił się uprzejmie. Merab spostrzegła, że Rowland nagle pobladł. Kącik jego ust drgał
niebezpiecznie. Kitty wzięła lorda Claydona pod ramię i pocałowała go w policzek.
- Claydon zabiera mnie do domu w przyszłym tygodniu, żeby omówić z papą jakieś finansowe sprawy. Okropna
rzecz, no, ale w końcu trzeba z czegoś żyć. Czy mam przekazać papie pańskie pozdrowienia?
Rowland nie odpowiedział. Merab, która przyglądała mu się skrycie, dojrzała w jego oczach najpierw wyraz
najwyższego zdumienia, szoku niemalże, potem gniew i coś jeszcze - czyżby to była ulga? W tym momencie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]