- Strona pocz±tkowa
- Atras Anna Zanim rodzina cię wykończy i zanim ty wykończysz rodzinę [PL] [pdf]
- Andrzej Lisowski MÄ‚Å‚j pierwszy pies [PL] [pdf]
- Krystyn Ziemski Barwy strachu
- Deaver Jeffery Spirale strachu
- Koontz Dean Mąż
- Celibacy NOW Clancy Nacht &Thursday Eucl
- Carroll Jonathan Drewniane Morze
- 249. Metcalfe Josie Wć™drowcy
- Skoda Felicja 1.6
- Naomi Kritzer Dead Rivers 03 Freedom's Sisters
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninue.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nagle drzwi zatrzasnęły się za nim i zgasło światło w całym szybie.
W pierwszej chwili pomyślał, że to Harris, ale gdy spróbował otworzyć drzwi, ustą-
piły, nie były zamknięte. I gdy tylko otworzył, znów zapaliło się światło. Nie było włą-
czone przez całą dobę, lecz tylko wtedy, gdy otwierano wyjście awaryjne. Oto dlaczego
Harris zostawił je uchylone.
Bollinger był pod wielkim wrażeniem tego systemu lamp, platform i drabi-
nek. Niewiele budynków w latach dwudziestych konstruowano z takim poważnym
uwzględnieniem zabezpieczeń na wypadek awarii. Co więcej, domy wznoszone już po
wojnie nierzadko nie miały nawet elementarnych systemów przeciwpożarowych. Czasy
się zmieniają. Obecnie zakłada się, że pasażerowie zepsutej windy mogą spokojnie po-
czekać, aż ją naprawią; nieważne, czy będzie to trwać dziesięć godzin, czy dziesięć dni.
A jeśli windy nie da się naprawić, to radz sobie, człowieku, sam albo gnij w kabinie aż
do śmierci!
Im dłużej krążył po tym drapaczu chmur i im lepiej go poznawał, tym bardziej był
nim zafascynowany. Oczywiście nie była to ta sama skala, w jakiej zaprojektowano
i wybudowano w hitlerowskich Niemczech, w latach trzydziestych, gigantyczne stadio-
ny i muzea dla super-rasy, ale za to Hitler nigdy nie miał takich wysokościowców.
Bollinger uznał, że architekt projektujący Bowertona musiał być bogiem z Olimpu.
Zachwyt ten mógłby się wydać dziwny tym wszystkim, którzy w dzień ograniczeni są
do korytarzy i pomieszczeń biurowych. W dzień , pomyślał Bollinger, kiedy roi tu się
od urzędników dobijających interesy, nawet bym nie zauważył wielkości tego budyn-
ku . Dla nowojorczyków nie ma nic nadzwyczajnego w czterdziestodwupiętrowym biu-
rowcu. Ale teraz, w nocy, zupełnie pusty i mroczny, wydawał się przeogromny. Teraz
wreszcie można było w spokoju i skupieniu kontemplować jego wielkość i funkcjonal-
ność. Bollinger poczuł się jak mikrob wędrujący żyłami i kiszkami żywej istoty, wielkie-
go zwierza, którego rozmiarów nie sposób ogarnąć.
Bollinger utożsamił się z umysłami, w których zrodziły się projekty takiej budowli.
Był jednym z nich, sprawcą, selekcjonerem, człowiekiem wyższego gatunku. Boska na-
tura budynku trąciła w nim wrażliwą strunę i wywołała nieobce mu poczucie własnej
boskości. Zaczął promieniować pychą i pewnością siebie, które dodały mu determina-
cji w pościgu za Harrisem i Davis. Musi ich zabić! To zwierzęta. Wszy. Pasożyty. Chcieli
zagrozić mu, wykorzystując jakieś dziwaczne talenty Harrisa. Chcieli odebrać mu na-
leżne miejsce w tworzonej właśnie nowej historii świata, miejsce pierwszej, stopniowo,
lecz pewnie rodzÄ…cej siÄ™ Nadistoty.
Zablokował drzwi, by światło znów nie zgasło. Potem zbliżył się do krawędzi platfor-
my i spojrzał w dół.
108
Byli trzy piętra niżej. Pierwszy schodził Harris, w odstępie tylko kilku szczebli od ko-
biety. %7ładne z nich nie spojrzało do góry. Na pewno dobrze wiedzieli, co oznaczał chwi-
lowy brak światła. Zpieszyli się bardzo, by jak najszybciej dotrzeć do najbliższej platfor-
my i opuścić szyb.
Bollinger przyklęknął, by sprawdzić wytrzymałość balustrady. Wyglądała na mocną.
Oparł się na niej całym ciałem i wychylił.
Widział ich dobrze. I mógł zabić w każdej chwili. Ale nie chciał robić tego teraz. Tej
nocy bardzo ważne było miejsce i sposób zabójstwa. Gdyby ich tutaj zastrzelił, spadli-
by na dno szybu, co popsułoby piękny plan, który wymyślili razem z Billym. Jeszcze nie
było tak zle, żeby musiał zabić ich, jak tylko się da i gdzie się da. Chciał nimi odpowied-
nio zagrać. Nie mógł przy tym zawieść opinii publicznej ani wprowadzić w zakłopo-
tanie policji, nieprzywykłej do tak prostackich wyczynów Rzeznika. Ten gambit, który
wymyślili z Billym, był cholernie przebiegły i nie mógł z niego zrezygnować tak długo,
jak długo była szansa na jego zastosowanie.
Spojrzał na zegarek. 21:45. Za piętnaście minut Billy będzie już czekał na dole, ale
nie dłużej niż do wpół do jedenastej. Bollinger zmartwił się, że raczej nie będzie miał
już czasu na kobietę, ale co do wykonania planu, pewny był, że w czterdzieści pięć mi-
nut da sobie radÄ™.
Poza tym Bollinger nie widział z bliska Harrisa, a strzelanie do kogoś, czyjej twarzy
się nie zna, uważał za tchórzostwo. To było nie fair strzelać komuś w plecy. Ten rodzaj
zabijania, nawet jeśli chodziło o zwierzę, wesz, jaką był Harris, nie pasowało do image
Nadczłowieka. Bollinger chciał się z Harrisem spotkać twarzą w twarz, tak żeby zaist-
niał choć cień ekscytującego ryzyka.
Teraz należało ich tylko wywabić z szybu nie zabijając i zagnać w miejsce, gdzie bę-
dzie można wykonać plan. Wystawił rękę za barierkę i wycelował w stronę kobiety, ale
tak, by jej nie trafić, i nacisnął spust.
Padł strzał. Wysoki komin szybu wzmocnił i zwielokrotnił huk wystrzału tak bardzo,
że Connie pękały bębenki. Ledwo dotarło to do jej świadomości, a już słyszała, że kula
odbiła się rykoszetem od ściany i wali gdzieś niżej.
Sytuacja wydała jej się tak nierzeczywista, że przez chwilę zwątpiła we własne zmy-
sły. Pomyślała, że może jest w szpitalu, a wszystkie te straszne przygody są wytworem
chorej wyobrazni.
Nie przestając schodzić po drabince, przyłapała się na tym, że mówi sama do siebie:
czasami były to urywane zdania, które tworzyły jednak pewne ciągi znaczeniowe, cza-
sami jednak mruczała jakieś dzwięki bez ładu, składu ani znaczenia. %7łołądek podcho-
dził jej do gardła, a strach nieomal paraliżował ruchy. Czuła się tak, jakby dosięgnęła ją
kula, jakby niszcząc, drążyła niezbędne dla życia organy.
Bollinger strzelił jeszcze raz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]