- Strona pocz±tkowa
- Atras Anna Zanim rodzina cię wykończy i zanim ty wykończysz rodzinę [PL] [pdf]
- Anna Brzezińska Wilżyńska dolina 01 Opowieści z Wilżyńskiej Doliny
- Anna Leigh Keaton [Serve & Protect 01] Five Alarm Neighbor (pdf)
- Anna Leigh Keaton Time and Again (pdf)
- Cleary Anna Magnat Prasowy
- Janko Anna Dziewczyna z zapałkami
- Du Maurier Daphne Oberza na pustkowiu
- Bohdan Arct Kamikaze
- Treatise_of_Revolutionary_Psychology
- modular logistics capabilities book
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
deska – stół ten stoi do dzisiejszego dnia w Haugsetvolden.
Johan uwinął się szybko. Kiedy wybiegłam z izby popatrzeć za nim,
był już daleko na polu, w drodze po mech. Poszłam sobie do obory,
pozostawiając Jo samego w chacie, by się wyszalał. Nie trwało jednak
długo, gdy drzwi obory otwarły się z trzaskiem na całą szerokość. W
progu stał Jo. „Teraz przyszła moja kolej”, pomyślałam, lecz on zatrzymał
się tylko kilka sekund, krzycząc wściekłym, zachrypłym głosem zupełnie
jak nieprzytomny: „Od dziś będziesz radzić sobie sama, nie licz więcej na
moją pomoc!”, po czym zniknął.
Wróciwszy do izby, nie zastałam Jo. Nie miałam pojęcia, co mogło
temu starcowi przyjść do głowy i gdzie go poniosło. Może ruszył ze
strzelbą w góry w pogoni za Johanem?
Tuż przed chatą rozpoznałam ślady Jo, wiodły zboczem w dół, do
miejsca, gdzie zwykły stać jego narty zatknięte w śniegu. Nart nie było, a
tylko świeży ich ślad prowadził na północ, w stronę Sømådalen.
Było już ciemno, gdy Johan przywiózł mech z gór, Jo natomiast nie
wracał. Kiedy opowiedziałam Johanowi, co zaszło po jego wyjeździe,
rzekł: „Musisz udać się na poszukiwanie ojca, Anno, ja nie mam odwagi
ci towarzyszyć”.
Nic na to nie odparłam. Teraz, kiedy mieliśmy już mech pod
dachem, czułam się zupełnie spokojna – byliśmy zabezpieczeni na
kilka najbliższych dni. Cieszyłam się na myśl, że jak tylko mech odtaje,
nakarmię wreszcie wygłodniałe i wychudłe krowy.
Liczyłam się z tym, że nadchodząca noc może okazać się niebezpieczna
i męcząca, lecz jak zwykle w trudnych chwilach poczułam przypływ
nowych sił i odwagi. Zawsze tak ze mną bywało, więc i teraz, kiedy
przypinałam narty, gotując się do nocnej wyprawy w stronę Sømådalen,
nie czułam ani strachu, ani obawy. Wstąpiłam po drodze w dwa miejsca,
lecz nikt nie widział tam Jo. Myślałam, że może zabłądził, kierując się na
wschód od Istersjøen albo na zachód, ku górom. W ciemności straciłam
jego ślad.
Wracając do domu obrałam inną drogę, ponieważ zamierzałam
jeszcze wstąpić do zagrody Nordre Sømåen. Zanim jednak weszłam
do chaty, dobiegł mnie łoskot w sieniach – to zlany potem Jo, chwiejąc
się, wtargnął do izby. Nadal wyglądał niebezpiecznie, złość nie opuściła
go jeszcze całkiem. Gdy mnie ujrzał, odwrócił się nagle i wybiegł z
powrotem z chaty.
Z lisią ostrożnością szłam jego tropem tej nocy. Starzec przepychał
się przez zaspy wzdłuż Sømåa i na Isterjøen. Dziękowałam Bogu,
widząc, że obrał kierunek ku Haugsetvolden. Bałam się, żeby mnie nie
spostrzegł, lecz również nie śmiałam trzymać się zbyt daleko od niego,
by nie stracić go z oczu. Była spokojna noc dokoła, ciszę zakłócało tylko
poskrzypywanie nart, uderzenia kijków i postękiwanie zirytowanego,
zasapanego Jo.
Czułam, że był coraz bardziej zmęczony, odpoczywał często wsparty
na kijkach nart i gadał sam do siebie. Po tonie głosu poznałam, że był teraz
spokojniejszy, zastanawiałam się też, co będzie, gdy nie zdoła iść dalej –
jak sobie poradzę z tym wielkim i ciężkim mężczyzną, gdy opuszczą go
siły?
Dotarliśmy do cypla położonego na północ od Haugsetvolden, gdy Jo
upadł. Kompletnie wyczerpany leżał teraz w śniegu, nie zauważył nawet,
że podjechałam do niego i stanęłam obok. „Nie możesz tu leżeć, Jo”,
powiedziałam stanowczo, a zarazem najspokojniej, jak tylko potrafiłam.
„Idź i powiedz Johanowi, żeby przyjechał po mnie saniami”, odrzekł
zduszonym i zrezygnowanym głosem. Znając go dobrze, wyczułam, że
złość nie odeszła go całkiem. „Nie mogę opuścić cię teraz – odparłam –
oznaczałoby to dla ciebie śmierć”.
Objęłam go, z całych sił podźwignęłam z zaspy i trzymając wpół
prowadziłam go tak powoli krok za krokiem w mroku nocy, aż dotarliśmy
do Haugsetvolden. Jo był przemoczony i zlany potem, lecz w dalszym
ciągu uparty i nie pozwalał się rozebrać. W końcu zdołaliśmy ułożyć
wyczerpanego i prawie bezwładnego starca do łóżka.
Jo nie wyzdrowiał już nigdy po tej wyprawie. „Choroba starości”
ogarnęła teraz również i jego ciało, postępując z dnia na dzień. Jo ubzurdał
sobie, że kąpiel w nafcie mogłaby go uzdrowić i mimo że chowałam
przed nim bańkę z naftą, pewnego wieczoru, gdy byłam w oborze, znalazł
ją, wysmarował sobie brzuch i plecy i w ubraniu położył się do łóżka.
Nafta spaliła mu całe płaty skóry i zatruła organizm tak, że wkrótce Jo
Haugsetvolden wyzionął ducha. Można chyba bez przesady powiedzieć,
że umarł, mając za sobą cały szmat życia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]