- Strona pocz±tkowa
- Hill Livingston Grace Bilżej serca 02 Dziewczyna, do której się wraca
- 06.Sanderson_Gil_PrzebudzenieZatoka goracych serc
- Lea Sanders Kolory twojej aury
- Sanderson Gill Pragne tylko Ciebie
- Większy niż nasze serca Kiechle Stefan
- Bagwell Stella Samotne serca
- Antypolonizm J. R. Nowak Polska śąydzi
- 1070. James Melissa Sekrety pana mśÂ‚odego
- Graham Masterton Studnie PiekieśÂ‚
- Bernard Williams Shame and Necessity 1994
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aramix.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pamiętała namiętne chwile, nie zagościł uśmiech ani też zakłopotanie. Posępna
mina Meredith stanowiła przeciwieństwo jego radosnego nastroju.
- To nie powinno się było zdarzyć - powiedziała.
Rozczarowany Kyle długo nie odpowiadał. Meredith wróciła do składania
bielizny, najwidoczniej chcąc przerwać rozmowę.
- Mylisz się - odparł wreszcie.
- Czyżby? - Przerwała pracę, ale nie spojrzała na niego.
- Nie pomniejszaj znaczenia tego, co się stało. Westchnęła i oparła się o
stół.
RS
- Nie mogłabym pomniejszyć, nawet gdybym chciała. To było... coś
wielkiego. Potrząsnęła powoli głową i roześmiała się krótko, niewesoło. - I
pomyś- leć, że przejmowaliśmy się pocałunkiem.
- To było co innego.
- O, tak. - Odwróciła się i spojrzała na niego, krzyżując ręce w pasie. -
Ludzka reakcja na większą skalę.
- To było coś więcej... Początek.
- Czego?
Słowo nas" uwięzło mu w gardle. Jej postawa zupełnie zbiła go z tropu.
Nie był przygotowany na wrogość.
- Nic nie mów. Nie chcę nawet o tym myśleć.
- To nie jest to, o czym myślisz - odparł pośpiesznie, czując, że coś bardzo
cennego wymyka mu siÄ™ z rÄ…k. - Nie zohydzaj wszystkiego.
- Nie muszę tego robić. To już jest wystarczająco ohydne.
Starając się nad sobą zapanować, Kyle położył Meredith dłoń na
ramieniu. Przysunął się bliżej. Jego twarz znalazła się tuż nad jej twarzą.
- Nie wykorzystałem cię. Spójrz na mnie i powiedz, że to wierzysz.
Z jej twarzy wyczytał wszystko to, czego nie chciał usłyszeć. Kyle
uświadomił sobie, że skierowała przeciw niemu całą kumulowaną dotychczas
złość i nieufność do mężczyzn.
- Czego ode mnie oczekujesz? Przeprosin? Spojrzała na niego.
- Nie jest mi przykro i niczego nie żałuję.
Płacz Stacy odwrócił jej uwagę. Przemknęła obok Kyle'a, jakby uciekała,
co pogłębiło jego poczucie winy. Zirytowało go to. Jeszcze niedawno czuł się
taki... oczyszczony. Cieszył się odkryciem, że wciąż potrafi troszczyć się o
drugą osobę, że zachował wrażliwość, umiejętność wczuwania się w sytuację.
Stacy płakała już na dobre, gdy Meredith do niej dotarła. Wyjęła ją z
nosidełka, pogłaskała po pleckach i wyszeptała słowa pociechy, choć w tym
RS
akurat momencie wydawała się sobie ostatnią osobą mogącą komukolwiek
dodać otuchy.
Ogarnął ją pesymizm, czuła, że nie ma już miejsca na nadzieję. Jak mogła
to zrobić? Czyżby historia z Thomasem niczego jej nie nauczyła?
Idiotka! yle się stało, że zakochała się w takiej kreaturze jak Thomas
Castor, ale przynajmniej na początku nie wiedziała, jaki z niego człowiek. Jeśli
chodzi o Kyle'a, o Kyle'a Sawyera Brooksa, nie miała nic na swoją obronę, nic
oprócz głupoty. Zakochała się w nim po uszy, doskonale zdając sobie sprawę ze
wszystkich powodów, dla których nie powinna do tego dopuścić. Był jej
dobroczyńcą, adwokatem i pod pewnymi względami najsurowszym sędzią.
Wyznawali diametralnie różną filozofię życiową, również pod względem
społecznym dzieliła ich przepaść nie do przebycia.
Można by pomyśleć, że wówczas w sypialni on był słabszą istotą, lecz to
ona okazała się bezbronna. Bezbronna, ponieważ wbrew wszelkiej logice
zakochała się i nie potrafiła oprzeć się jego pożądaniu. Potrzebował jej, tak
powiedział. Ponieważ dobrze rozumiała, co to znaczy potrzebować czyjejś
bliskości, uległa mu.
Dopiero pózniej, kiedy on usnął, zdała sobie sprawę z rodzaju jego
pragnienia - było przelotne, fizyczne, podczas gdy ona... ona rozpaczliwie
potrzebowała kogoś, kto by ją szanował, stanowił dla niej oparcie, kogoś, kto by
w nią uwierzył.
Ludzka reakcja. Pragnienia ich obydwojga były równie realne i ludzkie,
jednakże różniły się od siebie tak bardzo, jak bardzo oni sami byli inni. On
wyciągnął ku niej ramiona, ponieważ potrzebował fizycznego spełnienia, ona w
nie padła, gdyż pragnęła związku uczuciowego.
Było cudownie, dopóki on nie usnął, dając jej czas na przemyślenie
głupstwa, jakie popełniła. Dopóki nie zdała sobie sprawy z tego, co zostało
powiedziane, a co nie. Nie mówił, że ją kocha, nie mówił nawet, że jest dla
niego kimÅ› wyjÄ…tkowym.
RS
Dzięki Bogu, że nie otworzyła przed nim serca!
Westchnęła, tuląc policzek do główki Stacy. Nie troszczył się o nic poza
swoją wygodą i przyjemnością. Przecież powiedział, że pocałował ją, ponieważ
jej towarzystwo sprawiało mu przyjemność. Kto twierdził, że nie czułby się
równie dobrze w towarzystwie kogoś innego?
Przyjemność płynąca z czyjegoś towarzystwa a zakochanie się to były
dwie różne rzeczy i tylko głupcy o tym zapominali.
- Czyżbym cię skrzywdził?
Odwróciła się, drgnąwszy na dzwięk jego głosu. W jaki sposób miałaby
odpowiedzieć na to pytanie? Czy ją skrzywdził? Wykorzystał, poniżył.
Dopuściła do tego, że się w nim zakochała, sama dała mu tę władzę, a on złamał
jej serce.
- Widziałem, jak się skrzywiłaś, kiedy... Nie zrobiłem ci krzywdy,
prawda?
Ból fizyczny. Coś namacalnego - z tym mogła się uporać.
- Z początku było to trochę nieprzyjemne. Mam parę szwów. Doktor
uprzedzał mnie, że mogę odczuwać pewien dyskomfort.
- Nie skrzywdziłbym cię naumyślnie. Przysięgam. Meredith zamknęła
oczy, tłumiąc okrzyk gniewu.
Wyczuwając napięcie matki, Stacy zaczęła płakać.
- Jest zmęczona. Spróbuję ją ukołysać do snu.
Kyle patrzył, jak drzwi do pokoju Meredith zamykają się. Poczuł się tak,
jak gdyby zatrzasnęła mu je przed nosem. Do diabła! Co on zrobił takiego
strasznego?
Usiadł przy stole i czekał, aż Meredith wyjdzie z pokoju. Czekał i
rozmyślał. W końcu poddał się i otworzył lodówkę w poszukiwaniu jedzenia.
Dwie grzanki po dwudniowym poście to było- tyle co nic.
Zdziwił się, gdy drzwi do jej pokoju otworzyły się i weszła do kuchni.
RS
- W kartonowym pojemniku jest rosół. Pomyślałam, że będziesz wolał
stopniowo przejść na normalne jedzenie.
- Tak pomyślałaś? Spojrzała na mego, zdziwiona.
- Kupiłaś do tego psie chrupki, czy muszę się zadowolić krakersami?
- Musisz się zadowolić krakersami - odparła Meredith, przelewając
zawartość pojemnika do rondelka. - Ponieważ nie sporządziłeś listy ulubionych
potraw, nie wiedziałam, że gustujesz w pokarmach dla zwierząt.
- Inaczej kupiłabyś trochę, prawda? Gdybym powiedział, że lubię
belgijską czekoladę i wędzone ostrygi w puszce, to kupiłabyś to i trzymała w
spiżarni, czy nie tak?
- Czy to ma być oskarżenie?
- JesteÅ› zbyt gorliwa!
- To zarzut?
- Tak, do diabła, zarzut. Zupełnie cię nie rozumiem. Co miał oznaczać
dzisiejszy ranek? Ekstra usługa?
Meredith skrzywiła się, lecz postanowiła nie wpadać w panikę.
- Właśnie tak - odparła, zmuszając się do równie sarkastycznego tonu. -
Jesteś bardzo domyślny.
- Jestem bardziej bystry, niż sądzisz - rzekł ze śmiertelną powagą. Na
tyle, by z twojej miny wyczytać, że to nie była żadna usługa.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie, a on udał, że kuli się ze strachu.
- Jak na komedianta jesteś zupełnie niezłym adwokatem.
- Jak na wiedzmę nie jesteś wcale taka zła. Myślę, że jednak trochę mnie
lubisz - zaryzykował.
Wlała zupę do talerza i zaniosła na stół.
- Twój lunch.
- Dostanę łyżkę czy muszę pić prosto z miski? Wściekle rzuciła łyżkę na
stół, aż zadzwięczał talerz.
- Uderzyłem w czułą strunę, prawda?
RS
- I co z tego? - warknęła.
- Wiesz, to zmienia postać rzeczy, jeśli mnie lubisz.
- I tak to był błąd.
- A co by było, gdybym przyznał, że też cię lubię?
- To niczego nie zmienia. Nie rozumiesz tego? Ty wciąż jesteś... Kyle'em
Sawyerem Brooksem, a ja bezdomną nędzarką, którą przygarnąłeś.
- Wydaje się, że trudniej ci o tym zapomnieć niż mnie. - Podniósł do ust
łyżkę z parującą zupą i poparzywszy wargi, rzucił niecenzuralne słowo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]