- Strona pocz±tkowa
- Cesarz Ryszard Kapuscinski
- James_Sophie_ _Motyl_z_Karaibow
- Janrae Frank Journey Of Sacred King 02 Sins Of The Mother
- Forsythe_Patricia_ _Ksiezniczka_i_ochroniarz
- Taurus Pistol
- Burrows Annie Niemoralna propozycja
- Hern Candice Igraszki losu
- 042. Morey Trish Mć…śź z Toskanii
- 134. Gina Wilkins Droga do szcz晜›cia
- Hot Latin Men 2 Fight for Love Delaney Diamond
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
paru godzin. Na ich widok od razu zrozumieliśmy, że nie był to M'Bumba, były
stanowczo za małe.
Dalej posuwaliśmy się w milczeniu. W tym kłębowisku roślinności słoń mógł znajdować
się pięć metrów od nas i pozostawać niewidocznym. W dżungli zdarzało się, że niektórzy
myśliwi natykali się na nogę słonia, wychodząc zza krzaka. Tropiciele biegli bezgłośnie i
węszyli w powietrzu, kręcąc głowami na wszystkie strony, bardzo podnieceni.
***
Nagle usłyszeliśmy go. Szelest liści, potężny oddech i oto wyszliśmy wprost na niego w
miejscu, gdzie roślinność była nieco rzadsza. Znajdował się o dwadzieścia metrów dalej i
stał do nas tyłem, ogromny, ciemnoszary.
Natychmiast rozeszliśmy się, tworząc pięciometrowe odstępy, z karabinami gotowymi do
strzału. Dostrzegł nas. Odwrócił się, z wyraznymi oznakami wściekłości. Ujrzeliśmy
częściowo jego głowę, szerokie uszy, wysoko podniesione kły. Widziałem go z trzech
czwartych, kiedy strzeliłem w skroń. 478 Paula wypalił jednocześnie. Upłynęły dwie
sekundy w ciszy zanim zdecydował się Montaignes.
Słoń padł na kolana, aż ziemia jęknęła, zakołysał się i runął na bok, pokonany.
- Dobraaaa! - ryknÄ…Å‚ Paulo.
Rozległ się potężny bulgot i ciało słonia wypróżniło się, rozprzestrzeniając silny gorzki
zapach zalatujÄ…cy zgniliznÄ….
- Uch! Nażarł się mango, świnia! - wrzasnął Paulo. - Dlatego tak śmierdzi.
Była to piękna samica. Ogromna głowa, lekko przekrzywiona, spoczywała na
podwiniętej trąbie. Padając zwaliła kilka drzew i spod jej ciała sterczały dookoła gałęzie.
W ten sposób do kieszeni wpadały nam dwa ładne kły. Miały prawie po dwa metry
długości.
Tropiciele chwycili swoje brzeszczoty od pił do metalu i nie zwlekając zabrali się do
roboty, piłując kość o pięć centymetrów od skóry, podczas gdy Paulo, na swoim
kalkulatorku, obliczał już zyski. Rezultat przywrócił mu dobry humor.
- Prosto w skroń, popatrz! Nie? Dokładnie! To jest strzał, co?! W głowie ofiary widniały
dwie wielkie krwawiÄ…ce dziury. Po moim strzale i Paula.
- Widziałeś, Mały? To jest robota! %7ładnych cierpień, prosto w dziesiątkę!
Kula Montaignes'a, niezle jak na początkującego, trafiła w trąbę, niemal u nasady, gdzie
wyrwała potężny kawał mięsa. Paulo wskazał na tę brzydką ranę cmokając karcąco.
- Ale to, Mały, to... Tak się nie robi... Trzeba zrobić postępy, co?
- Tak, właśnie! - odparł wściekły Montaignes.
- Może potrzebowałbyś innej broni? Może potrzebowałbyś karabinu z okularem? Co?
- Dobra już! Daj spokój, Paulo! Zejdz trochę ze mnie!
***
W tej właśnie chwili pojawiło się słoniątko. Wysokie mniej więcej na metr, z cienką
jasnoszarÄ… trÄ…bÄ… i dwojgiem wielkich, zaniepokojonych oczu, po prostu wielki
jednotonowy dzidziuś, bojazliwy i bezradny. Podeszło niepewnie, jakby nieco bokiem,
niezdarnie.
Trąbą dotknęło ciała słonicy, po czym naparło na nie czołem, całym ciężarem, jakby
chciał ją podnieść.
Boże drogi! Zabiliśmy matkę. Skąd mogliśmy wiedzieć, że ten tutaj jest w pobliżu?
Opuściła mnie cała radość. Montaignes, ze swoją przepaską na czole, mrugał oczami
blady i przerażony.
- No, to się spisaliśmy! - podsumował Paulo.
Próbowaliśmy je nastraszyć, żeby odeszło, klaskaliśmy w dłonie i biegaliśmy przed nim
głośno tupiąc.
- Huuu! Huuu! Dalej! Huuu!
Paulo załadował broń i wystrzelił w powietrze. Huk sprawił, że tropiciele zaczęli się
śmiać, pochyleni nad swoją robotą, a słoniątko odskoczyło na kilka metrów. Ale nie
zdecydowało się odejść. Podeszło znowu, patrząc swoimi wielkimi smutnymi oczami,
które tylko wzmagały nasze wyrzuty sumienia, i znów zaczęło popychać czołem ciało
swojej mamy. Przesuwało też swoją trąbę, porośniętą długimi jedwabistymi włosami, po
skórze słonicy i w końcu zaczęło przeszkadzać tropicielom w pracy. Młodszy z Małych
Ludzików, zdenerwowany ruchem trąby, zaszczebiotał coś gniewnie, po czym nagle
chwycił maczetę leżącą u jego stóp i wbił ją w szyję słoniątka.
Maczeta uwięzła, dość głęboko wbita w ciało, a spod niej wypływała strużka krwi. Mały
Ludzik szczebiotał wściekle i gwałtownie machał rękami, żeby odpędzić małego, który
kręcił się w kółko, już całkowicie przerażony.
Zrobiłem to, co wydawało się logiczne. Załadowałem broń i podszedłem do małego,
długo celowałem, czekając, aż się uspokoi, i wystrzeliłem, kiedy pojawił się na muszce.
Padł na ciało swojej matki.
Mały Ludzik podszedł, by wyciągnąć swoją maczetę, uniósł ją wysoko w górę i z
błyszczącymi oczyma zaczął się śmiać, odsłaniając dziąsła, dzikim i nieprzyjemnym
śmiechem.
Montaignes'owi nagle coś zaskoczyło i wybuchnął.
- Wyście wszyscy powariowali! Zupełnie powariowali!
Zaczęło się. Teraz musiał nastąpić dalszy ciąg. Odreagowanie wielu dni urazy. Ryczał,
czerwony, niepohamowany, nie panujÄ…c nad sobÄ…, z opaskÄ… przekrzywionÄ… na czole i
dłońmi zaciśniętymi do białości na karabinie. Jego krzyki przechodziły w falset i
chwilami tracił głos. Upajał się własnymi słowami, zapamiętując się we własnej
wściekłości. Musiało mu być bardzo zle.
Byliśmy wariatami. Byliśmy świniami. Nie mieliśmy prawa do czegokolwiek na tym
świecie. Nie mieliśmy żadnych usprawiedliwień. Wyruszyliśmy na spotkanie śmierci.
Wszyscy o tym wiedzieli. Wiedzieliśmy o tym i nie powiedzieliśmy mu. Zrobiliśmy to
umyślnie. Byliśmy oddaleni od wszystkiego, zbyt oddaleni. Trzeba powstrzymać te
szaleństwa i poświęcić wszystkie siły na poszukiwanie szansy odnalezienia prawdziwego
świata. I jeszcze mnóstwo innych rzeczy, których by nie powiedział, gdyby nie był
wściekły.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]