- Strona pocz±tkowa
- Roberts Nora Gwiazdy Mitry 03 Tajemnicza gwiazda
- Żšdza złota Primke Robert, Szczerepa Maciej, Szczerepa Wojciech
- Wojownik Trzech Światów 04 Strażnicy Kościuszko Robert
- Tindal Robertson Timothy Fatima, Rosja i Jan Paweł II
- Bauslaugh, Robert A. The Concept of Neutrality in Classical Greece
- Howard Robert E Conan ryzykant
- Ann Roberts Beacon of Love
- Nora Roberts Obiecaj mi jutro
- Heinlein, Robert A For Us The Living
- Roberts Alison Powtórka z miłości
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aramix.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez walki robotów, a pokazy światowej sławy iluzjonistów
zmieniły się w wielkie przedstawienia przeładowane
efektami specjalnymi najnowszych generacji. W tym
mieście najciekawsza nawet wystawa motoryzacyjna
musiała mieć niezwykłą oprawę, żeby ktokolwiek ją
zauważył. I taką dostała, trzeba to było uczciwie przyznać.
Nie miałem wyjścia, wspiąłem się po schodach na
wyższy poziom i przeszedłem na środek ażurowej galerii.
Przeczytałem uważnie ulotkę reklamującą jedną z maszyn.
Napisano w niej wyraznie, że motor ten jest w stu
procentach napędzany wysoko wydajnym silnikiem
elektrycznym, który podczas jazdy potrafi uzupełniać
częściowo ubytek energii z dwóch niezależnych alterna-
torów i niezwykle ciekawego, nieznanego mi wcześniej
urzÄ…dzenia montowanego przy amortyzatorach. Sprytny
system wychwytywał i przekształcał w prąd każde wah-
nięcie na nierównościach drogi. Jeśli właściciel nie miał
zbyt ciężkiej nogi, wielkie żelowe akumulatory wymagały
jedynie krótkiego doładowania co kilkaset mil. Nie miałem
ciężkiej nogi, a pomysł podróżowania na tym wspaniałym
samowystarczalnym jednośladzie wydawał się wręcz
idealnym rozwiązaniem, zwłaszcza samotnemu
milionerowi, który powoził chwilowo wózkiem
podpieprzonym przez poprzedniego właściciela z podrzęd-
nego supermarketu.
Już na pierwszy rzut oka mogłem mieć z tą maszyną
co najmniej dwa problemy. Po pierwsze, elektronika
motoru nie miała prawa przetrwać ataku, a po drugie,
musiałem wymyślić, jak do cholery opuścić go z wysokości
czwartego piętra, nie rozwalając tak kruchej konstrukcji na
kawałki. Sprawdziłem dokładnie mocowania. Wszystkie
stalowe liny, na których wisiały eksponowane motocykle,
znikały za panelem elektrycznego dzwigu. Martwego jak
wszystko w tym mieście, może prócz paru reflektorów w
Luxorze". Kilkuminutowe oględziny uzmysłowiły mi
powagę sytuacji. Uruchomienie tej maszynerii przekraczało
moje zdolności techniczne i manualne. Naszpikowane
elektroniką tablice rozdzielcze nadawały się jedynie na...
złom? Nie wiedziałem, gdzie trafia elektroniczny szmelc,
ale z pewnością te układy otrzymały trineutrinowy certyfikat
do znalezienia się w takim właśnie miejscu poza wszelką
kolejnością.
Spojrzałem na wiszące motory. Bez trudu mógłbym
poprzecinać podtrzymujące je liny i obserwować, jak
spadają na dół. Tylko co by mi to dało? Jaki motor
wytrzyma upadek z takiej wysokości na wypolerowany
marmur? Musiałbym ułożyć na dole chyba wszystkie
materace z tego hotelu, a może i z sąsiednich, żeby
zamortyzować upadek ośmiuset funtów litego metalu.
Obserwując maszyny i przeciwną galerię, zauważyłem
hydranty rozmieszczone w regularnych odstępach. To
nasunęło mi pewną myśl. Znacznie ciekawszą od
zwiedzania wszystkich pokoi w okolicy i wyciÄ…gania
materacy spod zaschniętych truposzy. Jeśli tylko znajdę w
pobliżu remizę strażacką... Sprawdziłem w mapniku. W
promieniu kilku przecznic miałem dwie jednostki straży.
Klasyczną na Flamingo Road i system przeciwpożarowy
lotniska.
Zostawiłem wózek z zakupami w holu zielonego ka-
syna i wyszedłem na ulicę, gorączkowo obmyślając plan
działania. Zacząłem od starej remizy która była łatwiej
dostępna. W bazie wielokrotnie przechodziliśmy szkolenia
przeciwpożarowe, zarówno na powierzchni, jak i pod
ziemią, znałem więc wszystkie procedury alarmowe,
wiedziałem też, jakim sprzętem powinna dysponować
podobna jednostka, i nie przeliczyłem się.
Włamanie do garaży nie trwało długo. Dostałem się do
nich przez pomieszczenia biurowe. Najtrudniejszy był zjazd
po rurze, ale i to jakoś mi poszło. Rozmasowując obite
żebra, sprawdziłem wszystkie wozy stojące w równiutkim
rzędzie. Zgodnie z moimi przypuszczeniami w każdym
znajdowała się batuta i nadmuchiwany materac do
ewakuacji ludzi uwięzionych na wyższych piętrach
płonących budynków. Z informacji zawartych na metkach
wynikało, że miały one wytrzymałość trzykrotnie większą,
niż była mi potrzebna. Jedynym problemem pozostawało
dostarczenie ważących po trzysta funtów materacy na
miejsce akcji, bo butle z gazem potrzebnym do ich
napełnienia znalazłem bez trudu.
Trzysta funtów, bagatela! Nie byłem w stanie podnieść
tego cholerstwa. Zrzuciłem jeden z nich na posadzkę, ale
przeciągnięcie go pod drzwi hangaru wyczerpało mnie do
tego stopnia, że z trudem łapałem powietrze. A co będzie
na zewnątrz, w tym słońcu? Kilkanaście stóp i zgon, a
przede mną jeszcze prawie mila drogi. Usiadłem na
bujanym krześle pozostawionym przy rolowanych drzwiach
w kącie garażu i zacząłem się zastanawiać. Na każdy wóz
przypadało tylko kilku ludzi obsługi, ale przecież nie
dzwigali wszystkiego na plecach. Musieli mieć jakieś
wózki, zwykłe, mechaniczne, żadne tam cuda techniki. I
musieli trzymać je gdzieś tutaj, pod ręką, aby po akcji
złożyć to świństwo w ciasną paczuszkę i wcisnąć znów do
schowka czerwonej drabiniastej rakiety. Niestety nie udało
mi się nic znalezć pomimo sprawdzenia każdego
zakamarka. Może faktycznie strażacy byli totalnymi
masochistami i biegali z tym sprzętem na własnych
plecach?
Ich problem.
Postanowiłem rozwiązać go po swojemu.
Najpierw zorganizowałem sobie narzędzia. Potem
sprawdziłem całą trasę pomiędzy remizą a holem kasyna.
Ustaliłem najkrótszą i najprostszą drogę. Za pomocą do-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]