- Strona pocz±tkowa
- Juliusz Verne Cykl Robur (1) Robur Zdobywca (KrĂłl przestworzy)
- Makuszynski Kornel Awantury arabskie
- Andrzejewski Jerzy PopióśÂ‚ i diament
- śąukowski LesśÂ‚aw Najwieksze klamstwa i mistyfikacje w dziejach KosciośÂ‚a
- Jane Lindskold Firekeeper Saga 1 Through Wolf's Eyes
- McKinney Meagan Lodowa panna
- Strugaccy A. i B Miliard lat przed koncem swiata
- H. Beam Piper Fuzzy Papers
- Jeffrey Lord Blade 27 Master of the Hashomi
- Anne Brooks & Angelina Sparrow Glad Hands
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widzi odrazu i wszystko naokół radby ukraść; zasię za nim szła, słaniając się po szybkim
wielbłądzim biegu, niewiasta, z twarzą zakrytą czarczafem; zgrabnej była postaci i wiotka, co
łacno poznasz, jeśli mądre m okiem przejrzeć zdołasz z grubego sukna uczynione szaty,
chociaż powiada inny mędrzec, że łacniej dowiesz się, co jest we wnętrzu ziemi, nizli odkryjesz
wady konia i niewiasty. Tego nie wie i Prorok.
Kobieta stała w milczeniu, oni zasię witali się pięknie, używając słów smakowitych i
nadobnych jak przystoi mężom, o których jeden Allah tylko wie, że jeden i drugi jest to złodziej
wielki i wcale nie mały.
Mówił oto Abdul Azis:
Od trzydziestu dni myślę o tem, abyś był szczęśliwy i aby żołądek twój nie chorzał
nigdy, Mohammedzie, bracie mój, światłości moich dni. Obyś nigdy nie widział szakala
smutku i węża zgryzoty, a szabla twoja oby wielkie spełniała czyny. Jedno mnie tylko dziwi, że
nie jesteś Kalifem, ty nim bowiem być powinien!
To rzekłszy, spojrzał na przyjaciela swego tak jak się patrzy na zgniłe jajo, albo na
glistÄ™, alb też na padlinÄ™. Ów zasiÄ™, Mohammedem nazwan, napluÅ‚ na tamtego w gÅ‚Ä™bi
przepaścistej myśli, kopnął go tajemnie w sam środek brzucha, a, pomyślawszy, że szakalby
nie tknął nawet tego zbója, ta strasznie go czuć złodziejem, szedł powoli i z powagą, po rajskiej
łące swojej duszy .i zrywał kwiaty słów z których każde miało woń kadzidła. Oto mu rzekł:
Gdyby Aladyn wszedł do twojego serca zdumiałby się, ujrzawszy w niem takie
skarby jakich nie ma stu sułtanów na ziemi. Wiem, że cię zato Allah miłuje, rzekł bowiem dziś
w nocy dc Proroka: Powiedz mi, czy to słońce upadło na zit mię, czy też to Abdul Azis po niej
chodzi? Niech ci zato da dwa razy więcej lat życia, nizli ja ci życzę, przyjacielu mój, którego
miłuję. Powiedziałem.
Potem, usiadłszy naprzeciwko siebie, patrzyli sobie długo w oczy, a każdy z nich
wiedział, co wiedział.
Kiedy zaś minęła długa chwila, o kulach chodząc, rzekł Mohammed, jakby nie wiedząc,
jak siÄ™ rzecz ma:
Czy na drugim wielbłądzie przybył z tobą anioł Gabrjel?
Jest to córka moja odrzekł skromnie Abdul Azis która ciebie miłuje, o czem
wiem pewnie. Ty mi zaś powiedz, kto jest ten człowiek, który nie patrzy na nas, tylko na
twojego konia. Czy nie mniemasz, że ci go urzeknie, twój koń zaś i bez tego nie jest tak zdrów
jakby się tobie mogło wydawać.
Mohammed poczerwieniał i odrzekł powoli:
Jest to człowiek, który wyciąga wiadra z wodą, a jest tak roztropny, że woli patrzeć
na mojego konia, niż na twoją córkę.
Jeśli jest tak roztropny, tedy mu łacno wypłynąć może oko, jeśli się do niego
przybliżę.
Abdulu Azisie, ten człowiek jest tak mądry, że woli mieć tylko jedno oko, aby nie
widzieć dwoma, iż córce twojej brakuje siedmiu zębów na samym przedzie.
W tamtym zapiekła się odrazu wątroba i nieco się w nim rozlało żółci, nie dał tego
jednak poznać po sobie, lecz nawet się uśmiechnął, owym uśmiechem, którym człowiek
uśmiecha się, na pół już oszalały i rzekł:
Wiem, że lubisz żartować, bracie mój och, jakżem się uśmiał! Byłbym wśród
śmiechu zapomniał ci powiedzieć, że minister Al Mahara daje mi za nią trzydzieści wielbłądów
i sześć razy po sto baranów.
A czyś ty nie poszedł do Kalifa? Poco?
Aby mu powiedzieć, że jego minister zwarjował& A jeśli nie, dlaczegoś nie wziął
tego, co oj dawał?
Chcę bowiem mieć twego konia, który ogon ma bardzo piękny. Wszystko inne jest u
niego zwyczajne i bez ceny; chcę jednak postąpić z tobą, jak brat i dlatego pytam się ciebie
wyraznie, czy mi dasz konia za córkę, aby ci służyła przez tysiąc lat?
Mohammed nie odrzekł ani słowa, lecz, powstawszy z godnością, zbliżył się do
niewiasty, a otworzywszy jej rękami usta, począł pilnie liczyć jej zęby, poczem, ująwszy w
palce kosmyk włosów, próbował ich miękkości, jak się próbuje jedwabi w bazarze
bagdadzkim. Coraz mu się bardziej wydłużała obleśna twarz, zaczem dotknął rękoma jej piersi,
obejrzał ręce, poczem, poza nią stanąwszy, mierzył starannie położenie łopatek, zaś nakoniec,
nieskromnie czyniąc, badał wszelką na jej postaci wypukłość. Kiedy to uczynił, usiadł znów
spokojnie i rzekł jedno tylko słowo:
Nie dam!
Abdul Azis pchnął go w tej chwili oczyma, jak kindżałem, i uśmiechnął się.
Czego tedy chcesz za konia?
Najpierw twojej córki.
Już ci ją dałem.
Oba wielbłądy będą moje. Hę?
Dasz mi jeszcze tę szablę i dwa kindżały z damasceńskiej stali.
Jak rzekłeś?
Dasz mi dwa siodła, zaś co roku, aż do lat dziesięciu, dziesięć baranów, abym miał ją
czem wyżywić, gdyż jest chuda.
Abdul Azis wywrócił białka oczu i zdawało się, że oszalał; dyszał tak ciężko, iż
zdawało się, jakoby z pustyni nadciągała burza, poczerń, oddechu nieco schwytawszy,
poczerwieniał i rzekł, jakby przez łzy:
Córka moja ma twarz słońca.
Mój koń odrzekł Mohammed nie zakrywa twarzy.
Miłuje ciebie, jak zrenice oka.
Zapytaj mojego konia, czy tego samego nie zdoła?
Mohammedzie! widziałeś kiedy u kobiety nogi tak małe i tak piękne?
Ma ich tylko dwie, mój zaś koń ma ich cztery.
Bismillah! jęknął Abdul Azis ona ma głos podobny do głosu słowika.
Tedy chcesz mnie oszukać; mój koń nie mówi wcale, l to ci jeszcze powiem: nie będzie
mi życzył śmierci, ani mnie nie zdradzi ani mnie nie przeklnie. Koń mój jest roztropny i nie
trzeba mu adamaszku na szaty, ani sandałów, bakalji. Ani nie płacze, ani się śmieje. Czy
widzisz, jak bardzo chciałeś mnie oszukać, wielki złodzieju, synu Ali Baby? Dasz wielbłądy,
szablę, i siodła i barany?
Nie dam! ryknął Abdul Azis i, porwawszy się, chwycił swojego przyjaciela za
rzadką brodę, ów zaś to samo uczynił, jeno łapczywiej, tak, iż się tarzać poczęli po ziemi,
wyrywając sobie włosy, dość sprawiedliwie i niemal w równej mierze. Krzyknęła niewiasta i
przypadła do wielbłądów, oni zaś, niepomni na nic, trykali łbami o brzuchy, wyłamywali sobie
ręce ze stawów i kąsali się spróchniałemi zębami.
Kiedy ich wreszcie moce odeszły, odpadli jeden od drugiego, mocno dysząc i
wyrzucając z ust słowa cuchnące i zgniłe. Aż im smagłe nagle pobladły oblicza i rozszerzyły się
zrenice.
Co to jest? jęknął Mohammed. Abdul Azis patrzył długo, wreszcie, pojąwszy,
krzyczał strasznie:
Ów czÅ‚owiek, wiadra ciÄ…gnÄ…cy, porwaÅ‚ konia, wielbÅ‚Ä…dy i córkÄ™ moja i ucieka!&
Allah Rossoulah!
Mohammed porwał się z ziemi i, chwyciwszy się obiema rękami za głowę, trząsł nią,
jak kamieniem, przyjaciel zaś jego patrzył długo za zbiegiem, wreszcie rzekł słodko:
Rzekłeś, Mohammedzie, to jest człowiek roztropny& Lecz co to jest?
Spojrzał i Mohammed. Oto ów człek zatrzymał się w oddali, pogoni się nie bojąc,
poczem podniósł powoli zasłonę z twarzy córki Abdul Azisa;i można było widzieć z oddalenia,
że nagle, jakby piorun w niego trzasnął: chwyciwszy ją za ramiona, zsadził z wielbłąda i sam
pognał jak wicher, ona zaś z wielkim płaczem wracała na łono swojego ojca, któremu oczy
wylazły nawierzch z rozpaczy.
Spojrzał na niego Mohammed i powiada:
Rzekłeś, iż to jest człowiek roztropny? Ja ci mówię, iż to jest mędrzec, złodzieju ty,
synu i wnuku złodzieja&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]