- Strona pocz±tkowa
- Jerzy Stefan Stawiński Pułkownik Kwiatkowski albo dziura w suficie
- Większy niż nasze serca Kiechle Stefan
- Chiwn Stefan Złoty pelikan
- 380. Harlequin Romance Hart Jessica śąona na jeden wieczór
- Deaver Jeffery John Pallam 01 Plytkie Groby
- Gordon B. Arnold Conspiracy Theory in Film, Television, and Politics (2008)(1)
- Biggle Lloyd Pomnik
- House Of Evil
- Doris Mortman Wichry namić™tnośÂ›ci
- Lea Sanders Kolory twojej aury
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak nieznacznie wytworzy³o siê nieuchwytne jakieS Srodowisko, jakaS tajemnicza oaza, do
której nikt nie mia³ przystêpu oprócz WrzeSmiana - króla niewidzialnego ostrowu. Owo mi-
lieu nasi¹k³e jaxni¹ marzyciela, przepojone nim po brzegi, przedstawia³o siê nie wtajemni-
czonym jako zwyk³e miejsce w przestrzeni; ludzie mogli dostrzegaæ tylko jego stronê ze-
wnêtrzn¹, jego istnienie fizyczne - drgaj¹cego wewn¹trz rozczynu mySli, subtelnego zwi¹z-
ku, jaki ³¹czy³ je z osob¹ WrzeSmiana, przeczuæ nie zdo³ali...
Dziwnym trafem przestrzeni¹ objêt¹ przez mySl fantasty, owym miejscem, które przetworzy³
w dziedzinê swych rojeñ, nie by³o jego mieszkanie; oaza fikcji wznosi³a siê naprzeciw jego
okien, po drugiej stronie ulicy, we formie jednopiêtrowej willi.
Ponura wytwornoSæ domu przyku³a go do siebie od razu po zajêciu nowego mieszkania.
U koñca czarnego szpaleru cyprysów, obejmuj¹cych podwójnym rzêdem kamienny chodnik,
widnia³ kilkustopniowy taras, z którego wiod³y do wnêtrza ciê¿kie stylowe podwoje. Poprzez
¿elazne sztachety, okalaj¹ce zewsz¹d pa³acyk, biela³y po obu stronach cyprysowej alei skrzy-
d³a domu. Poci¹gniête bladozielon¹ farb¹ wygl¹da³y z g³êbi schorza³e, smutne lica Scian.
Zdradziecko utajona spodem w ogrodzie wilgoæ wype³z³a tu i ówdzie ciemnym wysi¹kiem.
44
NiegdyS starannie pielêgnowane rabaty kwiatów, chimerycznie zawiniête klomby z czasem
zatraci³y wyrazistoSæ linii. Tylko fontanny dwie wieczyste ³zawi³y cicho, roni¹c wodê z mar-
murowych mis na pêcze ró¿ bogatych, czerwonych. Tylko muskularny tryton po lewej stronie
wci¹¿ wyci¹ga³ tym samym gestem rêkê na powitanie ku gibkiej dziwo¿onie, co wychylona
z marmurowej cysterny po tamtej stronie, wabi³a go od lat przynêt¹ boskiego cia³a; na pró¿-
no - bo rozdzieli³y ich ¿a³obne cyprysy...
Ca³oSæ sprawia³a wra¿enie ponurej samotni, opuszczonej od d³u¿szego czasu przez ludzi, izo-
lowanej od s¹siednich budynków. Willa zamyka³a ulicê; poza ni¹ nie by³o ju¿ ani jednego
domu; k³ad³y siê tylko szerokimi pasmami ³êgi, p³o¿y³y pola, ugory, z dala czernia³y zim¹,
rdzewia³y jesieni¹ bukowe lasy...
W seledynowej willi nie mieszka³ nikt od szeregu lat. W³aSciciel, jakiS majêtny arystokrata,
wyjecha³ od dawna za granicê, pozostawiaj¹c dom bez opieki.
Wiêc sta³ zaniedbany w poSrodku wybuja³ego ogrodu, trawiony niszczycielsk¹ prac¹ deszczu,
kruszony zjadliwoSci¹ wiatrów i zimowych zamieci.
Posêpny urok, jaki wia³ od tego zacisza, dziwnie poci¹ga³ duszê WrzeSmiana. Willa by³a dlañ
plastycznym symbolem nastroju, którym tchnê³a jego twórczoSæ - wpatrzony w ni¹, czu³ siê
jakby u siebie.
Tote¿ ca³e godziny spêdza³ przy oknie i oparty o ramê, zapuszcza³ zamySlone spojrzenie
w stronê smutnego domu. Zw³aszcza w noce miesiêczne lubia³ obserwowaæ bajeczne efekty
wywo³ywane we fantastycznej ustroni przez Swiat³o ksiê¿yca. Ju¿ to noc zda³a siê byæ w³a-
Sciwym jej ¿ywio³em. Za dnia willa jakby drêtwia³a w martwym uSpieniu; ca³y czar ukryty
w jej tajemniczym wnêtrzu wystêpowa³ w pe³ni dopiero po zachodzie s³oñca. Wtedy dom
o¿ywia³ siê; jakieS nieuchwytne drgnienie przebiega³o dreszczem senn¹ pustelniê, wstrz¹sa³o
stê¿a³e w ¿a³obie cyprysy, marszczy³o falist¹ lini¹ zwietrza³e przyczó³ki i fryzy...
WrzeSmian patrzy³ i ¿y³ ¿yciem domu. Budzi³y siê mySli wyraxne, harmonijnie zestrojone
ze sceneri¹ naprzeciw, rodzi³y patetyczne tragedie, silne jak Smieræ, groxne jak przezna-
czenie - to znów m¿a³y jakieS pomys³y niejasne, przyæmione jakby patyn¹ ksiê¿ycowego
posrebrza.
Ka¿dy zak¹tek sta³ siê zmys³owym odpowiednikiem fikcji, bry³owat¹ realizacj¹ mySli, które
czepia³y siê gzemsów, wêdrowa³y po samotnych, pustych salach, ³ka³y na stopniach terasy.
Rozchybotane szale Snieñ, mg³awice rojeñ tu³a³y siê d¿d¿yst¹ rozchwiej¹, b³¹ka³y wzd³u¿
Scian, niepewne ostoi. Lecz i te znalaz³y przystañ. Podra¿niona kaprySnoSci¹ ich ruchów wy-
obraxnia odtr¹ca³a je precz z pogard¹, ¿e wylêk³e Scieka³y mêtn¹ strug¹ w du¿¹ omsza³¹ kadx
u wêg³a domu i s¹czy³y siê w jej czarny kad³ub senne, nudne, jak woda deszczowa w póxn¹
jesienn¹ szarugê. Nik³e, rdzawe mySli niedokwasy...
WrzeSmian upaja³ siê ponur¹ igraszk¹ fantazji, nadaj¹c jej tworom bieg dowolny; wedle
upodobania zmienia³ ich kierunek, spêdza³ z widowni, za chwilê znów wyczarowywa³ nowe
ich zastêpy...
Nie przeszkadza³ nikt. Odludn¹ ulic¹ w odleg³ej dzielnicy miasta nie przechodzi³ ¿aden nie-
wczesny natrêt, nie przerywa³ nastroju ha³aSliwy wóz.
Tak prze¿y³ ostatnich lat kilka nie zam¹conych niczym zewn¹trz, pe³nych grozy i dziwów od
wnêtrza.
A¿ nagle pewnego dnia zasz³y w domu naprzeciw jakieS zmiany i wydro¿y³y gwa³townie z za-
pamiêtania, które ju¿ zaczê³o przybieraæ ustalone nawykiem i wpraw¹ formy.
45
By³o w pogodny, lipcowy wieczór. Siedz¹c jak zwykle przy otwartym oknie ze wspart¹ na
rêce g³ow¹, wodzi³ WrzeSmian zamySlonym spojrzeniem po willi i ogrodzie. Wtem spojrzaw-
szy w jedno z okien na skrzydle, zadr¿a³. Przez szybê patrzy³a nañ uparcie blada twarz mê¿-
czyzny. Wzrok nieznajomego utkwiony weñ nieporuszenie by³ groxny. Ogarn¹³ go nieokre-
Slony lêk. Przetar³ oczy, przeszed³ siê parê razy po pokoju i znów spojrza³ w okno: surowa
twarz nie znik³a, wci¹¿ wpatrzona w jego stronê.
- Czy¿by ju¿ wróci³ w³aSciciel willi? - rzuci³ pó³g³osem s³abe przypuszczenie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]