- Strona pocz±tkowa
- M296. Matthews Jessica Dzień radości
- Randall Frakes Terminator 2. Dzień sądu
- 380. Harlequin Romance Hart Jessica Ĺťona na jeden wieczĂłr
- Kwasniewski Aleksander Dom wszystkich Polska
- Cat Adams [Blood Singer 02] Siren Song (pdf)
- Flawiusz O sztuce wojskowej
- Rose Emilie Rodzina Hightowers 02 Przewrotna zemsta
- The Barker Triplets 3 Conceal Juliana Stone
- Longin Jan OkośÂ„ PśÂ‚onć…ca Preria
- 572duo. Kendrick Sharon MiśÂ‚ośÂ›ć‡ po wśÂ‚osku1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aramix.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dni. Zawczasu wyobraził sobie, jak tam opadnie z sił, jak się wygłodzi, jak
trudno będzie mu potem wrócić do tego stanu, w którym jest teraz,
wytrzymałby nie najedzony, ale i nie głodny.
I nagle żarliwie, strzeliście pomodlił się: Panie Boże, ocal! Nie pozwól,
żeby do karceru!
Zdążył pomyśleć o tym wszystkim w czasie, kiedy strażnik gniótł pierwszą
rękawicę i właśnie zamierzał złapać drugą. Gdyby Szuchow trzymał
oddzielnie rękawice w obu dłoniach, a nie w jednej, strażnik zgniótłby
obie jednocześnie. Ale właśnie wtedy dowódca, chcąc skończyć jak
najszybciej, krzyknął do konwojentów:
- Podprowadzić warsztaty!
I siwowąsy strażnik zamiast zabrać się do drugiej rękawicy Szuchowa,
machnął ręką - znaczy możesz iść. Zwolnił.
Szuchow dogonił swoich. Stali już, ustawieni piątkami, między dwoma
długimi szlabanami, podobnymi do koniowięzi na bazarach - coś niby
okólnik dla zeków. Biegł lekki, jak na skrzydłach, nie pomodlił się
powtórnie, nie podziękował Bogu, bo nie miał kiedy, a i było już
poniewczasie.
Konwój, który prowadził ich kolumnę, odszedł teraz na bok, ustąpił
miejsca konwojowi warsztatów, czekał jeszcze tylko na swojego
dowódcę. Konwojenci starannie pozbierali dla siebie drwa rzucone
przed rewizją, a te, które strażnicy odebrali już na kipiszu, zwalone były
na jedno miejsce koło wartowni.
Księżyc wznosił się coraz wyżej, w białej, jasnej nocy tężał mróz.
Dowódca konwoju, idąc na wartownię, żeby odebrać pokwitowanie za
czterysta sześćdziesiąt trzy głowy, rozmawiał z Priachą, zastępcą
Wołkowoja, i ten krzyknął:
- Ka_czterysta sześćdziesiąt!
Mołdawianin, który schował się w głębi kolumny, westchnął i wyszedł pod
prawy szlaban. Głowę miał wciąż opuszczoną i wciśniętą w ramiona.
- Stań tam! - Priacha kazał mu obejść koniowięz.
Mołdawianin obszedł. Kazano mu wziąć ręce do tyłu i tam stanąć.
To znaczy, że będą go wrabiać w próbę ucieczki. Pójdzie do bunkra.
Jeszcze przed bramą, po lewej i po prawej, za okólnikiem, stali dwaj
wartownicy. Brama, wysoka na trzech chłopa, otworzyła się powoli, padła
komenda:
- PiÄ…tkami, ustaw siÄ™!
Tu Odejść od bramy nie jest potrzebne, każda brama otwiera się
zawsze do środka, żeby zeki nie mogli jej wyważyć, nawet gdyby naparli
na niÄ… gromadÄ… od wewnÄ…trz.
- Pierwsza! Druga! Trzecia...
Przy tym wieczornym przeliczaniu w bramie Å‚agru po powrocie zek jest
bardziej niż kiedykolwiek w ciągu dnia przemarznięty, przewiany do
kości, zgłodniały i chochla parzącego postnego wieczornego kapuśniaku
jest teraz dla niego tym, czym deszcz po długiej suszy - taką chochlę
przełknie jednym haustem. Ta chochla droższa mu teraz niż wolność,
droższa niż całe jego dotychczasowe i całe przyszłe życie.
Przez bramę łagru zeki przechodzą dziarsko, prężnie, zamaszyście, jak
żołnierze wracający z wojny - precz z drogi!
Pridurok z baraku komendantury patrzy z przerażeniem na tłum
wchodzących zeków.
Od momentu wieczornego przeliczania zek staje siÄ™ znowu wolnym
człowiekiem, po raz pierwszy od wpół do siódmej rano, od gwizdka do
pracy. Minęliśmy wielką bramę zony, minęliśmy małą bramę międzyzony,
przeszliśmy jeszcze kawałek placu między dwoma płotkami z żerdzi i już
możemy iść, dokąd kto sobie chce.
Dokąd chce, ale brygadzistów łowi dyspozytor:
- Brygadziści! Do Ppcz!
To znaczy szykować jarzmo na dzień jutrzejszy.
Szuchow pobiegł - minął bunkier, potem między baraki - do magazynu
paczek. A Cezar godnie, miarowym krokiem poszedł w przeciwną
stronę, tam gdzie kłębił się tłum pod słupem, do którego przybity był
kawałek dykty, a na nim chemicznym ołówkiem wypisani wszyscy, którzy
dostali dziÅ› paczki.
W łagrze rzadko pisze się na papierze, przeważnie na dykcie. Na
drewnie jakoś trwalej, pewniej. I strażnicy, i dyspozytorzy pogłowie zeków
liczą na dykcie. Na drugi dzień się zdrapie i można pisać od nowa.
Oszczędność!
Ci, co zostają w zonie, wysługują się także i tak: patrzą, kto dostał
paczkÄ™, potem czekajÄ… na niego od razu na placu apelowym i podajÄ… mu
numer. Dużo niedużo, ale papierosa zawsze takiemu odpalą.
Szuchow dobiegł do magazynu paczek. Do baraku doczepiono
przybudówkę, a do tej przybudówki jeszcze sionkę, sionka jest bez drzwi,
hula po niej wiatr, zimno, a jednak jakby tam zaciszniej, zawszeć pod
dachem.
W sionce stała kolejka, długa, zakręcona. Szuchow zajął miejsce. Przed
nim piętnastu ludzi, potrwa najmniej godzinę, akurat do wieczornej
syreny. Ci z brygady ciepłowni, którzy poszli czytać listę, będą już za
Szuchowem, także wszyscy z warsztatów mechanicznych będą stać po
paczkÄ™ jeszcze raz, jutro z rana.
StojÄ… w kolejce, z torebkami, woreczkami. Tam, za drzwiami Szuchow w
tym łagrze jeszcze ani razu nie dostawał paczki, ale wie z tego, co mówią
- otwierają siekierą skrzynkę, w której przyszła paczka, strażnik
własnoręcznie wszystko wyjmuje, przegląda. Rozetnie, przełamie,
przesypie, obmaca. Jeśli trafi się jakiś płyn, w szkle albo w blaszance, to
odkorkują i przeleją ci choć w otwarte dłonie, choć w ręcznik. Słoika ani
bańki ci do ręki nie dadzą, boją się dlaczegoś. Jeżeli jest ciasto,
słodycze jakieś bardziej wymyślne albo kiełbasa czy rybka - to strażnik
nadgryzie. A spróbujesz podskoczyć, od razu się przyczepi, że tego nie
wolno, a tamto zabronione, i w ogóle ci nie wyda. Kto dostaje paczkę,
musi dawać, dawać, dawać wszystkim poczynając od strażnika. Jak
skończą rewidować paczkę, to nie dają jej w skrzynce, ładuj wszystko do
torby albo w połę waciaka, jak tam sobie chcesz i - zjeżdżaj - następny.
Niejednego to tak poganiają, że zapomni czegoś na ladzie, wracać nie
warto. Niczego już nie znajdziesz.
Kiedyś, jeszcze w Ust_Iżmie Szuchow kilka razy dostał paczkę, ale
potem napisał do żony, że na próżno się męczy, żeby nie posyłała,
dzieciakom od ust nie odejmowała.
Chociaż na wolności łatwiej mógł Szuchow wykarmić całą rodzinę niż
tutaj siebie jednego, ale wiedział, ile te paczki kosztują, wiedział też, że
nie może rodzina posyłać mu przez dziesięć lat. To już lepiej całkiem bez
paczek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]