- Strona pocz±tkowa
- Bulyczow Kir Swiatynia czarownic
- 010 Czarownik
- TT Jenny Lykins Distant Dreams
- Waller Rober James Co sić™ wydarzyśÂ‚o w Madison County
- Roberts Nora_Pasja śźycia
- Sandemo Margit Saga O Czarnoksi晜źniku 10 Echo
- Joyee Flynn Sons of Thanatus 1 My Maven, My Everything
- Włóczędzy
- 180. Graham Lynne Grecki biznesmen
- The Universe busuu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fotoexpress.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zwietnie. Kiedy poczuje pani, że koniecznie chce coś po-
wiedzieć, proszę sobie przypomnieć doktora Warwicka i jego
prośbę, zgoda?
- Dobrze. Będę o tym pamiętać.
Pani Kennedy opadła na poduszki. Emma pożegnała ją i wy-
szła z sali.
- Dzięki, Emmo - odezwała się Sally. Twoje kazanie po-
skutkuje lepiej niż jakikolwiek środek uspokajający. Nie chciałam
jej przenosić, bo pewnie zaszkodziłoby to bardziej niż całe jej ga-
danie! Baw się dobrze na przyjęciu.
Emma podziękowała i zeszła na dół. Na dworze wiał wiatr, a
zza przesuwających się po niebie chmur raz po raz ukazywał się
księżyc. Za którymś razem wydało jej się, że widzi w domu Si-
mona światło. Zamarła. Złodzieje? Ktoś, kto pilnuje mieszkania?
A może Simon wcale nie wyjechał?
Przez moment stała nieruchomo, nie bacząc na zimne po-
dmuchy wiatru i zachmurzone niebo. Lada chwila mógł spaść
deszcz. Jeśli Simon tam jest... Przecież nic się nie stanie, jeśli po-
dejdzie odrobinę bliżej, żeby zobaczyć, czy jego samochód stoi
przed wejściem. W końcu ma jeszcze dużo czasu. Chce się tylko
przekonać, że podczas jego nieobecności nie dzieje się w domu
nic złego. Co więcej, to nawet jest jej obowiązek.
Miedzy drzewami było trochę zaciszniej. Tak, wyraznie wi-
działa w oknach na parterze światło. Jeśli Simon nie wyjechał,
może powinna zaprosić go na przyjęcie? Ale co zrobi, jeśli otwo-
rzy jej Liz Warwick?
68
S
R
Zdecydowała, że nie będzie pukać do drzwi. Podejdzie tylko
trochę bliżej, może dojrzy przez szybę twarz Simona i zobaczy,
czy ciągle gości na niej ten dobrze jej znany wyraz smutku i rezy-
gnacji.
Gałęzie drzew złowrogo szumiały nad jej głową. Pomyślała,
że jednak nie powinna tu być o tej porze. Mimo to zatrzymała się
i przez chwilę patrzyła w rozjaśnione okno. Jaki pokój rozciągał
się za nim? Czy Liz ubrała choinkę? Czy może razem zawieszali
ozdoby?
Nagle usłyszała za sobą trzask przydepniętej gałązki i czyjś
stłumiony głos.
-Jest tu kto!? - krzyknęła, spodziewając się, że może ktoś po-
trzebuje pomocy.
Pomiędzy kolejnymi podmuchami wiatru wyraznie słyszała
czyjś płacz. Ruszyła w stronę, z której dochodził, i nagle potknęła
się o coś miękkiego i poczuła w nodze ostry ból. W ciemności do-
strzegła, że upadła na leżącego na ziemi mężczyznę, który z tru-
dem wciągał powietrze do płuc. Starając się nie zwracać uwagi na
ból, uklękła i poszukała tętna mężczyzny. Było ledwo wyczuwal-
ne. Wiedziała, że w tych warunkach nie może mu pomóc. Noga
bolała coraz bardziej i nie było nawet mowy, żeby na niej stanąć.
Spojrzała na mężczyznę. W słabym świetle księżyca dostrze-
gła, że miał na sobie płaszcz zarzucony prosto na pidżamę. Jakiś
pacjent, który samowolnie opuścił szpital? Czyżby uciekinier z
Park Hall? Może być niebezpieczny. Ale jedno spojrzenie prze-
konało ją, że z jego strony nic jej nie grozi. Sam potrzebował po-
mocy. Z ogromnym trudem przewróciła mężczyznę na bok, żeby
mógł swobodniej oddychać. A potem spojrzała na światło w
oknie Simona. Tam znajdzie pomoc.
Wydawało jej się, że upłynęły całe wieki, zanim zdołała ja-
koś dotrzeć do ogrodzenia. Próbowała krzyczeć, ale wiał zbyt sil-
69
S
R
ny wiatr, żeby ktokolwiek mógł ją usłyszeć. Była bezsilna. Musiała
dostać się do furtki i zadzwonić do drzwi. Zaczęła przesuwać się
wzdłuż płotu, kiedy nagle poczuła, że stanęła zdrową nogą na kępie
wilgotnej trawy. Stopa ześlizgnęła się i Emma upadła, uderzając
głową o pień ogromnego dębu. Wiedziała, że traci przytomność,
ale choć ze wszystkich sił starała się do tego nie dopuścić, po
chwili ogarnęła ją ciemność...
Kiedy się ocknęła, czyjeś delikatne palce trzymały ją za prze-
gub, sprawdzając puls. Ktoś odgarnął z jej czoła kosmyk włosów i
wziął ją w ramiona. Usłyszała spokojny, cichy głos tej osoby.
- Nic jej nie będzie, to tylko chwilowy szok. Ja się nią zajmę, a
wy zabierzcie go do szpitala.
Wiedziała, że to Simon. Jęknęła i otworzyła usta, żeby coś
powiedzieć, ale nie dał jej dojść do głosu.
- Już dobrze, kochanie. Jesteś bezpieczna. Znalezliśmy Garetha
i jemu też nic się nie stało.
Gareth Price? Poruszyła się niespokojnie w ramionach Simona.
- Cii. Nic się nie martw, już się nim zajęto. Teraz kolej na cie-
bie.
Jak przez mgłę dostrzegła, że znajdowali się w dużym, nieco
po staroświecku urządzonym pokoju. Na podłodze leżał dywan z
owczej skóry, w kominku paliły się polana, a na ścianie tykał du-
ży, drewniany zegar. Simon ułożył ją wygodnie na sofie i na
chwilę wyszedł, po czym wrócił ze szklanką w ręku. Objął Emmę
ramieniem i pomógł usiąść.
- Napij siÄ™, to ci dobrze zrobi.
- Skąd on się tu wziął? - spytała słabo. - Wcale z nim nie
rozmawiałam. Posłuchałam twojej rady. Ja...
70
S
R
- Uspokój się, skarbie. To nie była twoja wina. Wszyscy
wiemy, jaki jest przebiegły. Musiał cię śledzić.
- Miał atak serca?
- Tak. Wróci do Park Hall, bo stamtąd nie będzie mógł uciec.
Mieliśmy szczęście, że akurat wstawiałem do garażu samochód.
Usłyszałem twój krzyk. Dzięki Bogu, nie stało ci się nic poważ-
nego. Zaraz opatrzÄ™ ci nogÄ™.
Emma pociągnęła łyk ożywczej brandy i usiadła wyżej.
- To moja wina, Simon.
- Ależ skąd. To nie było jego pierwsze samowolne wyjście ze
szpitala.
- Ale powinnam była sprawdzić przed wyjściem czy wszyst-
ko u niego w porządku. I nie powinnam tu przychodzić. Przepra-
szam, Simon, że to zrobiłam. Chciałam zobaczyć, gdzie miesz-
kasz.
Usiadł obok niej i niespodziewanie się uśmiechnął.
- NaprawdÄ™? I jak ci siÄ™ tu podoba?
Rozmawiając z nią, wprawnie oczyścił ranę na jej nodze, a potem
zabandażował.
- Jak będzie bolało, zrobimy zdjęcie rentgenowskie. Jestem
pewien, że nic nie jest złamane.
- Mógłbyś mnie zabrać do domu? Chciałabym pójść spać i
nie myśleć o tym, jak się wygłupiłam.
- Nie w tym stanie. Połóż się, a ja zrobię kawę. Jadłaś coś?
- Nie. Miałam iść na wigilijne przyjęcie.
- To może zjadłabyś coś ze mną?
- Simon, a co z Liz? Jak możesz prosić mnie, żebym została!
To nie w porzÄ…dku.
- Liz tu nie ma - powiedział sucho.
- Nie spędza z tobą urlopu? Pracuje?
- Powiedzmy.
- Opowiesz mi o niej?
71
S
R
Stał obok sofy i Emma czuła zapach jego wełnianego swetra i
wody kolońskiej. Pochylił się i z czułością poprawił kosmyk jej
włosów.
- Jeszcze nie teraz.
- Wiec zabierz mnie do domu.
- Mogłabyś zostać u mnie - powiedział głosem, w którym
wyczuła napięcie. - Odwiózłbym cię rano. Nie powinnaś w takim
stanie zostać sama.
- Ale...
Ktoś na ciebie czeka? - spytał, nie potrafiąc ukryć rozczaro-
wania.
- Tak. Miałam się spotkać z Makiem. Kończy pracę o dzie-
wiÄ…tej.
- Rozumiem. Może chcesz, żebym do niego zadzwonił?
- Sama to zrobiÄ™.
- Sandy, chyba nie zdajesz sobie sprawy, przez co przeszłaś. -
Usiadł obok niej tak, że ich ciała dotykały się. - Mówię teraz jako
lekarz. Musisz mnie słuchać, a nie zachowywać się jak niemądra
dziewczynka.
- Już raz się tak dziś zachowałam - szepnęła. - Simon, wybacz
mi, że byłam taka ciekawa. Chciałam tylko przez chwilę cię zoba-
czyć, żeby się upewnić, że wszystko w porządku.
- Nie winię cię za to, kochanie. Wiem, że niewiele ci o sobie
mówiłem. Uczyniłem ze swego życia tajemnicę, oczekując, że bę-
dziesz moją przyjaciółką. Nie miałem racji. Bałem się, że cię stra-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]