- Strona pocz±tkowa
- James M. Ward The Pool 01 Pool of Radiance
- Flemming, Ian James Bond 12 You Only Live Twice By Ian Fleming
- James Alan Gardner [League Of Peoples 05] Ascending
- James Axler Deathlands 062 Damnation Road Show
- James Patterson Alex Cross 06 Roses Are Red
- James_Grippando_ _Jack_Swyteck_06_ _When_Darkness_Falls
- James Fenimore Cooper Homeward Bound [txt]
- James Axler Outlander 16 Tigers of Heaven
- James Fenimore Cooper The Sea Lions [txt]
- James P. Hogan The Legend That Was Earth
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- apo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to zajmie. - Podniósł się i dopił resztę herbaty.
Przyglądała się, jak szedł w stronę kuchennych drzwi, potem przez werandę i
podwórko. Drzwi nie zamknęły się za nim z hukiem, jak to się działo za każdym razem, kiedy
ktoś z domowników stąd wychodził, ponieważ przytrzymał je ręką. Zanim zszedł z werandy,
pochylił się i pogłaskał psa, który w odpowiedzi na pieszczotę kilka razy liznął go po ręce.
Franceska na górze wykąpała się szybko, a kiedy się wycierała, zerkała ponad
zasłonką na podwórko. Torba podróżna stała otwarta na ziemi, a on mył się pod starą, ręczną
pompą. Powinna była zaproponować mu prysznic w domu. Nawet miała zamiar, czekała na
odpowiedni moment, a potem zapomniała, speszona tym, co już mu powiedziała.
Ale Robert Kincaid mył się już w gorszych warunkach. W kuble stęchłej wody w
Krainie Tygrysa. A na pustyni nawet w menażce. Na podwórku Franceski rozebrał się do pasa
i używał brudnej koszuli jako rękawicy kąpielowej i ręcznika zarazem.
- Ręcznik - skarciła samą siebie. - Przynajmniej mogłam mu dać ręcznik.
Promień słońca odbił się od ostrza brzytwy, która leżała na podmurówce pompy.
Franceska przyglądała się, jak fotografik namydla twarz i goli się. Był taki - znowu przyszło
jej do głowy to samo słowo - twardy. Nawet nie jakoś szczególnie masywnie zbudowany,
około stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, szczupły, może nawet za bardzo. Ale
jak na swój wzrost miał potężne mięśnie ramion, a brzuch całkiem płaski. Jego ciało
wydawało się należeć do młodszego mężczyzny, a przy tym tak bardzo różnił się od
miejscowych mężczyzn, których figury kształtowały za tłuste posiłki.
Podczas ostatniej wyprawy do Des Moines kupiła sobie nowe perfumy - Pieśń
Wiatru - i teraz ich użyła. Zastanawiała się, co na siebie włożyć. Doszła do wniosku, że nie
powinna przesadzać w elegancji, skoro on był w zwykłym ubraniu. Biała koszula z długimi
rękawami, podwiniętymi do łokci, czyste dżinsy i sandały. Złote kolczyki, w których zdaniem
Richarda wyglądała zuchwale, i złota bransoletka. Włosy ściągnięte do tyłu, spadające na
plecy. Tak czuła się dobrze.
Kiedy weszła do kuchni, siedział już tam z plecakami i chłodziarką, miał na sobie
świeżą koszulę khaki, od której ostro odcinały się pomarańczowe szelki. Na stole leżały trzy
aparaty fotograficzne, pięć obiektywów i nowa paczka cameli. Na każdym aparacie widniał
ten sam napis: Nikon. Podobnie na czarnych walcach obiektywów, jednym krótkim, jednym
średnim i ostatnim raczej długim. Sprzęt nie był nowy, o czym najwyrazniej świadczyły rysy
na obudowie. Ale Robert dotykał go bardzo ostrożnie, choć bez nabożeństwa, wycierając,
gładząc i dmuchając.
Spojrzał na nią. Jego twarz znowu była poważna, nieśmiała.
- W chłodziarce trzymam piwo. Napijesz się?
- Tak, chętnie.
Wyciągnął dwie butelki budweisera. Kiedy podniósł pokrywę torby, ujrzała
plastikowe pudełka z filmami poukładane jak polana przy kominku. A obok jeszcze cztery
flaszki piwa.
Franceska wyciągnęła szufladę, w której trzymała otwieracz, ale powiedział:
- Już mam.
Wyjął szwajcarski scyzoryk z futerału przy pasku, otworzył ostrze do otwierania
butelek i użył go z dużą wprawą.
Podał jej butelkę, a potem podniósł swoją, wznosząc toast:
- Za kryte mosty póznym popołudniem albo, jeszcze lepiej, o ciepłym czerwonym
poranku.
Franceska nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się ciepło i podniosła swoją butelkę z
wahaniem, jakby nie wiedziała, czy powinna naśladować jego gest. Dziwny obcy mężczyzna,
perfumy, piwo i toast na cześć upalnego poniedziałku pod koniec lata. To było chyba za wiele
jak na niÄ….
- Dawno, dawno temu komuś bardzo zachciało się pić w sierpniowe popołudnie.
Ktokolwiek to był, rozmyślał długo nad swym pragnieniem, hodował różne rośliny i wynalazł
piwo. I w ten sposób problem został rozwiązany. - Fotografik przykręcał właśnie śrubkę w
obudowie aparatu, więc wydawało się, że przemawia do niego.
- Pójdę na chwilę do ogrodu. Zaraz wracam.
Podniósł wzrok.
- Pomóc ci?
Potrząsnęła głową i przeszła obok, czując jego spojrzenie na swych biodrach.
Zastanawiała się, czy patrzył tak na nią przez cały czas, kiedy przemierzała werandę,
przypuszczała, że chyba tak było.
Nie myliła się. Patrzył na nią. Potrząsnął głową i spojrzał znowu. Przyglądał się ciału,
myślał o niewątpliwej inteligencji. Coś go ciągnęło do niej, coś, z czym usiłował walczyć.
Teraz ogród już tonął w cieniu. Franceska kroczyła wolno ścieżką, trzymając na
biodrze miskę, pokrytą białą, nieco popękaną emalią. Wyrwała z ziemi marchew i pietruszkę,
trochÄ™ selera, cebulÄ™ i rzepÄ™.
Kiedy wróciła do kuchni, Robert Kincaid chował właśnie do plecaków swój sprzęt
fotograficzny. Zauważyła, że układał wszystko precyzyjnie i starannie. Najwyrazniej każda
rzecz miała tam swoje stałe miejsce. Skończył piwo i otworzył kolejne dwa, chociaż w jej
butelce jeszcze trochę zostało. Odchyliła głowę w tył, dopiła i oddała mu pustą butelkę.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał.
- Przynieś z werandy arbuz i kilka ziemniaków, leżą tam w koszyku.
Była zdziwiona, że tak szybko wrócił, jego ruchy były bardzo zwinne, niósł arbuza
pod pachą, a w rękach cztery ziemniaki.
- Wystarczy?
Skinęła głową, myśląc że ten mężczyzna chwilami przypomina ducha. Położył
ziemniaki na blacie koło zlewu, gdzie już czyściła pozostałe jarzyny, i wrócił na swoje
krzesło. Siadł i zapalił papierosa.
- Jak długo tutaj zostaniesz? - zapytała, nie odrywając wzroku od warzyw.
- Nie wiem. Nic mnie nie goni. Materiał o mostach mam dostarczyć dopiero za trzy
tygodnie. Pewnie będę tu po prostu tyle, ile trzeba. Coś około tygodnia.
- Gdzie się zatrzymałeś? W mieście?
- Tak. W takim niedużym zajezdzie, nazwa jest jakoś związana z motorami. Rano
tylko się tam zameldowałem. Nawet nie zostawiłem rzeczy.
- To jedyne miejsce, gdzie można się zatrzymać, poza pokojami, które wynajmuje
pani Carlson. Ale tamtejsza kuchnia nie będzie ci odpowiadała, zwłaszcza przy twoich
obyczajach jedzeniowych.
- Wiem. Tak jest wszędzie. Ale nauczyłem się jakoś sobie radzić. O tej porze roku nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]