- Strona pocz±tkowa
- Arthur Keri Zew Nocy 05 W objęciach ciemności (Embraced By Darkness)
- James Alan Gardner [League Of Peoples 05] Ascending
- (05) Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i ... Niesamowity dwĂłr
- Bailey Bradford Southwestern Shifters 05 Resilience
- 05 Bracia Rinucci Gordon Lucy Włoski kaprys
- Harrison Harry Planeta Smierci 05
- 05. Thorpe Kay Uwodzicielka z Barbadosu
- Brenden Laila Hannah 05 Zdrada
- Mortimer Carole, Spencer Catherine, Milburne Melanie Spotkajmy się w Prowansji
- 003. George Catherine Nagroda pocieszenia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na pastwÄ™ rosnÄ…cej frustracji.
- Zawsze zwierzałaś mi się ze swoich sekretów, pamiętasz, maleńka? - Lillian spoj-
rzała na Bellę z czułością. - Opowiedz mi o Samie Garrisonie. Trochę się dziwię, że do
tej pory tak mało o nim od ciebie słyszałam.
- To dlatego, że znam Sama od niedawna - powiedziała niepewnie Bella. - Na razie
jesteśmy na etapie... przyglądania się sobie nawzajem. Nie wiemy, co się między nami
wydarzy.
- Rozumiem. Zaufanie przyjdzie z czasem. - Lillian zamilkła na chwilę, zamyśliła
się głęboko. Potem pochyliła się ku Belli i przykryła jej rękę swoją chłodną dłonią. - Nie
wiem, czy powinnam ci to mówić, ale na twoim miejscu nie bałabym się zawalczyć o
tego mężczyznę. Myślę, że oboje nie zdajecie sobie jeszcze sprawy, jak silna więz was
łączy. Doszłam w życiu do takiego punktu, w którym widzi się rzeczy niezauważane
przez innych. Widziałam, jak Sam Garrison na ciebie patrzy. Tym spojrzeniem bardzo
przypominał mi Charlesa...
Bella nie potrafiła ukryć zdumienia. Babcia milczała, wpatrując się w nią z zagad-
kowym uśmiechem. Po chwili w jej oczach pojawił się wyraz troski.
R
L
T
- Proszę cię jeszcze tylko o jedno - powiedziała z wysiłkiem, opadając na poduszki.
- Nie odpychaj swojego ojca. Pamiętaj, on też cierpi.
O którym ojcu mówisz? - miała ochotę krzyknąć Bella.
- Oczywiście - powiedziała zamiast tego. Lillian gasła w oczach i Bella nie miała
sumienia niepokoić jej swoimi rozterkami. - Obiecuję, że będę dla niego miła, Babi.
- To dobrze. Wiem, że nie mogłabyś być wobec niego niesprawiedliwa. Charakter
masz po mnie, gwałtowny, ale nie zawzięty. - Uśmiechnęła się do wnuczki, ale jej usta
zadrżały w grymasie bólu. - Zmęczyłam się. Chyba najlepiej zrobię, jeśli się chwilkę
zdrzemnÄ™.
Powieki starszej pani opadły, z piersi wydobyło się ciche, urywane westchnienie.
Bella wpatrywała się w jej wymizerowaną twarz i czuła, jak straszliwy, dławiący żal ści-
ska jej serce. Ile jeszcze takich drzemek miała przed sobą jej ukochana babcia? Może już
dzisiaj zapadnie w sen, z którego się nie obudzi?
- Posiedzę przy tobie - wyszeptała żarliwie.
- Nie, nie trzeba. Idz teraz do swojego Sama. To dobry człowiek... Będę szczęśli-
wa, wiedząc, że jesteście razem. - Lillian otworzyła oczy i Bella wyczytała w nich niemą
prośbę o to, by zapewnić jej prywatność. Ta dumna kobieta nie chciała, by ktokolwiek
był świadkiem klęski, jaką musiała w końcu ponieść w walce z chorobą.
- Kocham cię, Babi. - Bella uśmiechnęła się przez łzy i ostrożnie objęła Lillian.
- Ja też cię kocham, moja maleńka. - Starsza pani pocałowała wnuczkę w czoło. -
Pamiętaj, masz być w życiu szczęśliwa, bo inaczej się pogniewam - dodała.
Choć jej szept był niewiele głośniejszy niż tchnienie, w błękitnych oczach wciąż
płonęły iskierki humoru.
Spokojne, ciepłe spojrzenie babci odprowadziło Bellę do drzwi. Zatrzymała się na
progu i uniosła dłoń w geście pożegnania. Potem zrobiła parę kroków korytarzem, oparła
się o ścianę i rozpłakała bezgłośnie, rozpaczliwie.
Nie wiedziała, ile czasu szlochała, skulona w cichym korytarzu. W końcu jednak
poczuła, że wypłakała już wszystkie łzy. Rozpacz odeszła, pozostawiając determinację.
%7łycie było zbyt krótkie, żeby zwlekać. Liczyła się chwila obecna - ze wszystkimi możli-
wościami, jakie niosła. Bo następnej mogło już nie być. Bierne czekanie nie miało sensu.
R
L
T
Bella otarła łzy wierzchem dłoni i zdecydowanie ruszyła ku wyjściu. Była urodzo-
ną wojowniczką, tak jak Lillian. Jeśli na czymś jej zależało, walczyła o to.
Nadszedł czas, żeby wreszcie otwarcie przyznać, jak bardzo jej zależy na Samuelu
Garrisonie.
Gabinet mieszczący się na dziewiątym piętrze nowego hotelu Garrison Grande Los
Angeles lśnił świeżą bielą i wciąż jeszcze lekko pachniał farbą. Jedyne jego wyposażenie
stanowiło solidne, mahoniowe biurko o szerokim blacie oraz wielki, obrotowy fotel z
ciemnej skóry. Samowi całkiem odpowiadał ten wystrój. Na biurku miał nowoczesny
komputer i telefon, fotel był nieprzyzwoicie wręcz wygodny, a widok z dużego okna na
rozciągające się za hotelem tereny rekreacyjne sprawiał, że serce mu rosło.
To będzie naprawdę dobry hotel, może nawet najlepszy z tych, które dotąd otwo-
rzył. Jeszcze tylko dwa miesiące prac wykończeniowych i w sezonie wiosennym pojawią
się pierwsi goście...
Jego myśli przerwał świdrujący dzwięk wiertarki, niosący się po pustym budynku.
Robotnicy montowali okna połaciowe na najwyższej kondygnacji. Sam oderwał wzrok
od ekranu komputera i wstał. Nie zaszkodzi, jeśli rozprostuje nogi i osobiście skontroluje
postęp prac. Może to pozwoli mu zapomnieć o dzisiejszych doniesieniach plotkarskich
pism. Od chwili, gdy jego asystentka, wyraznie zatroskana, położyła mu na biurku te
szmatławce, cierpiał na wyjątkowo złośliwy atak migreny.
Powinien był to przewidzieć. Zabezpieczyć się w jakiś sposób. Przecież wiedział,
że od przeszłości nie tak łatwo się odciąć. Potrafiła wrócić w najmniej oczekiwanym
momencie, tylko po to, żeby dzgnąć w plecy.
Nagle zadzwonił telefon na biurku i Sam podniósł słuchawkę dokładnie w chwili,
kiedy ktoÅ› nacisnÄ…Å‚ klamkÄ™ u drzwi gabinetu.
- Panie Garrison, ma pan... - usłyszał w słuchawce głos asystentki.
- ...gościa - dokończył, gdy drzwi otworzyły się z impetem i w progu stanęła Bella
Hudson.
Jego wzrok powędrował najpierw ku jej stopom obutym w czerwone sandałki na
zawrotnie wysokim obcasie. Wąskie spodnie biodrówki z ciemnego denimu podkreślały
smukłość jej nóg i apetyczny łuk bioder, a prosta, biała koszulka ciasno opinała wąską
R
L
T
talię i krągłe piersi. Jej rozpuszczone włosy w bardzo seksownym nieładzie opadały na
plecy, a szyję zdobił gruby naszyjnik z plątaniny bladozłotych drucików, wśród których,
uwięzione niby w sieci, lśniły rubiny wielkości poziomek. Sam pomyślał przelotnie, że ta
błyskotka musiała kosztować mniej więcej tyle co dobry samochód.
Zza ramienia Miedzianowłosej wyjrzała zakłopotana asystentka.
- Panie Garrison, ja...
- Wszystko w porządku, Kimberly. Proszę, zamknij drzwi i nie łącz telefonów do
mnie. Mam ważną sprawę do omówienia z panną Hudson.
Bella na pewno widziała nagłówki w gazetach, może nawet, tak jak i on, przeczyta-
ła artykuły na pierwszych stronach tych przeklętych szmatławców. To by wyjaśniało,
dlaczego pojawiła się bez zapowiedzi, z dziką determinacją w oczach.
- Bella, posłuchaj... - zaczął, kiedy za asystentką zamknęły się drzwi.
Przerwała mu, unosząc palec.
- Nic nie mów, proszę. Nie chcę stracić ani sekundy więcej.
Zastosował się do jej żądania, rozmyślając gorączkowo, o co może chodzić. Chyba
jednak nie o najświeższy skandal, nagłośniony przez plotkarskie pisma, bo domagałaby
się od niego wyjaśnień, a nie milczenia.
Potem przestał myśleć o czymkolwiek. Skupił się na patrzeniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]