- Strona pocz±tkowa
- Mrówczyński Bolesław Leśna Drużyna
- Bolesław Mrówczyński Leśna Drużyna
- Stormy_Glenn_and_Lynn_Hagen_ _Lady_Blue_Crew_04_ _Adwaka's_Blade
- Alan Dean Foster Humanx 6 The howling stones
- Brooks, Terry Landover 03a Wizard at Large
- ebook Mind Power Seduction UnEncrypted
- Ivan Cankar Troje povesti
- Lowell Elizabeth Donovanowie 04 Rubinowe bagna
- James Axler Deathlands 034 Stoneface
- Grisham John Testament
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninue.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się jakieś głosy i śmiech. To był dobry znak, bo Demon Złości śmiechu nie lubi. Istotnie oczy
Treuba zaczęły przygasać, demon bladł błyskawicznie.
Wyprostowałem się zadowolony. Teraz już było pewne, że wygrałem walkę. Twarz
profesora stała się znowu taka sama jak zwykle.
- Ale ty jesteś tam w środku? - zapytał po chwili przyjaznie.
Od razu stałem się czujny. Nie podobał mi się ten słodki ton. Demon raz jeszcze wychylił
siÄ™ z mroku.
- Jestem, panie... - odpowiedziałem ostrożnie.
- W takim razie otwórz - głos dyrektora stał się jeszcze bardziej przymilny. - My nie
szukamy doktora. Mamy interes do ciebie.
Ach, to z niego taki spryciarz! O mało nie parsknąłem śmiechem. Nie mnie brać na takie
kawały!
- Niestety, nie mogę, panie - odpowiedziałem niewinnie. - Doktor zabrał klucz z sobą.
To było zresztą zgodne z prawdą, klucz bowiem leżał na stole tuż obok ręki tuana. Za
oknem zrobiło się znowu wesoło, demon rozpłynął się ostatecznie. Dyrektor też się
rozpogodził i pokiwał dobrotliwie głową. Po chwili odwrócił się i coś tam mówił do tych,
którzy go otaczali. Dopiero teraz rozpoznałem w mroku kilku znanych mi dobrze naukowców,
za którymi stali również nasi ludzie, stłoczeni z boku.
- Nong_nong - rozległ się naraz za mną zniecierpliwiony głos doktora - skończże wreszcie te
pogawędki! Jest mi potrzebna Sagenia vasta.
Skłoniłem się uprzejmie tym wszystkim, którzy stali za oknem, i skoczyłem do swojej
pracy. Jeszcze przez pewien czas dochodził z zewnątrz stłumiony gwar, potem zaś wszystko
ucichło.
Powoli mijały długie, męczące godziny. Rozmowa z dyrektorem nieco mnie ożywiła, ale
wkrótce dało o sobie znać narastające coraz bardziej znużenie. Nóg prawie nie czułem, bolał
kręgosłup, ręce poruszały się z trudem. W głowie panował szum. O to wszystko nie dbałem.
Czuwałem tylko, aby oczy pracowały bezbłędnie. Rozumiałem, że ani mnie, ani doktorowi nie
wolno zrobić obecnie żadnej pomyłki. Wszystko, co we mnie jeszcze żyło, skupiło się teraz w
palcach i wzroku. Tuan Borski, zdaje się, odczuwał to samo. Co pewien czas podsuwałem mu
coś do zjedzenia, cygara zaś oraz piwo i kawa znajdowały się zawsze pod ręką. Praca jednak
nie szła teraz tak gładko, jak na początku. Wodził piórem coraz wolniej, ale że robił to ciągle,
więc paprotników jednak ubywało. To zresztą najbardziej zachęcało mnie do wytrwania.
Wiedziałem, że wcześniej czy pózniej koniec na pewno nadejdzie.
Jak zwykle koło północy drzwi się poruszyły, lecz tym razem się nie otwarły. Zcisnęło mi
się serce, wiedziałem bowiem, że to mój dobry ojciec chce nam złożyć swoją zwykłą wizytę.
Poruszyłem się niespokojnie. Dało się słyszeć delikatne pukanie. Chciałem zrobić krok
naprzód, ale powstrzymałem się siłą. Wiedziałem, że tym razem doktor by się nie gniewał,
gdybym otworzył drzwi, mimo to nie mogłem się zdecydować. Przyjaciele mili, ja bałem się
wtedy! Byłem pewien, że jeśli tylko zobaczę staruszka, ulegnę. Opuszczą mnie resztki sił. I
pozostawiÄ™ tuana samego...
Wierzcie mi, było to bardzo ciężkie zmaganie, ale na szczęście udało mi się wyjść z niego
zwycięsko. Na szybie okiennej mignął przez chwilę cień. Było mi bardzo przykro, oczy mi się
zamgliły. Odwróciłem się szybko. Usłyszałem ostrożne, jakby lękliwe stąpanie. Pochyliłem się
ciężko nad stołem, gdzie leżała roślina, której doktor właśnie zażądał. Wziąłem ją do ręki i
podszedłem do niego. Zachwiałem się w tym momencie.
- Niełatwa to praca - tuan spojrzał na mnie badawczo. - Musisz iść spać.
Oczy miał zaczerwienione, pod nimi rysowały się sińce. Zaprzeczyłem głową w milczeniu.
Nie miałem siły, aby otworzyć usta. Doktor to jednak zrozumiał.
- Wobec tego napij się kawy - powiedział życzliwie.
Napiłem się.
- A teraz zapal cygaro - tuan uśmiechnął się tak jakoś figlarnie, że oprzytomniałem od razu.
To dobrze robi.
Posłuchałem go. Poszło to dość niezgrabnie, gdyż nie paliłem dotychczas, ale jakoś się w
końcu udało. Zaciągnąłem się mocniej. W piersi poczułem ostry, piekący ból. Zakasłałem
głośno.
- Pociągnij jeszcze - usłyszałem obok pogodny głos.
Pociągnąłem. Ból w piersi zwiększył się, kasłanie wzrosło, zacząłem się krztusić. Za to
zauważyłem ze zdziwieniem, że znowu mam ręce i nogi, a szum w głowie zniknął zupełnie.
Ucieszyłem się z tego. Tuan znał się dobrze na tym lekarstwie i rzeczywiście ono pomogło.
Chciałem zaciągnąć się po raz trzeci, lecz tym razem doktor mi nie pozwolił.
- Tymczasem wystarczy - rzekł.
- Teraz bierzmy siÄ™ do roboty.
Gdy świt zaczął przenikać przez szyby, na stole pozostało niewiele roślin, które wymagały
sprawdzenia. Wkrótce zgasiłem lampy i spojrzałem w okno. Stało tam kilku naszych ludzi.
Byli nieruchomi, milczący, zamyśleni, wpatrzeni czujnie. Ktoś nowy wyłaniał się co chwila z
bocznej alei i przyłączał się do przyczajonej pod drzwiami gromady. Odwróciłem się obojętnie
od tego widoku. Ci ludzie nic mnie teraz nie obchodzili. Na stole leżały moje paprotniki, z nimi
trzeba było robić jak najszybciej porządek.
Przeskoczyliśmy gładko przez Marcilea minuta i Equisitum Debile. Doktor zajął się
wstępem do Lycopodiaceae, ja zaś skorzystałem z przerwy, przysiadłem na krześle i, tym
razem bez zaproszenia, zapaliłem odłożone poprzednio cygaro, gdyż znowu opanowała mnie
słabość. Wykasłałem się porządnie, dym wydawał się obecnie ostrzejszy. Ktoś tam zastukał
do drzwi, lecz że byłem już do tego przyzwyczajony, nie uczyniło to na mnie wrażenia.
Obojętnie włożyłem cygaro do ust. Nie zdążyłem się jednak zaciągnąć, gdy rozdzwięczała się
szyba. Spojrzałem. Stał tam hortulanus Wigman, to znaczy naczelny ogrodnik. Zamrugałem
powiekami z wielkiego zdziwienia. Za nim kupił się teraz olbrzymi tłum - i mężczyzni, i
kobiety, i dzieci. Zeszli się chyba wszyscy ludzie z naszego Ogrodu. Powlokłem się powoli do
okna. Musiało ich coś spłoszyć, gdyż w miarę jak się przybliżałem, odsuwali się szybko, na
ich twarzach zaczynał się rysować paniczny lęk. Nie zastanawiałem się nad przyczyną. Mój
mózg pracował bardzo powoli.
- Nong_nong - usłyszałem teraz głos tuana Wigmana, dochodzący do mnie jakby spod
ziemi - otwórz!
- Doktora tu nie ma - mruknąłem niechętnie i przesunąłem cygaro wargami w bok, jak to
nieraz robił mój tuan. - Wyszedł.
- Nong_nong - głos naczelnego stał się zgrzytliwy - otwórz! Powtarzam ci po raz drugi.
Masz przecież klucz.
Poruszyłem zręcznie językiem, cygaro, jak żywe, przeskoczyło w drugi kącik ust. Ogromnie
się ucieszyłem, że opanowałem tę sztukę. Wigman coś tam krzyczał, nasi ludzie poruszali się
podejrzanie, stojący obok naukowcy też spoglądali jakoś dziwnie, ale właśnie to wszystko
wyzwoliło we mnie istniejącą od dawna czupurność. Raz jeszcze z wielką godnością
wywinąłem cygarem, a potem odszedłem od okna. Zapomniałem o wszelkiej, obowiązującej
wobec białych grzeczności. Znudził mnie ten szalejący ogrodnik, więc po prostu pokazałem mu
plecy.
- No, Nong_nong - doktor widocznie już przejrzał wstęp - dawaj Lycopodium miniatum.
Uwinąłem się rączo, wszystkie moje siły skupiły się znowu w palcach i wzroku. W okna nie
patrzyłem, nie miałem czasu. Gwar tam rósł wprawdzie, ale równocześnie ubywało nam
plansz. Zdawało się, że doktorowi przybyło sił, a to i na mnie wywarło dodatni wpływ. Praca
szła sprawnie i szybko.
Podawałem właśnie Selaginellę atroviridis, gdy naraz zadrżały mi ręce. Gdzieś w dali
rozległ się żałosny dzwięk drewnianego tong_tongu i obwieszczał, że kogoś tam opanował
amok - straszny Demon Szaleństwa! Wiecie z doświadczenia, jakie ten dzwięk sprawia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]