- Strona pocz±tkowa
- Fisher John Okiem psa
- Holly Black Faerie Tales 2 Valiant A Modern Tale of Faerie
- Kosmiczne Wakacje Renata Opala
- James Fenimore Cooper The Sea Lions [txt]
- Milosc i wolnosc poza cialem D. Sugier
- Jaruzelski Wojciech Pod prć…d. Refleksje porocznicowe
- Ekologia skrypt2a
- Brooks, Terry Landover 03a Wizard at Large
- 04. Oakley Natasha Królewski rod Ksiezniczka i magnat
- Anderson & Dickson Hokas Pokas
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- b1a4banapl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cholerny dym na zewnątrz jest jak mgła. Nie widać dalej niż parę metrów.
- W każdym razie miejcie baczenie.
- Tak jest.
Grupa czołgów ruszyła ostrożnie. Jeden za drugim przejechaliśmy po małym drewnianym moście, który
trzeszczał i piszczał pod naszym ciężarem. Przez radia wszyscy rozmawiali nerwowo o ataku. Tej nocy na
zewnątrz panowała niepewność i nasze nerwy napięte były do granic możliwości. Atak w ciemnościach to
straszne ryzyko dla pułku czołgów. Ponieważ droga była wąska i kręta, a po obu jej stronach rozciągały się
mokradła, byliśmy wyjątkowo narażeni. Było oczywiste, że Rosjanie mieli nas na celownikach, bo ich pociski
spadały z nieprzyjemną precyzją. Jeden z czołgów zjechał z trasy i ugrzązł na poboczu. Próbowaliśmy
wyciągnąć go przy pomocy kabli, ale zapadł się zbyt głęboko w błocie i kable pękły pod obciążeniem. Major
Mercedes podbiegł do nas i używając języka, który nie przystoi oficerom, domagał się w skrócie odpowiedzi
na pytanie, co my tu, kurwa, robimy. Sam wziął się do pracy, zakładając nowy kabel. Na dłoniach miał grube
rękawice, jak robotnik portowy. Zanim mieliśmy okazję wypróbować nowy zaczep, Rosjanie włączyli do akcji
ciężką artylerię. Major wskoczył do czołgu z taką prędkością, że nie sądziłem, iż jest to możliwe u ludzi z
jego tuszą. Zamknęliśmy boczne luki i czołg drżał nieprzyjemnie pod ostrzałem. Rosjanie rzucali przeciw
nam wszystko, co mieli. Nic dziwnego, że adoptowany syn Małego krzyczał ze strachu i sami ledwo się
powstrzymywaliśmy, by nie dołączyć do niego w szaleńczym chórze. W radiu zabrzmiał głos Barcelony:
- Staruszku! Widzisz coÅ›?
- Cholernie głupie pytanie - mruknął Porta.
- Totalnie cholernie nic - odparł Stary wesoło.
- Skąd oni, do diabła, atakują. Załatwili już całą czwartą kompanię.
Zapadła nagła i denerwująca cisza. W panice zaczęliśmy strzelać na oślep w ciemność. Nasza własna
piechota była cicho, niewątpliwie czekając na rozwój wypadków. Teraz Rosjanie mieli inicjatywę. Znowu się
zaczęło ze zdwojoną siłą. Jakby wybuchł wulkan, nie plując jednak ogniem i skałami, lecz pociskami,
bombami i granatami. Powietrze pełne było dzwięków śmierci. Słychać to było z każdej strony, a my
siedzieliśmy milczący i przerażeni w samym tego środku, uwięzieni w stalowym pudle, które w każdym
momencie mogło eksplodować i rozerwać nas na strzępy. Nikt nie próbował rozmawiać. Prawdopodobnie
nikt nie był do tego
zdolny. Trzymaliśmy się tylko mocno, podczas gdy czołg trząsł się i uginał pod naporem nieprzyjacielskiego
ognia. Oczy mieliśmy szeroko otwarte, nasze gardła były suche i obolałe. Czuliśmy, że jesteśmy sami w
piekle, odcięci od reszty świata. Wydawało się, że to tylko kwestia czasu; minut albo nawet sekund, zanim
pocisk znajdzie swój cel i 1500 litrów paliwa wybuchnie potężnym płomieniem. Wiedzieliśmy jak to będzie.
Widzieliśmy, naszych przyjaciół i towarzyszy i nie mieliśmy żadnych złudzeń co do sposobu naszej śmierci.
To było typowe, że załoga czołgu kończyła jako spalone szkielety. Tylko dziesięć procent z nas miało
przetrwać
wojnÄ™.
Wszędzie dookoła spadały pociski i wielkie grudy ziemi były wyrzucane w powietrze. Wydawało się, że
śmierć trzyma nas już za szyję, chcąc postawić swe lodowate stopy na naszych kręgosłupach. Moglibyśmy
się wycofać, ale ta myśl do nas nie docierała. Nie byliśmy bohaterami, nie potrzebowaliśmy heroizmu.
Wpojono nam żelazną dyscyplinę, która przez lata stała się integralną częścią nas i tylko to trzymało nas na
naszym posterunku w środku piekła. To i strach o nasze własne skóry. Nie walczyliśmy dla Hitlera czy
Rzeszy, tylko zwyczajnie po to, by przeżyć. Był to wybór pomiędzy prawdopodobną śmiercią z ręki Rosjan i
pewną śmiercią Przed plutonem egzekucyjnym - gdybyśmy się odważyli wycofać. Także i takie historie były
znane. Znaliśmy inne załogi, w innych czołgach, które się załamały pod presją ekstremalnego przerażenia.
Nie winiliśmy ich, ale umierali błyskawicznie, o świcie następnego dnia. Dezercja w obliczu wroga". Zawsze
dostawaliśmy sprawozdania ze szczegółami. To była najlepsza metoda, by zniechęcić innych do pójścia za
ich przykładem. Nowe uderzenie wstrząsnęło czołgiem. Chłopiec nagle zaczął krzyczeć. Rzucił się na
podłogę, kopiąc, gryząc i plując. Zanim zdołaliśmy go przytrzymać, uderzył głową w zamek karabinu
maszynowego. Mały porwał dziecko na ręce, kiedy my patrzyliśmy przerażeni na ten nowy horror pośród
nas. Heide sięgnął nerwowo po pistolet. Chłopiec wygiął się w łuk, odrzucił do tyłu głowę wyszarpując się z
objęć Małego i padł na podłogę.
- Zróbcie coś! - krzyczał Mały w panice. -Nie stójcie tak, kurwa! Zróbcie coś!
Stary pochylił się nad dzieckiem i pokiwał wolno głową.
- Nic nie możemy zrobić. On nie żyje.
Poobijane i krwawiące, małe ciało leżało w bezruchu na oleistej podłodze czołgu. Wyglądało tylko jak kupa
szmat. Mały patrzył, jakby nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Nagle uderzył się z całej siły pięścią w
czoło, krzycząc z rozpaczy. Zanim ktokolwiek z nas się ruszył, wziął ciało chłopca w ramiona i wyskoczył z
czołgu, wymachując pistoletem i strzelając dziko we wszystkich kierunkach.
- Chodzcie tu po mnie, wy skurwysyńskie, pierdolone świnie!
Przyglądaliśmy mu się jak zahipnotyzowani. Nigdy nie był to przystojny facet, ale teraz z zakrwawionym
bandażem trzepoczącym na czole i martwym dzieckiem przy piersi był po prostu przerażający.
- Zwariował - mruknął Porta. - Nie wytrzyma tam nawet dwóch sekund.
Legionista, szybki, cichy i zwinny wyskoczył za Małym z czołgu. Jednym dobrze wycelowanym ciosem
pozbawił go świadomości, a Heide i Porta wciągnęli jego ciało do środka. Dziecko wypadło z jego objęć i
leżało na poboczu. Legionista zostawił je tam nawet się nie oglądając.
Jeszcze raz zaczęliśmy nasłuchiwać, obserwować, czekać... Przed nami, z okopów wyłoniła się masa
obdartych i krwawiących ludzi. To była nasza piechota.
Powoli wstawał szary świt. W powietrzu wisiała wilgotna i duszna mgła, ale przynajmniej mogliśmy widzieć,
co się dzieje. Zza rosyjskich linii wystrzeliwano race; zielone i białe. Wiedzieliśmy, co oznaczają: był to
sygnał do ataku. Mały odzyskał przytomność i zarozumialczo groził śmiercią nam wszystkim. Wyglądało na
to, że jego godzina jeszcze nie nadeszła.
Rozpoczął się atak. Fala za falą rosyjskiej piechoty pędziła ku naszym okopom. Słyszeliśmy ich podniecone
okrzyki Urra!", jak pędzili, by nas zabić. Byli wszędzie dokąd oko sięgało i nasza własna piechota tworzyła
tylko małe wysepki na wrogim oceanie. Opuszczając swoje pozycje, zostawiając działa i broń, uciekali
ratując życię. Nie było nic innego, co mogliby zrobić w obliczu takiego ataku. Był to dzień mgły i szarego
ciężkiego nieba. Dzień jak wiele innych. A jednak dla tysięcy, tysięcy mężczyzn na tym odcinku frontu był to
ostatni dzień na ziemi. Nikt nigdy nie odważył się obliczyć dokładnych strat, jakie nastąpiły. Obie strony
wycierpiały i obie strony wolały zniszczyć listy poległych, niż przyznać się do prawdy. Bitwa pod Augańskiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]