- Strona pocz±tkowa
- The Barker Triplets 3 Conceal Juliana Stone
- Cussler Clive Wir Pacyfiku
- Barker Clive Księga krwi 3
- Clive Barker Ksiega Krwi 2
- Kyle Susan pseud. Palmer Diana Skazani na miśÂ‚ośÂ›ć‡
- Brenden Laila Hannah 05 Zdrada
- Carole Mortimer Red Rose For Love (pdf)
- Foster, Alan Dean Quozl
- Fate Takes a Hand Betty Neels
- Atlanta Fugiens
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fotoexpress.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
natrafię na jakiś prąd, który poniesie mnie w bezpieczne miejsce? Na co bym nie
liczyła, niedługo to trwało.
Poczułam, \e coś delikatnie - niezwykle delikatnie, niemal pieszczotliwie -
ociera się o moje kostki i stopy. Coś innego wynurzyło się na chwilę tu\ koło mojej
głowy. Mignął mi szary grzbiet. Mo\e wielka ryba? Miękkie muśnięcia zmieniły się w
uścisk. Gąbczasta ręka, spęczniała od długiego przebywania w wodzie, chwyciła
mnie, nieodwołalnie ofiarowując morzu. Nabierając po raz ostatni powietrza,
zobaczyłam głowę Raya, wynurzającą się nie dalej ni\ jard ode mnie. Wyraznie
widziałam rany - wypłukane przez wodę płaty białej tkanki odsłaniały kość. Wybite
oko gdzieś odpłynęło, a włosy, przylepione do czaszki, nie zakrywały ju\ łysinki.
Morze zamknęło się nade mną. Oczy wcią\ miałam otwarte i widziałam, jak z
trudem zdobyte powietrze uchodzi w roju srebrnych baniek. Ray był tu\ przy mnie,
troskliwy, czuły. Jego ręce unosiły się nad głową, jakby w geście poddania. Ciśnienie
wody zniekształciło jego twarz, wydęło policzki, wyciągnęło z oczodołu przerwane
nerwy, niczym macki maleńkiej ośmiornicy.
Nie opierałam się. Otworzyłam usta i poczułam, jak wypełnia je zimna woda.
Sól paliła mi gardło, chłód mroził oczy. Piana wypełniła usta; chciwa woda wdzierała
się tam, gdzie nigdy nie powinna była trafić - wypłukując powietrze z płuc - a\
zawładnęła moim organizmem.
Dwa trupy o targanych przez prąd włosach trzymały mnie za nogi. Ich głowy
kołysały się i tańczyły na przegniłych sznurach mięśni karku i choć wpijałam się w ich
ręce, a ciało odchodziło od kości szarymi płatami, czuły uścisk nie zel\ał. Pragnęły
mnie, och, jak bardzo mnie pragnęły.
Ray te\ mnie trzymał: owinął się wokół mnie, przyciskając swą twarz do mojej.
Myślę, \e nie robił tego celowo. Nic nie rozumiał, nie czuł, nie znał miłości ani troski.
A ja, z ka\dÄ… sekundÄ… tracÄ…c \ycie - absolutnie poddajÄ…c siÄ™ morzu - nie
znajdowałam \adnej rozkoszy w zbli\eniu, o którym od tak dawna marzyłam.
Za pózno na miłość, a i słońce ju\ było wspomnieniem. Czy to świat gasł,
znikając wraz z moją śmiercią, czy znalezliśmy się ju\ tak głęboko, \e słońce nie
mogło tu przeniknąć? Panika i przera\enie opuściły mnie - serce ju\ chyba nie biło -
nie łapałam ju\ rozpaczliwie powietrza jak przedtem. Nastał swoisty spokój.
W końcu palce mych towarzyszy zwolniły uchwyt i łagodny nurt zajął się mną
po swojemu. Zgwałcił moje ciało: zniszczył skórę i mięśnie, trzewia, oczy, język i
mózg.
Czas się zatrzymał. Mo\e dni przechodziły w tygodnie? Nie wiem. Kile jachtów
przemykały w górze i mo\e wtedy wyglądaliśmy z naszych skalnych nisz, by
zobaczyć, jak przepływają. Upierścieniony palec rył wodę, łódka bez plusku
przecinała niebo, \yłka wlokła robaka. Jedyne oznaki \ycia.
Mo\e w godzinie mojej śmierci, a mo\e w rok pózniej prąd wywołuje mnie z
mej niszy i obdarza odrobiną litości. Wyciąga mnie spomiędzy morskich anemonów i
oddaje przypływowi. Ray jest ze mną. Jego czas równie\ nadszedł. Morze nas
przemieniło. Nie ma ju\ dla nas powrotu.
Przypływ niesie nas bez ustanku - czasem na powierzchni, jako spęczniałe
tratwy dla mew; czasem na wpół zanurzonych, obgryzanych przez ryby - niesie nas
ku wyspie. Rozpoznajemy pla\ę i - choć pozbawieni uszu - słyszymy grzechot
kamieni.
Morze ju\ dawno zmyło wszystkie odpadki z tego talerza. Angela,
"Emmanuelle" i Jonathan przepadli. Tylko my, Topielcy, jesteśmy tu u siebie. Pod
kamieniami, zwróceni twarzami ku górze, upajamy się rytmem cichych fal i absolutną
bezmyślnością owiec.
CIEC CZAOWIEKA
(HUMAN REMAINS)
Pewne profesje najlepiej uprawiać za dnia, inne w nocy. Gavin był specjalistą
tej drugiej kategorii. Zimą czy latem, opierając się o ścianę lub stercząc w bramie z
papierosem w ustach, sprzedawał wszystkim chętnym to, co pociło się w jego
d\insach.
Czasem obsługiwał przyjezdne wdowy, bogatsze w pieniądze ni\ w miłość,
które wynajmowały go na weekend pełen nieprzyzwoitych chwil, gorzkich,
natarczywych pocałunków i - jeśli tylko zapomniały o dawnych partnerach - jałowych
uścisków na łó\ku, pachnącym lawendą. Czasem opuszczonych mał\onków,
głodnych swej własnej płci i na tyle zdesperowanych, \e łaknęli godziny współ\ycia z
chłopcem, który nie spyta ich o nazwisko.
Gavinowi było wszystko jedno. Jego dewizą - a równocześnie walorem - była
obojętność. To ułatwiało rozstanie z nim, kiedy ju\ było po wszystkim i pieniądze
przechodziły z rąk do rąk. Komuś, kogo nie obchodzi, czy \yjesz, czy nie, łatwo jest
powiedzieć "Cześć" lub "Do widzenia".
A Gavinowi fach ten odpowiadał bardziej ni\ wszystkie inne. Raz na jakiś czas
dawał nawet okruch rozkoszy fizycznej, a w najgorszym razie stawał się seksualną
harówą. Ale do tego Gavin zdołał przez lata przywyknąć
Fach przynosił dochody. Pozwalał mu zachować klasę. Za dnia Gavin
przewa\nie spał. Z głową osłoniętą ramionami przed nadmiarem światła, spowity w
pościel jak mumia, wygniatał w łó\ku ciepły dołek. Około trzeciej wstawał, golił się i
brał prysznic, po czym spędzał pół godziny przed lustrem, studiując swoje ciało. Był
a\ przesadnie samokrytyczny, nigdy nie pozwalał sobie na odejście o więcej ni\
jeden czy dwa funty od wybranego ideału wagi.
Dbał o to, by od\ywiać skórę, gdy robiła się zbyt sucha, przecierał ją, o ile była
tłusta, polował na ka\dy pryszcz, mogący skazić jego policzki. Uwa\ał zwłaszcza na
najdrobniejsze nawet oznaki chorób wenerycznych. Ze sporadycznie łapanymi
mendoweszkami radził sobie bez trudu, ale rze\ączka, której dorobił się dwukrotnie,
wyłączyła go z roboty na trzy tygodnie, co odbiło się fatalnie na finansach. Dlatego
obsesyjnie studiował swe ciało, spiesząc do lekarza z najdrobniejszą nawet wysypką.
Ale to rzadko się zdarzało. Jeśli więc nie wchodziły w grę kłopoty z mendami,
owe pół godziny spędzał przewa\nie na podziwianiu mądrości natury, która go stwo-
rzyła. Bo Gavin był cudowny. Ciągle mu to mówiono. "Twarz, ta twarz" - powtarzali,
obejmując go mocno, jakby mogli przez to skraść cząstkę jego uroku.
Rzecz jasna, w bran\y pracowali i inni pięknisie, osiągalni przez agencje albo
nawet na ulicach, jeśli tylko wiedziało się, gdzie ich szukać. Jednak\e większość
znanych Gavinowi dziwek miała w porównaniu z nim nie dopracowane twarze.
Twarze, które wyglądały jak wstępne szkice, a nie skończone dzieła. On natomiast
był w pełni dopracowany. Nie zapomniano o \adnym szczególe, pozostało jedynie
utrwalać tę doskonałość.
Zakończywszy lustrację, Gavin ubierał się, czasem stał przed lustrem jeszcze
przez pięć minut, a potem wynosił opakowany towar na ulicę.
Ostatnimi czasy coraz mniej pracował na ulicy. To stawało się ryzykowne:
trzeba było uwa\ać na stró\ów prawa, a czasem pojawiał się psych, pragnący
oczyścić Sodomę. Zresztą, zawsze mógł załapać klienta przez Agencję Towarzyską,
tyle \e tamci kasowali niezły procent wypłaty. Miał oczywiście i starych klientów,
którzy co miesiąc rezerwowali sobie jego względy. Wdowa z Fort Lauderdale,
goszcząca co roku w Europie, za ka\dym razem wynajmowała go na kilka dni. Inna
kobieta, której twarz widział w magazynie ilustrowanym, dzwoniła do niego czasem
tylko po to, by zjeść z nim kolację i zwierzyć się
ze swych problemów mał\eńskich. Mę\czyzna, którego Gavin nazwał
Roverem - na cześć samochodu tamtego -co kilka tygodni kupował sobie noc pełną
pocałunków i wyznań.
Kiedy jednak nie miał zaklepanego klienta, sam musiał brać na siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]