- Strona pocz±tkowa
- Hanna Samson Pokój śźeśÂ„sko mć™ski na chwaśÂ‚ć™ patriarchatu
- Joe Haldeman Buying Time
- (ebook) Love making gu
- BogusśÂ‚aw WośÂ‚oszaśÂ„ski Sensacje Xx Wieku
- Eliza Gayle [Pentacles of Magick 03] The Healing (pdf)
- Clark Lucy Podwójne szcz晜›cie
- Demons of Eden Mark Ellis(1)
- 310.Graham Lynne śÂšlub w Petersburgu
- Jeff Head Dragon's Fury 1 Dragon's Breath
- Austin, Lena God's Wife
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninue.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
palika. Wyglądało na to, że jest mu już na zawsze przeznaczone życie w dręczącej niewoli, na
smyczy. I wtedy, mimo znużenia, zawył przeciągle i boleśnie.
- No i czemu krzyczysz? - powiedział Julian.
Wyniósł z chaty kawał suszonego mięsa i rzucił mu go.
Znajdowali siÄ™ w Canar.
Canar nie przypominało w niczym gniazda kondorów, lecz raczej legowisko pum. Była to
głęboka niecka na dnie kamienistego wąwozu, porośnięta gęstym lasem - to bujnym i zielonym aż
do rozpasania, to, gdzie indziej, uschniętym i szarym aż do kompletnej martwoty.
Po jednej jej stronie płynęła rzeka Maranon. Odległe wzgórze użyczało swoich śniegów, te
zaś topiąc się tworzyły potok, który spadał w dolinę, przeskakiwał niedostępne skalne urwiska,
aby zrosić wodą niewielki ogród, i ginął w rzece. Tuż za ogrodem stała licha chałupka z liści i
trzcin.
W tym ogrodzie i w tej chacie można było czasem ujrzeć dwóch mężczyzn. W chacie, kiedy
siadali rozleniwieni, żując kokę. W ogrodzie, kiedy go uprawiali albo zbierali plony z tych kilku
uprawionych zagonów: maniok, banany, kokę, paprykę. Ale nikt nigdy nie widział tych ludzi.
Nikt nie przejeżdżał przez Canar.
Maranon, burzliwy i zachłanny, bronił tego miejsca czy też raczej - bronił Celedończyków.
Na dobrą sprawę, można tu było sforsować rzekę, tylko po co? Podróżny ujrzałby wtedy maleńką
dolinkę w zakolu rzeki, kryjącą się wśród skał. Te zaś, bardzo spadziste i ostre, zagradzały drogę,
chociaż wąwóz ciągnął się jeszcze dalej, ku górze, tworząc w wyższej swej części rodzaj
przełęczy porośniętej lasem. Przełęcz tę przecinał nagle labirynt stromych skał. Kto przybywał do
Canar, wpadał na tę skalną przeszkodę i nie miał przed sobą innego wyjścia, jak rzucić się w
niebezpieczne nurty ryczącej rzeki. Nie było to więc miejsce odpowiednie dla spokojnych ludzi,
chcących uprawiać swe pola, zwłaszcza że gdzie indziej nad Maranonem - i w górę, i w dół jego
biegu - ciągną się doliny rozległe i łatwo dostępne. Ale Julian i Blas Celedon wiedzieli, czemu
osiedlili się w tym zakątku. Po jakimś czasie zorientowali się w tym także i inni ludzie, a na
koniec przedstawiciele władzy.
Ponura sława otaczała ów mroczny wąwóz, do którego wiodły krwawe tropy. Ludowa gadka
ukuła z nazwiska braci jeden wspólny przydomek i słowo Celedończyk brzmiało w całej
okolicy jak salwa z winczestera.
* * *
Gnat nie został uwolniony ani nazajutrz, ani w ciągu wielu następnych dni.
- Myślisz, że by wrócił? - spytał Julian. A Blas:
- Jakżeby nie. Psy zawsze wracają. A ten, choć i nie pływał nigdy, to da radę przepłynąć
cztery rzeki raz za razem... Takie to zawzięte.
Tak więc Julian tym bardziej sprawdził jeszcze węzeł na lassie. A potem zabrał Gnata nad
rzekę i nie zdejmując mu jarzma z szyi wykąpał go razem z Druhem. Więzień poczuł ogromną
ulgę, bo, jakeśmy już mówili, jego gęste futro nieznośnie go grzało, zwłaszcza że nie był
przyzwyczajony do upału.. Jako mieszkaniec gór, nigdy dotychczas nie zaznał wiecznie gorącego
klimatu dolin. Przywiązany do palika rychło spostrzegł, że, jak to powiadają, przyleciała mucha
do psiego ucha, a raczej, że kilka takich much, wielkich i błękitnych, krąży nad jego raną. Julian
też to zauważył.
- Widzisz? - powiedział do brata. - Nawet tutaj przyleciały za nami, a jakbym przeoczył, to
już by mu się zalęgło robactwo.
I wylał na skaleczoną łapę psa trochę czarnego, palącego płynu.
Gnat poczuł, że ów człowiek, uparty, bezwzględny i przebiegły, potrafi także być
przyjacielem. Przesiadywał przy nim klepiąc go po grzbiecie. Przynosił mu jedzenie w dużej
misce, aby jadł razem z Druhem, który istotnie był mu prawdziwym druhem. Jadł z jednej strony,
bardzo oględnie, i choć sam na wolności, nie warczał ani w żaden inny sposób nie dokuczał
Gnatowi. Julian mówił:
- Niech będą jak bracia. Jak się dwa stowarzyszą, to w potrzebie starczą za czterech.
I on też bez wątpienia szukał sobie takiego brata, bo ile jeszcze miesięcy, ile dni nawet, miał
pożyć Blas? Któż to wie. Wśród złodziei bydła prawa są pisane nożem lub strzelbą, te zaś w
jednej sekundzie mogą przeciąć nić żywota.
Julian patrzył na Gnata, mierząc go bystrym i bacznym spojrzeniem.
- Gnat, piesku...
Ból od razów batem minął. Gnat potłuściał, obficie karmiony suszonym solonym mięsem i
maniokiem. Druh zżył się z nim i towarzyszył mu wszędzie, przy czym jeden drugiego przyjaznie
obwąchiwał. Oczy pojmanego psa przywykły do szarozielonej gęstwiny lasu i czerwonej plamy
skał. Huk wody i szum liści już był znajomy jego uszom i - jak to bywa, gdy się do czegoś
przyzwyczajamy - kołysał go do snu. A człowiek, ten wczorajszy zły człowiek, miał dlań teraz
serdeczne ciepło w dłoniach, w oczach i w mowie.
- Gnat, piesku...
I któregoś wieczoru Gnat zrozumiał. Poruszył ogonem. Polizał ręce mężczyzny, niespokojny
i wzruszony. Julian co prędzej uwolnił go z powroza. A Gnat zaczął biegać i skakać wokół swego
wczorajszego wroga, poszczekując przy tym. Cóż za radość dla obydwu!
- Popatrz, Blas, popatrz no... - wołał Julian.
Gnat skakał na swego pana - bo był to teraz jego pan - a ten klepał go i obsypywał
pieszczotliwymi przekleństwami, bo ludzie tego gatunku potrafią ranić i hołubić tymi samymi
słowami: różnica tkwi tylko w tonie.
Kiedy mężczyzna i pies do syta uradowali się sobą nawzajem, Gnat z Druhem pobiegły
spenetrować dolinkę. Przybysz niewiele tu ujrzał. Ogród, dwa konie na maleńkim pastwisku,
kaktusy, las po jednej i drugiej stronie, skały i rzeka, zewsząd widoczna rzeka otaczająca ów
skrawek ziemi. Ale Gnat napił się czystej wody z tego wąwozu. Od tej więc chwili możemy mu
przyznać obywatelstwo Canaru, zakładając, że jest to woda, która przywiązuje do tego miejsca
przybysza z obcych stron. Bo trzeba wiedzieć, że w górach północnej części Peru - a tu właśnie
rozgrywa się nasza opowieść - w każdym osiedlu można znalezć wodę o magicznych
właściwościach. W Cajamba na przykład jest to woda z małej rzeczki Tacshana. W Huamachuco
woda tryskająca ze zbocza Pajaritos. I tak dalej. Przyjezdny, który się jej napije, nie wraca już do
swego kraju. Woda przywiÄ…zuje go do nowego miejsca.
* * *
Gnat, rzecz oczywista, nie pilnował teraz owiec. Musiał dawać sobie radę z krowami. Jedne
były narowiste, inne potulne, ale wszystkie opornie ruszały w drogę i często ich gniew obracał się
przeciw szczekającemu psu. Poza tym nie rozumiały języka, do jakiego Gnat był przyzwyczajony.
Kiedy szczekał im tuż przy uszach, wpadały w złość. Ale Druh był dobrym nauczycielem i dzięki
niemu Gnat odkrył, że krowy mają delikatny pysk i ścięgna pod kolanem. Nieprzyuczony
praktykant zarobił wiele kopnięć i ciosów rogami, ale szybko wydoskonalił się w trudnej sztuce
kąsania bydła po nogach i przytrzymywania pyska, tak żeby uniknąć ogłuszającej odpowiedzi
atakowanej krowy. Na ogół jednak szczekając z pewnej odległości potrafił zmusić bydlęta do
marszu, co, jakeśmy już mówili, nie udawało mu się, kiedy podchodził blisko. Wtedy bowiem
rozzłoszczona krowa zatrzymywała się mierząc weń rogami i przez dłuższy czas nie ustawała w
ataku. Julian i Blas wtrącali się w takich okazjach wymachując batem i łając psa za to, że opóznia
marsz. Ale Gnat w końcu całkiem jasno zdawał sobie sprawę, co powinien robić, i stado szybko
posuwało się naprzód. Ciągle się spieszyli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]