- Strona pocz±tkowa
- Lawhead, Stephen Pendragon Cycle 04 Pendragon
- Lensman 04 Smith, E E 'Doc' Gray Lensman
- Triple Dog Dare Triple trouble 04 T. Dalton
- Stormy_Glenn_and_Lynn_Hagen_ _Lady_Blue_Crew_04_ _Adwaka's_Blade
- Hohlbein, Wolfgang Die Saga Von Garth Und Torian 04 Die Strasse Der Ungeheuer
- Backup of Alastair J Archibald Grimm Dragonblaster 04 Truth and Deception (v5.0)
- Aubrey Ross [Alpha Colony 04] Uninhibited Fire (pdf)
- 0974. Blake Ally Imperium rodzinne 04 Największe wyzwanie
- Wojownik Trzech Światów 04 Strażnicy Kościuszko Robert
- 04. Oakley Natasha KrĂłlewski rod Ksiezniczka i magnat
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- b1a4banapl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zabieramy go na górę, na salę operacyjną - powiedział doktor
Thompkins, rzuciwszy okiem na kartę, którą mu podali sanitariusze.
- Natychmiast.
Dwie pielęgniarki przejęły nosze i zaczęły je pchać w stronę
windy. Doktor Thompkins ruszył za nimi, ja za doktorem, a Chigger
ruszył za mną.
- Doktorze Thompkins - zawołałam, kiedy pielęgniarki
zatrzymały nosze przed drzwiami windy.
Jim Henderson odwrócił głowę, żeby na mnie spojrzeć. Wiem,
że mnie rozpoznał, bo ujrzałam strach... tak, strach... w jego
błękitnych oczach.
- Proszę zabrać psa - powiedziała jedna z pielęgniarek.
-Zainfekuje pacjenta.
Drzwi windy rozsunęły się.
- Jessico - powiedział doktor Thompkins - pózniej dokończymy
rozmowę. Teraz muszę zoperować tego człowieka.
- Słyszy pan, panie Henderson? - zapytałam mężczyznę na
noszach. - Doktor Thompkins będzie pana operował. Czy pan wie,
panie Henderson, kim jest doktor Thompkins?
151
Henderson nie mógł udzielić odpowiedzi, bo miał na twarzy
maskę tlenową. To mi nie przeszkadzało. Odpowiedz nie była mi
potrzebna.
- Doktor Thompkins - ciągnęłam - jest ojcem tego chłopca,
którego ciało porzucił pan na polu kukurydzy.
Doktor Thompkins spojrzał z przerażeniem na swojego pacjenta
i mimowolnie cofnÄ…Å‚ siÄ™ o krok.
- Tak - zwróciłam się do niego. - To jest człowiek, który zabił
pańskiego syna. Albo kazał to zrobić komuś innemu.
Doktor Thompkins patrzył ze zgrozą na Jima Hendersona, który,
trzeba przyznać, wyglądał z wywalonymi wnętrznościami dość
żałośnie.
- Nie mogę operować tego człowieka - powiedział, nie od-
rywajÄ…c wzroku od pacjenta na noszach.
Jedna z pielęgniarek wślizgnęła się do windy i podniosła słu-
chawkÄ™ telefonu.
- Czy mam się skontaktować z doktorem Lewinem?
- Nie mówiąc już o tym - ciągnęłam - że to ten sam człowiek,
który porwał Setha Blumenthala, spalił synagogę i poprzewracał
nagrobki na żydowskim cmentarzu.
Pielęgniarka zawahała się. Doktor Thompkins wciąż przyglądał
się Jimowi Hendersonowi. Na jego twarzy malowało się obrzydzenie
i jednocześnie niedowierzanie.
- A doktor Takahashi? - zasugerowała druga pielęgniarka. -Czy
on nie ma dzisiaj nocnej zmiany?
- Hmm - mruknęłam. - Pan Henderson za imigrantami też
raczej nie przepada. Mam rację, panie Henderson? - Schyliłam się,
tak że moja twarz znalazła się tuż nad jego twarzą. -Boże, jakie to
musi być dla pana przygnębiające. Skończy się na tym, że będzie
152
pana operował czarny albo %7łyd, albo imigrant. Lepiej, żeby te
wszystkie rzeczy, jakie pan o nich opowiadał, okazały się bzdurą.
Cóż, no to do widzenia.
Pielęgniarki wtoczyły wózek z rannym do windy. Gdy drzwi się
zamykały, Jim Henderson patrzył na mnie szeroko otwartymi
oczami. Nie mogę mieć pewności, ale podejrzewam, że poddawał
rewaluacji swój system wartości.
im Henderson nie umarł. W każdym razie nie na stole ope-
J
racyjnym.
W końcu operowali go doktorzy Lewin i Takahashi. Doktor
Thompkins wymówił się. Co było szlachetne z jego strony. To
znaczy, gdybym była na jego miejscu... sama nie wiem. Myślę, że
poszłabym na całość i pozwoliła, aby w najważniejszym momencie
omsknÄ…Å‚ mi siÄ™ skalpel.
Jim Henderson przeżył operację. Zawdzięczał życie ludziom
pochodzącym z grup etnicznych i religijnych, których kazał
nienawidzić swoim zwolennikom. Ciekawiło mnie, jak się z tym
czuje, ale nie na tyle, żeby go o to zapytać. Miałam znacznie
ważniejsze rzeczy na głowie.
Przede wszystkim Rob.
Rob odzyskał przytomność dopiero następnego dnia. Akurat
siedziałam obok niego.
Poszłam do domu zaraz po tym incydencie z Hendersonem;
właściwie to przylezli szpitalni ochroniarze i wywalili mnie. Jak się
bliżej zastanowić, to takie potraktowanie bohatera wydaje się
okropne. Jedna z pielęgniarek eskortujących Jima Hendersona na
salę operacyjną zakapowała mnie, bo groziłam pacjentowi.
153
Faktycznie groziłam. Ale przecież w pełni sobie na to zasłużył.
Tak czy owak, wróciłam do domu z rodzicami, braćmi i Claire i
dzięki temu mogłam się parę godzin przespać. Wzięłam prysznic,
przebrałam się, zjadłam coś, zabrałam Chiggera na spacer, w tym
kawałek z rodzicami. Nie byli zachwyceni perspektywą trzymania
pod własnym dachem psa szkolonego do atakowania ludzi, ale kiedy
im wyjaśniłam, że gliniarze by go uśpili, a Prawdziwi Amerykanie
nie zajmowali się nim jak należy, wyrazili zgodę. To, że Chigger
zeżarł antyczny dywanik, też im się nie spodobało, ale po trzech czy
czterech miseczkach Dog Chow miał dosyć, więc nie widzę
problemu. Był po prostu głodny.
Następnego dnia siedziałam w szpitalu, przeglądając lokalną
gazetę, która nie zająknęła się słowem na temat mojego udziału w
ujęciu niebezpiecznego przywódcy największej organizacji
paramilitarnej w południowej części stanu, kiedy Rob zaczął się
budzić. Odłożyłam gazetę i pobiegłam po jego mamę, która także
czekała, aż się obudzi. Wróciłyśmy biegiem do jego pokoju...
Przy drzwiach usłyszałam, że ktoś woła mnie słabym głosem z
drugiej strony korytarza. Odwróciłam się i zobaczyłam doktora
Krantza, który leżał w salce dokładnie naprzeciwko pokoju Roba.
Wokół łóżka zgromadziło się parę osób. Kilka rozpoznałam, w tym
agentów specjalnych Smith i Johnsona, którzy przedtem prowadzili
moją sprawę. To znaczy, dopóki doktor Krantz ich nie odsunął.
Przyjemnie było stwierdzić, że potrafili całkowicie zapomnieć o
urazach z przeszłości i nadal żyć w zgodzie.
- No, no, no - powiedziałam, wchodząc do zatłoczonego
pokoiku. - Co to jest? Narada sztabowa?
Doktor Krantz roześmiał się. Nigdy przedtem nie słyszałam, jak
się śmieje.
154
- Jessico - powiedział. - Cieszę się, że cię widzę. Jest tu parę
osób, które powinnaś poznać.
A potem - z nogÄ… na wyciÄ…gu, z kolcami sterczÄ…cymi z me-
talowego urządzenia wokół zabandażowanej rany, gdzie przedtem
tkwił wetknięty przeze mnie kamień - przedstawiał mi kolejno
swoich gości. Była tam jego żona (wyglądała dokładnie tak samo jak
on, tyle że miała włosy); niewysoka starsza pani o nazwisku Pierce,
które bardzo do niej pasowało* ze względu na przenikliwe oczy,
niebieskie jak bucik dla niemowlęcia, który pracowicie dziergała na
drutach; a także chłopak mniej więcej w moim wieku, o imieniu
Malcolm. Agentów specjalnych Smith i Johnsona już znałam.
- Przeprowadziłaś prawdziwą inwazję na obóz Prawdziwych
Amerykanów, Jessico - stwierdził agent specjalny Johnson.
- Dzięki - odparłam skromnie.
- Jessica zawsze wprawiała nas w podziw swoją umiejętnością
perswazji - powiedziała agentka specjalna Smith. - Ma prawdziwy
dar zjednywania ludzi dla swojej sprawy... jakakolwiek by ta sprawa
akurat była.
- Nie mogłabym tego dokonać - zapewniłam - bez pomocy
wsioków.
W pokoju zapadła niezręczna cisza, co wynikało prawdopo-
dobnie z tego, że nikt z obecnych poza mną nie rozumiał w pełni
znaczenia tego słowa.
- Na pewno ucieszy cię wiadomość - odezwał się wreszcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]