- Strona pocz±tkowa
- dziekonski jozef bohdan sedziwoj
- Bohdan Arct Kamikaze
- Ann Rule End of the Dream
- Courths Mahler Jadwiga Diana
- Backup of Alastair J Archibald Grimm Dragonblaster 04 Truth and Deception (v5.0)
- Ficowski Jerzy Galazka z drzewa slonca baśÂ›nie cygnskie(1)
- Beyond_Sun_And_Sand__Caribbean_Environmentalisms
- Farmer, Philip Jose Riverworld 1 To your Scattered Bodies
- Cartland Barbara Lucyfer i aniośÂ‚
- Dancing Moon Ranch 10 Forb
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sportingbet.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
być tylko pozaziemski świat. Nie znają nas i nie rozumieją. Nigdy nie zrozumie-
ją. Pozostaniemy im nie znani, nawet jeśli sami, ze swej strony, ich cywilizację
i rządzące nią prawa zgłębimy do końca.
Bo nam powiodłoby się to ponad wszelką wątpliwość. Dlatego, że jesteśmy
bardziej skomplikowani. %7łe nosimy w sobie spadek pokoleń, których dzieje były
pasmem okrutnych, tragicznych pomyłek i nieustannej szarpaniny o każdy mały
krok naprzód. %7łe nie wypieramy się tego spadku. Człowiek nigdy nie wypierał się
tkwiącego w nim zła. Ale nigdy się z nim nie godził. I przecież wyszliśmy zwy-
cięsko z kryzysu cywilizacyjnego. A jeśli nawet część tego świata, który pokazali
nam w podziemiach, tkwi jeszcze w naszej podświadomości, to tym lepiej. My
nie będziemy otaczać tęczowych kół naszej współczesnej cywilizacji pancerną
skorupą czerni. My poradzilibyśmy sobie inaczej z przybyszami z gwiazd, skoro
radziliśmy sobie z czymś bez porównania trudniejszym: z sobą.
Jesteśmy bardziej skomplikowani. A więc bardziej uniwersalni. I dlatego oni
będą trwać teraz w bezruchu łagodnej harmonii, zasklepieni w błogostanie te-
razniejszości, aż wszystkie inne rasy pozostawią ich daleko za sobą. Przebytują
w pokoju setki, może tysiące lat, odcięci od własnych, niechby nawet bolesnych,
tradycji i od własnej przyszłości. Nic ich już nie czeka. Ich miasto, zawieszone
nad pachnącą jabłkami połoniną, jest miastem śmierci. Jak cały ten urzekająco
piękny glob.
Nie będziemy im się narzucać. Odejdziemy. Niech tylko załatwię to, co zosta-
ło jeszcze do załatwienia.
O zestawie kontaktowym, jaki przyniosłem w zasobniku projektora, już nawet
nie myślałem. Coś muszę jednak zrobić. Dać im jakoś do zrozumienia, na co
czekam. %7łeby wiedzieli, że bez niego nie odejdę.
Gdybym miał fotografię Ustera. . . ba, gdyby.
Zaraz. Mam przecież. . . ależ tak. W zestawie kontaktowym są plansze przed-
stawiające budowę człowieka. Mężczyzny.
Przerzuciłem pośpiesznie komory zasobnika. Jest. Mężczyzna, kobieta, dziec-
ko. Anatomia, układ nerwowy, krwionośny, kościec, mięśnie. Pełna prezentacja
gatunku, który przybył z przestrzeni galaktycznej i teraz oto ceremonialnie przed-
stawia się gospodarzom. Zmiać mi się chciało.
Założyłem serię plansz. Połączyłem obwody. Przed miastem, wysoka na jakieś
pięćdziesiąt metrów, zarysowała się w powietrzu sylwetka mężczyzny. Wyostrzy-
Å‚em obraz.
Była to chyba trzecia czy czwarta z pierwszego szeregu plansz, demonstru-
jących rasę zamieszkującą Ziemię. Ogólna budowa, ale już w powierzchniowym
157
schemacie anatomicznym. Ostre rysy twarzy, kości policzkowe, ściągnięty pod-
bródek. Nos i oczy w zewnętrznym kształcie. Ale pod sklepieniem czaszki wid-
niały zwoje mózgowe.
Model przedstawiał wysokiego, silnie umięśnionego faceta, takiego jak Uster.
I nawet w rysach twarzy, zwłaszcza dolnej jej części, z ustami i twardo zarysowa-
nym podbródkiem, dostrzegłem pewne podobieństwo.
Odruchowo zmieniłem planszę na następną, odwróciłem się twarzą do mia-
sta, przeszedłem kilka kroków i usiadłem na trawie. Miałem wrażenie, że pogrą-
żam się w pianowym czółnie jakiejś wyrafinowanie modelowanej leżanki. Wiatr
zburzył mi włosy, łączył intensywny zapach roślin z orzezwiającym ruchem po-
wietrza, wokół panowała cisza, talerzowate kwiaty, rude i błękitne, sięgały mi do
piersi. Jeśli są kwiaty przemknęło mi przez myśl powinny być także owa-
dy. Ale nie było w powietrzu brzęczenia, jakie zawsze unosi się nad ziemskimi
łąkami. Nie dostrzegłem śladu żywych stworzeń.
Nie potrafię powiedzieć, jak długo tak siedziałem. Ogarnął mnie niezwykły
spokój, przenikający wszystkie najdrobniejsze włókna nerwowe. Krótko mówiąc,
było mi dobrze.
Cichy, łagodny świat. Można w nim żyć bez problemów i kłopotów. Można
by. Tylko nie ma w nim ludzi.
Pojąłem, jak mocno człowiek jest związany z własnym gatunkiem. Nie dla-
tego, że łączy go z nim wspólna świadomość, narosła i ugruntowana w historii
tysięcy pokoleń. Chociaż dlatego także. Najważniejsze jest jednak to, co chciało-
by się jeszcze zrobić, wspólnie z tym swoim gatunkiem. Wspólnie i dla niego. Bo
inaczej nie miałoby sensu wszystko, co robi się dla siebie.
Zmieszne. Bo i o cóż ostatecznie chodzi, jeśli nie o uczucie.
Coś tak osobistego, jak tylko być może. Czy robiłem coś myśląc tylko i wy-
łącznie o sobie? A czy robiłem coś innego?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]