- Strona pocz±tkowa
- Miller Henry Zwrotnik Raka 01 Zwrotnik Raka
- Graham Heather Za wszelką cenę 01 Za wszelką cenę
- Beverley Jo Malżeństwo z rozsądku 01 Malżeństwo z rozsądku
- LE Modesitt Recluce 01 The Magic of Recluce (v1.5)
- James M. Ward The Pool 01 Pool of Radiance
- Laurie Marks Elemental Logic 01 Fire Logic
- Anna Brzezińska Wilżyńska dolina 01 Opowieści z Wilżyńskiej Doliny
- Morris Quincy Supernatural Investigation 01 Gustainis Justin Black Magic Woman
- Ian Rankin [Jack Harvey 01] Witch Hunt (v4.0) (pdf)
- She Blows The Man Down
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- b1a4banapl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kierunek i zdecydowanym krokiem parłem naprzód, czułem w żołądku przykry ucisk, który
mówił, że idę dokładnie w przeciwną stronę. Wydawało mi się, że dostrzegam przed sobą światła
centrum Miasta, ale nie miałem pewności.
Chodziłem tak niemal przez całą noc, aż wreszcie trafiłem na bar ze świecącym szyldem na
rogu ciemnej ulicy. Przez otwarte okno dobiegał głos rozmów i muzyki. Odczułem taką ulgę, że
nie dbając o to, czy zostanę rozpoznany po godzinach w niezbyt przyzwoitym lokalu, wszedłem,
podszedłem do baru i zamówiłem płatek róży, za pomocą którego pragnąłem wymazać z pamięci
wszystkie te kpiny z natury wiercÄ…ce siÄ™ i piszczÄ…ce w swej prymitywnej elektromechanicznej
świadomości.
Kilka osób zamachało do mnie, a ja im odmachnąłem. Powoli sączyłem drinka, próbując się
rozluznić. Barman zapytał, czy mieszkam w dzielnicy fabrycznej. Powiedziałem, że pochodzę z
centrum.
- Tak myślałem - odparł. - Pan jest Cley, prawda?
- Fizjonomista Klasy Pierwszej - uściśliłem, pociągając duży łyk drinka.
- Czytałem o panu - kontynuował. - Był pan na rubieżach.
Skinąłem głową.
- Podobno za nimi znajduje się raj - dodał.
- Tak - odparłem.
- Słyszałem też, że kobiety w lasach latrobiańskich mają po trzy cycki - mówił dalej ze
śmiechem.
- Tam też byłem - odrzekłem - ale tej informacji nie mogę ani potwierdzić, ani zdementować.
Spodobała mu się moja odpowiedz, więc postawił mi drugiego drinka na koszt firmy Potem
musiał odejść, by obsłużyć innych klientów, ja zaś zagapiłem się w lustro za barem.
Potrzebowałem solidnego ukojenia. Gdy jednak byłem przy trzecim drinku, do baru wpadła
jakaÅ› kobieta z krzykiem:
- Demon, demon!
Barman podbiegł do niej i usiłował ją uspokoić.
- Demon tu idzie! - powiedziała.
Ku mojemu zdziwieniu, większość klientów była uzbrojona. Posiadanie broni przez
robotników było w imperium surowo zakazane; gdy jednak zobaczyłem, jak dobywają broni, sam
także wyciągnąłem swój pistolet i ruszyłem za nimi na ulicę. Instynktownie utworzyliśmy dwa
szeregi, jeden klęczący, drugi stojący. Ja znalazłem się pośrodku pierwszego rzędu. Przed sobą
widzieliśmy cień nadciągającego stworzenia.
- Nie strzelać - odezwał się barman, który stał na lewo od nas, popijając z butelki
dwudziestopięcioletniego schrimleya. - Czekajcie, aż znajdzie się tak blisko, że wszyscy
będziemy mogli go trafić.
Stwór tymczasem zbliżał się metodycznie, jakby nie miał pojęcia, że tam jesteśmy. Nim
zobaczyłem jego twarz, słyszałem dzwięk ukrytej wewnątrz maszynerii. To był Calloo. Przyszedł
tu za mną. Z bólem serca wspominając przysługę, którą on niegdyś wyświadczył Bataldo,
wycelowałem w jego czoło. Barman uniósł rękę w powietrze i zakomenderował:
- Teraz!
Gdy wystrzeliliśmy, znajdował się w odległości najwyżej dziesięciu jardów od nas.
Uderzenie odepchnęło go o trzy kroki w tył, ale nie upadł. Stęknął, jakby nasza salwa jedynie
obudziła go z drzemki, po czym znów ruszył do przodu.
- Przeładować! - wrzasnął barman.
Wtedy ja wstałem i kazałem wszystkim wstrzymać ogień.
- To nie demon - powiedziałem.
- A co? - wrzasnął któryś.
- Człowiek, który szuka raju - powiedziałem.
Wtedy oni opuścili broń, a Calloo podszedł i stanął obok mnie. W jego wyprodukowanym
przez Miasto kombinezonie naliczyłem około dwudziestu dziur, a pierś i ręce były
podziurawione, choć nie krwawiły. Twarz pozostała nietknięta.
Klienci baru podeszli i potrząsali jego bezwładną dłonią.
- Przepraszamy - mówili, a Calloo chwiał się i stękał. Nim ruszyliśmy w stronę centrum,
dałem barmanowi róg demona podarowany mi przez Nadolnego.
- Proszę go zetrzeć na proszek i dać każdemu porcję do wdychania.
Podał mi swoją butelkę. Wypiłem łyk i podałem ją Calloo.
- To nie jest do wdychania - rzekł barman - tylko do wstrzykiwania.
W barze było dość głośno, więc nie miałem pewności, czy powiedział wstrzykiwania , czy
wystrzelania . Może chodziło mu o to, że wszystkie demony należy powystrzelać. Nie miałem
jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo Calloo poruszał się powoli, a ja musiałem go
doprowadzić do swego mieszkania, nim wzejdzie słońce i na ulice wylegną robotnicy.
To dziwaczne, ale jedyną osobą, jaką minęliśmy w drodze, okazała się znajoma sprzątaczka
z centrum. Uśmiechnęła się i pomachała mi, a ja odpowiedziałem tym samym.
- Wcześnie pan wstał, ekscelencjo - powiedziała i pozdrowiła mnie specyficznym gestem,
układając kciuk i palec środkowy lewej ręki w kształt litery o . Odwzajemniłem gest. Calloo
także próbował.
Po tym spotkaniu zacząłem go poganiać, żeby szedł nieco szybciej. Dotarliśmy do
mieszkania na krótko przed tym, jak na ulice wysypali się robotnicy. Zaprowadziłem go do
swojej sypialni i położyłem na łóżku.
- Jak się czujesz? - zapytałem.
Nie odpowiedział, ale zamrugał.
- Muszę iść do pracy - powiedziałem. - Rozumiesz? Znów zamrugał.
- Jeśli ktokolwiek podejdzie pod drzwi, schowaj się w szafie. Jeśli cię znajdą, zabij ich.
Rozumiesz? - zapytałem.
Zamrugał.
Gdy przygotowywałem nowe zaproszenia, zauważyłem, że Calloo mruga dość często, i
zastanawiałem się, czy rzeczywiście zrozumiał moje polecenia. Ubrałem się, zabrałem pistolet i
właśnie wkładałem płaszcz, gdy rozległo się pukanie.
- Kto tam? - zawołałem.
- Mistrz pana wzywa - odpowiedział jakiś głos. - Powóz czeka.
Zerknąłem do sypialni i zobaczyłem, że Calloo nie ruszył się z łóżka.
- Do szafy! - rozkazałem.
- Raj - wymamrotał, lecz nie podniósł się.
Wyszedłem z woznicą. Zdawało mi się, że upłynęło zaledwie kilka minut, a już byłem w
windzie jadącej do biura Mistrza. Idąc wzdłuż korytarza ozdobionego przez zahartowanych
bohaterów, gorączkowo obmyślałem usprawiedliwienia i kłamstwa, ale gdy pchnąłem drzwi,
wszystkie pomysły wymieszały mi się i skasowały wzajemnie. Stałem przed jego obliczem z
pustką w głowie. On zaś siedział z łokciem opartym na stole i dłonią na czole. Twarz miał
bardziej posępną niż Calloo.
- Usiądz, Cley - powiedział, wskazując mi krzesło. Zaległa długa chwila ciszy. Mistrz
siedział z zamkniętymi oczyma.
- Słyszałeś o demonie? - zapytał wreszcie.
- Tak - odparłem. Roześmiał się.
- Prawda - powiedział. - Przecież posłałem ci liścik.
- Złapano go? - zapytałem.
- Złapano? - powtórzył. - To ja go wypuściłem. Uświadomiłem sobie, że przeprowadzenie
zmiany wymaga pewnej przypadkowości, więc posłałem go na Miasto. Jest twoją konkurencją.
Ty metodycznie wybierasz niedoskonałych w celu ich eliminacji, on likwiduje ich natychmiast.
Prawda, że jestem wielki?
- Doskonały - odparłem. - Tak przy okazji, doceniam pańskie prezenty.
Machnął ręką i pokręcił głową.
- Wezwałem cię tu po to, żeby porozmawiać o bólach głowy, które mnie nawiedzają, odkąd
zjadłem to białe świństwo z dziczy. Niech mnie diabli, popełniłem błąd. Bóle brzucha i te
[ Pobierz całość w formacie PDF ]