- Strona pocz±tkowa
- Alan Burt Akers [Dray Prescot 21] A Fortune for Kregen (pdf)
- James Alan Gardner [League Of Peoples 05] Ascending
- Wallace, B. Alan. The Taboo of subjectivity
- Lori Foster The Winston Brothers & Visitation 7 of 12 Fantasy
- Koontz Dean Mąż
- Alan Dean Foster The Mocking Program (v5.0) (pdf)
- Foster, Alan Dean Spellsinger 5 The Paths of the Perambulator
- Alan Dean Foster SS6 The Time Of The Transferance
- Foster, Alan Dean Icerigger 2 Mission to Moulokin
- Alan Dean Foster Humanx 6 The howling stones
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tematy.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
były kompletnie wypalone. Innym narzędziem Ripley usunęła zniszczone komponenty i sięgnęła do przewieszonej przez ramię
torby w poszukiwaniu części zamiennych.
Właśnie zamontowała pierwszą z nich, kiedy Parker wyłączył spawarkę i przyjrzał się krytycznie swemu dziełu. -
Powiedziałbym, że niezle... - Odwrócił głowę i zerknął na pomocnicę. Jej zapocona bluzka przylgnęła ściśle do piersi. - Ripley,
Ripley, mam, pytanie.
Nie oderwała się od roboty. Kolejny moduł powędrował na odpowiednie miejsce i zaskoczył z cichym trzaskiem jak
sztuczny ząb wciśnięty w dziąsło.
- Taa, słucham, słucham.
- Czy pozwolą nam wyjść na wycieczkę, czy jesteśmy tu uziemieni, aż wszystko naprawimy? Moc już jest. Cała reszta... -
Tu oszczędnym gestem ręki wskazał zrujnowaną siłownię. - Cała reszta to tylko kosmetyka. Może kilka dni poczekać.
- Obaj dobrze znacie odpowiedz. - Ripley usiadła, potarła dłonią o dłoń i spojrzała na Parkera. - Kapitan wybrał, kogo
wybrał i tyle. Dopóki nie wrócą i nie złożą raportu, nikt nie ma prawa opuścić statku. Trzech wychodzi, czterech zostaje. Takie
przepisy. - Urwała, jakby nagle coś ją olśniło. Zerknęła chytrze na Parkera. - Aha, to nie o to ci chodzi! Ciekawi cię, co też
mogą tam znalezć, tak? A może ciebie nie docenialiśmy, Parker? Może z ciebie prawdziwy badacz, szlachetny poszukiwacz
wiedzy, oddany idei rozszerzania granic poznanego Wszechświata?
- A gdzie tam, do diabła, nie!
Sarkazm, z jakim Ripley wypowiedziała swoją kwestię, w najmniejszym stopniu nie uraził inżyniera.
- Ja to jestem oddany idei powiększenia mojego konta bankowego. Jeśli coś znajdą, jak się dzielimy?
- O rany... - Ripley już to znudziło. - Nie martw się, dostaniesz swoją część. - Znów zaczęła szperać w torbie. Szukała
pewnego modułu, aby wetknąć go w ostatnie wolne miejsce uszkodzonej sekcji.
- Strajkuję, jeśli nie zagwarantujecie nam pełnych udziałów - oświadczył nagle Brett.
Ripley znalazła to, czego szukała, i podeszła do ściany. - Gwarancje macie w kontrakcie, który mówi, że jeśli coś
znajdziemy, otrzymacie odpowiedni udział. Dobrze o tym wiecie. A teraz dajcie już spokój i do roboty.
Obróciła się do ściany, żeby sprawdzić, czy nowo zamontowane moduły podjęły pracę.
Parker spojrzał na nią twardym wzrokiem, otworzył usta, by coś rzec, ale się rozmyślił. Ripley była zawodowym
oficerem. Jak ją rozzłoszczą, zemści się na nich. Powiedział swoje i dostał odprawę. Lepiej sobie darować kłótnię, bez
względu na to, jakie targały nim uczucia. Tak, kiedy sytuacja tego wymagała, Parker był człowiekiem rozsądnym...
Trzasnął wściekle przełącznikiem spawarki i zaczął uszczelniać kolejny odcinek pękniętego duktu.
Brett, który regulował pobór mocy i podtrzymywał kable, rzucił w pustkę wymowne:
- Racja.
Dallas, Kane i Lambert szli wąskim korytarzem. Mieli na sobie wysokie buty, kurtki, rękawice i grube spodnie robocze.
W dłoniach trzymali laserowe pistolety; do złudzenia przypominały spawarkę Parkera, były jednak znacznie od niej mniejsze.
Zatrzymali się przed masywnymi drzwiami, na których widniały ostrzegawcze symbole oraz słowa:
ZLUZA GAÓWNA
NIE UPOWA%7Å‚NIONYM WSTP WZBRONIONY
Dallas zawsze uważał, że napis jest śmieszny. Na statku nie było żadnych "nie upoważnionych", a każdy, kto miał prawo
przebywać na statku, miał prawo wchodzić do śluzy.
Kane dotknął czujnika. Osłona zniknęła, ukazując trzy przyciski. Wcisnął je w odpowiedniej kolejności. Cichy, jękliwy
szum i wrota ustąpiły. Weszli do środka.
Na ścianach wisiało siedem kombinezonów. Były niezgrabne,, zbyt obszerne, lecz jeśli Ash poprawnie określił warunki
panujące na zewnątrz, absolutnie niezbędne do wyprawy takiej jak ta. Ubrali się, pomagając sobie nawzajem, i sprawdzili
funkcjonowanie wszystkich systemów.
Potem przyszła kolej na hełmy. Nakładali je z niezbędną przy tej czynności ostrożnością i powagą, upewniając się, czy
hełm sąsiada przylega szczelnie do kombinezonu. Dallas sprawdził hełm Kane'a, Kane hełm Lambert, a Lambert z kolei
obejrzała hełm kapitana. Robili to z wielką starannością i dokładnością, przypominając trzy iskające się goryle.
Pózniej odkręcili zawory i wciągnęli pierwsze hausty nieco stęchłego, ale zdrowego powietrza ze zbiorników. Dallas
uniósł rękę i włączył interkom; w każdym hełmie
znajdował się nadajnik i odbiornik.
- Próba systemu. Jak mnie słyszycie?
- Głośno i wyraznie - odparł Kane, zwiększając moc swego nadajnika. - A mnie?
Dallas skinął głową i spojrzał na wciąż markotną Lambert.
- Głośno i wyraznie - rzuciła smętnie, nie ukrywając niezadowolenia. Wciąż jej było nie w smak, że kapitan wybrał
właśnie ją.
- Daj spokój, Lambert - powiedział Dallas, usiłując ją pocieszyć. - W wyborze kierowałem się tym, że dużo umiesz, a nie
tym, że wiecznie tryskasz dobrym humorem.
- Dzięki za komplement, kapitanie, i w ogóle wielkie dzięki za wszystko - odparła sucho. - Dlaczego nie wybrałeś Asha
albo Parkera? Pewnie aż się palą do tej wycieczki.
- Ash musi zostać na pokładzie, o czym doskonale wiesz. Parker ma robotę w siłowni, a poza tym bez odpowiednich
przyrządów nasz inżynier nie umiałby trafić nawet do kibelka. Możesz mnie przeklinać, możesz kląć w żywy kamień,
wszystko mi jedno. Tylko znajdz zródło tych cholernych sygnałów, zgoda?
- Cudownie...
- No to jazda. I łapy z dala od broni. Chyba że wydam jasny rozkaz.
- Czyżbyśmy się spodziewali miłego przyjęcia? - spytał z powątpiewaniem Kane:
- Taką nam nadzieję. Po co zakładać najgorsze? Dzgnął kciukiem przycisk na kombinezonie i przeszedł na inną
częstotliwość. -- Ash? Jesteś tam?
Odpowiedziała mu Ripley.
Ash idzie do kopuły obserwacyjnej. Będzie tam za kilka minut.
- Zrozumiałem. - Dał znak Kane'owi. - Przegroda wewnętrzna, Kane.
Pierwszy oficer wcisnął guzik i zamknął hermetyczną gródz.
- Otwórz zewnętrzną.
Kane powtórzył sekwencję czynności, które umożliwiły im wejście do śluzy, potem cofnął się, zrównał z Dallasem i
Lambert, i czekał. W instynktownej reakcji obronnej przed niewiadomym Lambert przylgnęła plecami do luku wewnętrznego.
Wrota do obcego świata rozsunęły się na boki. Przed astronautami zatańczyły tumany pyłu i kłęby trujących oparów.
Słońce jeszcze nie wzeszło i niebo miało kolor ciemno pomarańczowy. Daleko mu było do swojskiego, podnoszącego na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]