- Strona pocz±tkowa
- Ian Rankin [Jack Harvey 01] Witch Hunt (v4.0) (pdf)
- Ian Rankin [Jack Harvey 02] Bleeding Hearts (v4.0) (pdf)
- Jay Caselberg Jack Stein 3 The Star Tablet v2
- James_Grippando_ _Jack_Swyteck_06_ _When_Darkness_Falls
- Jack L. Chalker, Effinger, Resnick The Red Tape War
- F Paul Wilson Repairman Jack 01 Legacies
- Jack L. Chalker WOS 4 The Return of Nathan Brazil
- Jack L. Chalker Dancing Gods 3 Vengance of the Dance
- Jack vance Tschai 2 Servants of the Wankh
- James_Grippando_ _Jack_Swyteck_03_ _Last_to_Die
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aramix.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
No, jeśli zapomnieć o smrodzie z ust.
Więc o co chodzi? Czemu nie może się doczekać, aż schowa prącie do gaci? Czyżby bał
się choroby? Raczej nie, nie do końca. Nie widzi mu się, żeby nabawiła się AIDS, żyjąc
samotnie w lasach. A wszystko inne w dzisiejszych czasach leczy siÄ™ jak zwykle
przeziębienie.
Więc co?
Trudno mu stwierdzić.
Patrzy na niÄ…. Na jej twarz, w jej oczy. Znajduje odpowiedz na pytanie.
Dostrzega coś chłodnego, pustego, pozbawionego uczuć czy jakiegokolwiek szacunku
dla niego. Dostrzega samego siebie.
Czuje niewyraznie coÅ›... jakby wstyd.
Zapina suknię. Wygląda niezle. Jakby w ogóle go tu nie było. Wyłącza światło i zostawia
kobietę w ciemnościach piwnicy.
Kobieta przysuwa się odrobinę do drewnianej półki za plecami. Kiedy mężczyzna ją
pieprzył, spychając na ścianę, poczuła, usłyszała jak półki ustępują odrobinę. Mężczyzna tego
nie zauważył. Był zbyt zajęty ruchaniem. Przesuwa ciało w górę i w dół z deską wklinowaną
między dwa kręgi kręgosłupa. Czuje, jak deska ustępuje jeszcze bardziej. Boli.
Ale jeszcze nad tym popracuje.
DWADZIEZCIA TRZY
Kwadrans po trzeciej w nocy Genevieve Raton obróciła się na łóżku, wygrzebując ze
snu, w którym paliła jesienne liście w kominku na starej farmie taty, na długo zanim
sprzedano ją wspólnocie własnościowej w Sarasota. Zbyt pózno zdała sobie sprawę, że
przewód kominowy nie działa poprawnie, że nie ma odpowiedniego ciągu, a trawione przez
płomienie liście płoną na podłodze z twardego drewna.
Obudziła się z lewym przedramieniem na twarzy Laury Hindle.
Laura stęknęła i otworzyła piękne, zielone oczy.
- Przepraszam - powiedziała Genevieve.
Laura ziewnęła, uśmiechnęła się. - Co się dzisiaj z tobą dzieje, mała? Zazwyczaj nie
jesteÅ› takim rannym ptaszkiem.
- Nie, nie jestem.
- Wiesz, to trzeci raz.
- NaprawdÄ™?
- No. Za pierwszym razem zdzieliłaś mnie kolanem w brzuch. Za drugim zderzyłyśmy
siÄ™ biodrami. Cho no tu.
Rozłożyła ramiona. Genevieve wtuliła się w nie.
Od razu poczuła się pocieszona. Pocieszona cieleśnie. To zawsze działało. Ciało było
ciepłe i bezpieczne. W tym momencie jedna znała ciało drugiej jakby się nimi wymieniały.
- Chodzi o tę małą w ciąży? Tę, co przypomina ci Dorothy?
- Nie wiem. Byłam w domu taty. Więc możliwe. Dorothy odwiedzała mnie tam przez
cały czas. Rodzice myśleli, że jesteśmy przyjaciółkami.
- Bo byłyście.
- Wiesz, o co mi chodzi.
Laura za dnia pracowała w opiece społecznej, a wieczorem na część etatu za barem w
Vance&Eddie s. Wiedziała, jak wyciągnąć z człowieka najskrytsze myśli. Czasem
wystarczyło milczeć w odpowiednich momentach. Jak teraz.
- Stare, zeschłe liście - powiedziała Genevieve.
- Hmm?
- Paliłam stare, zeschłe liście.
Laura cofnęła się odrobinę i obrzuciła ją spojrzeniem. Potem czule pocałowała w czoło.
- Może wciąż to robisz.
- Jak w...?
- Tak. Opadłe liście. Bardzo ją kochałaś, prawda?
- Wcale nie tak bardzo. Nie na tyle, bym mogła ją zatrzymać przy sobie.
- Oj przestań. Przecież dobrze wiesz, że nie można zmuszać ludzi, żeby nie odchodzili.
ZostajÄ… tylko wtedy, kiedy zechcÄ….
Albo kiedy muszÄ….
Oczywiście. Znała tę prawdę, w tamtym czasie pełną goryczy. Ale była tak młoda. A
kiedy człowiek jest młody, potrzeba dużo czasu, żeby ból odszedł. I pozostawił na zawsze
swoje ślady w duszy.
Spojrzała w oczy kochanki.
- A czy ty tego chcesz? To znaczy, czy chcesz zostać?
Laura pocałowała ją ponownie.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła - odparła. - Naprawdę nie wiem.
DWADZIEZCIA CZTERY
Peg obudziła się spocona i zaniepokojona. Nie wiedziała, co było przyczyną. Prawie
nigdy nie pamiętała swoich snów, zwłaszcza tych złych. Tym razem była pewna, że miała
paskudny koszmar.
Matka stała w drzwiach. Darleen już wstała, ktoś w łazience odkręcił wodę.
- Co ty robisz, Peg? Czas do szkoły.
- Nie za dobrze się czuję, mamo. Naprawdę. Mogę zostać dzisiaj w domu?
Matka patrzyła gniewnie. Peg nie wiedziała, czemu tak się wścieka z samego rana.
- Wszystko z tobą w porządku - stwierdziła. - Wstawaj.
- Dziś mamy skrócone lekcje. Rada pedagogiczna, pamiętasz? Proszę... Jeśli wstanę,
zrobi mi siÄ™ niedobrze.
To była prawda. Czuła mdłości.
Jeśli podniesie się z łóżka, czeka ją śniadanie. Sama myśl o tym wywracała jej żołądek
na nice. Matka machnęła dłonią, jakby odganiała natrętną muchę.
- Nie mam na to czasu. Niech ci będzie!
Wyszła rozwścieczona.
O co jej kurde chodzi? - pomyślała Peg. Nie ośmieliła się zapytać.
Ale mogła się założyć, że miało to coś wspólnego z tatą.
Albo tym dziwnym, niemal fascynujÄ…cym stworzeniem w piwnicy.
Podciągnęła kołdrę i zamknęła oczy, a kiedy odgłosy porannej krzątaniny w domostwie
państwa Cleeków ucichły, ponownie zasnęła.
Gdy obok przemykał escalade, Brian stał na przystanku autobusowym. Ojciec jak zwykle
mu zasalutował, Brian odpowiedział tym samym.
Z dużo większym wigorem niż zazwyczaj.
Aawka Peg była pusta. Dzieciaki pisały niezapowiedzianą kartkówkę, więc mogła się
skupić tylko na tym: ławka Peg była pusta. Aż do dziś jej sumienność w przychodzeniu na
lekcje była niezawodna, w przeciwieństwie do nauki. Co się stało tym razem?
Laura miała rację. Wciąż paliła liście dla Dorothy. Genevieve zasnęła w jej ramionach i
obudziła się w tej samej pozycji, co bez wątpienia świadczyło o tym, że jak na tę noc
dobiegło kresu jej miotanie się po łóżku. Co nie oznaczało, że przeszło na dobre. Można
powiedzieć, że przez cały dzień się miotała.
Gdy zadzwonił dzwonek, jedna czwarta dzieciaków wciąż myślała nad kartkówką, a z
ust wszystkich, którzy nie skończyli, podniósł się zbiorowy jęk. Zadania nie należały do
najtrudniejszych. Z drugiej strony, klasa nie należała do najbystrzejszych.
- Bawcie się dobrze, macie wolne - oznajmiła. - Zostawcie proszę kartki na moim biurku.
Patrzyła jak podchodzą gęsiego i pomyślała, że co jak co, ale wychodzenie z klasy idzie
im szybko. Paru uśmiechnęło się do niej, paru powiedziało cześć, ale większość po prostu
spieszyła do wyjścia. Jej to odpowiadało. Zdąży przed radą zakurzyć z Billem Fulmerem za
budkÄ… biletowÄ….
Ciekawiło ją, co Bill powiedziałby na temat jej myśli.
Wygrzebała z torebki zmiętą kartkę z adresem i numerem telefonu Cleeków, położyła na
dzienniku i wyprasowała wszelkie zagięcia.
Jazda autobusem do domu z bandą dzieciaków, które dostały wolne, bo akurat odbywa
się rada, to jakiś obłęd. Rozszczekane i nieznośne. Rzucające wymiętoszone w gębie kulki
papieru. Kolesie ciągający za uszy dziewczyny. Bywały dni, że sam stawał się nieznośny, a
co. Jednak dziś miał inne rzeczy na głowie. Coś dobrego. Coś ważnego.
Dlatego też, kiedy, manewrując między siedzeniami, podeszła do niego Cyndi i usiadła
obok, nie był zadowolony.
- Hej, Brian. Idziemy całą paczką do kina. Grają nowy Zmierzch. Wybierzesz się z nami?
- Nie. Zmierzch to badziewie. Poza tym muszę być w domu. Mam parę rzeczy do
zrobienia.
Cyndi nie czepiała się go za to, że wetknął gumę do jej szczotki do włosów. Biedna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]